Dusimy się i bulgoczemy w naszym polskim rondelku z problemami, od czasu do czasu dając ujście parze. Nie jesteśmy wcale odosobnieni, jeśli chodzi o niezadowolenie i protesty. Medycy protestują w wielu krajach. Czy możemy się czegoś nauczyć z doświadczeń innych?
Do końca sierpnia spośród 24 tysięcy młodych lekarzy klauzulę opt-out wypowiedziało tylko 1,4 tysiąca. Nie udało się porwać tłumów. Najprawdopodobniej z przyczyn ekonomicznych medycy nie zdecydowali się przystąpić do protestu obarczonego sporym ryzykiem niepowodzenia, szczególnie w okresie kampanii wyborczej. Związki zawodowe kontynuują akcję „Polska to chory kraj”, zbierając podpisy pod petycją. Czy to coś da?
Problemy, z którymi się borykamy nad Wisłą, pojawiają się także w innych krajach – często także w tych, które z perspektywy polskiego podwórka wydają się znacznie lepiej dofinansowane i sprawniej zarządzane. Źródłem nieprawidłowości są często braki kadrowe oraz zmiany demograficzne, które wymuszają restrukturyzację systemu.
Dobrze znamy część z proponowanych tam rozwiązań – jak zatrudnianie pracowników z biedniejszych krajów, dosypywanie wirtualnych pieniędzy, zwiększanie miejsc na studiach. Część jest nowa i brzmi kusząco – jak „Strażnik bezpiecznej pracy” w Wielkiej Brytanii, który to program pozwala karać finansowo szpitale, zmuszające do pracy po godzinach. Sporo wdrożonych w innych krajach rozwiązań może służyć jako przykład dobrej praktyki, lub wręcz przeciwnie – jak we Francji, gdzie protestujący na oddziałach ratunkowych nie dali się zwieść obietnicom dodatkowych 750 mln euro, bo wiedzą, że zabranie ich z jednej puli i przekierowanie do innej niewiele poprawi. Widać też wyraźnie, z czym trudno sobie poradzić nawet przy większych nakładach na ochronę zdrowia. Czego więc możemy się nauczyć od innych?
Przepracowanie i niskie płace
w Niemczech
W Niemczech strajki powracają od 2006 roku. Wtedy to, po raz pierwszy w historii zaprotestowali lekarze zatrudnieni w niemieckich szpitalach uniwersyteckich i landowych. Lekarze domagali się podwyżki wynagrodzeń o 30% oraz skrócenia czasu pracy. Na masową demonstrację do Munster przyjechało ponad 5 tysięcy osób. Zamknięto setki łóżek w klinikach uniwersyteckich, w niektórych całe oddziały. 16 czerwca 2006 r. w całym kraju przerwało pracę niemal 14 tysięcy lekarzy w 41 szpitalach uniwersyteckich i państwowych. To ponad połowa zatrudnionych w tym sektorze. By zwrócić uwagę na przepracowanie i zmęczenie lekarzy, zorganizowano też działania niestandardowe, jak bieg sztafetowy.
Udało się wtedy wywalczyć 4% podwyżki płac dla lekarzy specjalistów i 3% dla lekarzy odbywających staż i specjalizację, a także wyższe stawki za dyżury i ograniczenie czasu pracy dla około 70 tys. lekarzy.
W kwietniu tego roku temat powrócił. Podobnie jak 13 lat temu zaprotestowali lekarze pracujący w niemieckich szpitalach miejskich, domagając się podwyżki wynagrodzeń o 5% oraz ustalenia maksymalnej liczby godzin, jaką mogą przepracować w ciągu miesiąca. Domagali się także dwóch wolnych weekendów w miesiącu.
Chore szpitale we Francji
W 2016 roku we Francji strajkowało 80% anestezjologów oraz około 40% lekarzy innych specjalności. Wszystkie planowane operacje zostały przełożone, a lekarze zajmowali się pacjentami jedynie w nagłych przypadkach. Strajki spowodowane były niezadowoleniem z wydłużonego czasu pracy (60 godzin tygodniowo zamiast 48). Związki zawodowe oszacowały, że w szpitalach brakowało około 30% lekarzy i przekalkulowały, że trzeba przyjąć dodatkowe 100 tys. pracowników, zaś do domów opieki 200 tysięcy. Przypomnijmy, że w tym samym roku właśnie we Francji odnotowano najwyższy odsetek wydatków na ochronę zdrowia – 11,5% PKB. Lekarze krytykowali również częste na prowincji zapełnianie „pustyń” medycznych poprzez zatrudnianie niemówiących po francusku lekarzy z Polski czy Rumunii, co stało się łatwiejsze dzięki uchwaleniu ustawy, przewidującej m.in. ułatwienia dla lekarzy z zagranicy.
Strajki powróciły w 2019 roku. Liczba pacjentów zgłaszających się na ostre dyżury podwoiła się w ciągu ostatnich 20 lat, ale liczba łóżek się zmniejszyła. System nie nadążył za zmianami demograficznymi i problematyczne stało się przyjmowanie starszych osób, szczególnie że szpitale działają we Francji również jako przychodnie. Mają za mało środków i brakuje im pracowników. Protestują obecnie pracownicy urgences, czyli francuskich odpowiedników SOR. Tam również padają słowa o „chorym szpitalu publicznym”. Pojawiły się też – podobnie jak pod Ministerstwem Zdrowia w Warszawie – czarne worki ze zwłokami. Dodatkowym elementem przyciągającym uwagę są race i czarne koszulki. Strajk trwa już prawie pół roku. Choć minister zdrowia Agnès Buzyn ugięła się przed protestującymi i obiecała ponad 750 mln euro na sfinansowanie lepszej organizacji pracy na oddziałach ratunkowych (m.in przyjmowania osób w podeszłym wieku bez procedury typowej dla oddziału ratunkowego), zaproponowała wprowadzenie usługi dostępu wideo do opieki medycznej, zwiększenie kompetencji ratowników medycznych i pielęgniarek (za dodatkową premią), zapowiadane są dalsze strajki, a pracownicy domagają większej liczby stanowisk i łóżek w szpitalach. „Wiemy doskonale, że pieniądze te są odbierane innym” – powiedzieli protestujący i w dalszym ciągu będą walczyć o restrukturyzację szpitali i wyższe płace.
Strażnik czasu pracy
w Wielkiej Brytanii
Walka lekarzy z systemem w Wielkiej Brytanii trwała od 2012 do 2016 roku. Tzw. junior doctors, którzy skończyli studia pierwszego stopnia, pracują od 5 do 15 lat, jednocześnie kontynuując edukację – odmówili stawienia się w pracy. To zaowocowało odwołaniem 100 tys. wizyt lekarskich i kilkunastu tysięcy operacji. Sprzeciwiali się nowym kontraktom, które wymuszały na nich więcej godzin pracy. W tygodniu mieli pracować do 21.00 zamiast do 17.00 oraz włączono do kalendarza pracy soboty za nieco wyższą stawkę. Proponowana przez rząd większa liczba godzin pracy nie wiązała się jednak z oczekiwanym przez lekarzy poziomem wzrostu wynagrodzenia. Podczas protestów pojawiła się znana nad Wisłą argumentacja: „Ratujemy wasze życie za 9 funtów na godzinę!”. Mimo braku porozumienia strajki zostały zawieszone z powodu ogólnokrajowej debaty i obaw o zapewnienie pacjentom ciągłości opieki.
Rząd Jeremy’ego Hunta tłumaczył wtedy, że Brytyjczycy wybrali takie obietnice w głosowaniu i żaden związek zawodowy lekarzy nie ma prawa ich wetować. Wyjaśniał, że chce, by system zapewniał bezpieczeństwo pacjentom. Lekarze z kolei straszyli odejściem z pracy, a ponad połowa zadeklarowała, że zamierza wyjechać za granicę.
Co ciekawe, Jeremy Hunt przyznał później, że młodsi lekarze mieli rację, kwestionując jego zaangażowanie w bezpieczeństwo pacjentów, biorąc pod uwagę znaczne braki kadrowe w personelu NHS i konieczność wydłużonej pracy. W 2017 roku zapowiedział wzrost liczby miejsc kształcenia w szkołach medycznych o 25%. Wcześniej umożliwiono młodym lekarzom zgłaszanie pracy poza umownymi godzinami lub wszystkie przypadki pracy bez przerw. Z danych na stronie internetowej pt. „Health Service Journal” wynika, że zarejestrowano 63 309 takich przypadków od prawie 36 000 lekarzy stażystów w okresie mniej więcej dwóch lat od stworzenia narzędzia. Narzędzie to, zwane „Strażnikiem bezpiecznej pracy”, pozwala na ogólnokrajową analizę i ujawnia skalę wymagań, stawianych młodszym lekarzom przez NHS. Umowa przewiduje możliwość nałożenia grzywny na fundusze powiernicze NHS, a pieniądze są gromadzone w puli przeznaczonej na wydatki edukacyjne lekarzy. Na przykład na szpital Croydon nałożono grzywnę w wysokości 25 320 funtów za nieustanne pozwalanie młodym lekarzom na przepracowanie i doprowadzanie do wypalenia zawodowego. Łącznie kwoty grzywny wyniosły ponad 250 000 funtów.
Dymisja premiera w Finlandii
Polscy młodzi lekarze nie wypowiadają klauzuli opt-out z uwagi na finanse, natomiast problemów ekonomicznych udało się uniknąć fińskim lekarzom podczas trwających niemal 5 miesięcy protestów w 2001 roku. Było to możliwe dzięki pracy w prywatnych placówkach (subsydiowanych przez państwo) oraz dzięki wsparciu związku zawodowego, który wypłacał im wynagrodzenie. Strajk fińskich lekarzy dotyczył rozliczeń za leczenie w publicznych placówkach. Został zorganizowany w taki sposób, że lekarze przyjmowali tylko pilne przypadki naprzemiennie w szpitalach w różnych gminach i w obrębie różnych specjalizacji. Porozumienie osiągnięto dzięki specjalnie powołanej komisji pojednawczej oraz krajowemu rozjemcy. Negocjacje trwały długo i finalnie zakończyły się kompromisem. Niestety, oczekiwania fińskich lekarzy co do reformy systemu ochrony zdrowia (który oceniany jest bardzo wysoko w skali Europy, a Finowie przeznaczają na ochronę zdrowia ponad 9% PKB) nie spełniły się. W marcu tego roku, przed kolejnymi wyborami, do dymisji podał się fiński premier, uznając swą decyzję za wyraz politycznej odpowiedzialności za to, że nie udało się uzdrowić sytuacji w ochronie zdrowia. Poprawa funkcjonowania systemu ochrony zdrowia była jednym z największych wyzwań politycznych w Finlandii w ciągu ostatnich 20 lat, a ponieważ przez wiele lat kraj ten szczycił się bardzo rozbudowaną darmową służbą zdrowia, to każda próba niezbędnej reformy (wywołanej m.in. starzeniem się społeczeństwa) wzbudzała kontrowersje. Żadnemu z trzech ostatnich rządów się to nie udało.
Poza Europą – pieniądze
i bezpieczeństwo
Poza Europą powody niezadowolenia są podobne – wszędzie brakuje pieniędzy i ludzi do pracy. Protestujący w tym roku w Maroku lekarze domagają się podwyżki płac, dodatkowych świadczeń oraz zapewnienia bezpieczeństwa w instytucjach zdrowia publicznego w odpowiedzi na rosnące werbalne i fizyczne ataki na personel. Manifestacje i strajki rozpoczęły się w 2017 r. Z powodu złych warunków z pracy zrezygnowało ponad 1000 lekarzy. Na 10 000 mieszkańców przypada tam 7,4 lekarza, czyli jest ich ponadtrzykrotnie mniej niż w Polsce.
W Indiach medycy protestują przeciwko przemocy, która wynika z eskalacji problemów związanych z niedofinansowaniem i brakiem kadr – Indie wydają na publiczną służbę zdrowia 3,7% PKB. Lekarzy i szpitali jest za mało. Dodatkowo bolączką hinduskiej służby zdrowia jest fatalna komunikacja pomiędzy lekarzem i pacjentem. Frustracja pacjentów wzmaga się także dlatego, że prywatna służba zdrowia nastawiona jest głównie na zysk – chorzy skarżą się na zlecanie mnóstwa niepotrzebnych badań i wykorzystywanie ich choroby do bogacenia się.
Latem tego roku, po brutalnej napaści na lekarzy, w Bengalu Zachodnim odbył się dwutygodniowy strajk po tym, jak rodzina zmarłego pacjenta doprowadziła do regularnej bitwy w szpitalu, twierdząc, iż personel przyczynił się do śmierci pacjenta. Jeden ze stażystów trafił na OIOM z poważnymi urazami głowy. Premier Bengalu Zachodniego Mamata Banerjee twierdziła z początku, że protesty są wynikiem spisku partii lewicowych, a następnie odbyło się pokazowe aresztowanie kilku osób odpowiedzialnych za napaść.
Lekcja dla nas
Czego możemy się nauczyć od innych? Czy możliwe jest u nas zapełnianie „pustyń” medycznych lekarzami z zagranicy skoro we Francji (i podobnie w Niemczech, zwłaszcza na wschodzie) nie działa to najlepiej? Wzrost finansowania obiecują nam kolejni rządzący, jednak przykład hojnej dla systemu ochrony zdrowia Francji czy Finlandii pokazuje, że niekoniecznie pieniądze są podstawowym źródłem problemu. Wsparcie finansowe związków zawodowych – jak w Finlandii – dla wypowiadających opt-out wydaje się mało realne, biorąc pod uwagę polską mentalność. Możemy jednak wyciągnąć wnioski, obserwując fińską czy francuską determinację związków zawodowych.
Czego jeszcze nie próbowaliśmy? Rejestracja dodatkowych godzin pracy, jak w Wielkiej Brytanii, brzmi obiecująco, bo mogłaby stać się twardym argumentem w późniejszych negocjacjach i pokazać opinii publicznej niepodważalne dowody, nawet jeśli kary dla NFZ nie wydają się realne w naszym systemie. Kusząco wygląda także pomysł powołania ponadpartyjnej komisji pojednawczej i krajowego rozjemcy, zastosowany przed 18 laty w Finlandii.
Niestety, nie ma teraz dobrego momentu na konkretną pracę. Trwa festiwal obietnic i oskarżeń. Opozycja obwinia partię rządzącą o kolejki na SOR, a partia rządząca wymienia zawrotne kwoty liczone w miliardach, które pojawią się w systemie. Za kilka lat. Minister Zdrowia podkreśla, że problemu nie ma, bo zawarte z rezydentami porozumienie jest realizowane, a obecna ekipa rządząca wytyczyła ścieżkę do 2024 roku i ją realizuje. Z nadmiarem. Czy akcja „Polska to chory kraj” przyniesie jakiekolwiek efekty? Na to trzeba będzie zaczekać, aż opadnie wyborczy kurz – pod warunkiem że lekarze będą kontynuować presję.