Za najniższą krajową, przy kursach kosztujących kilkanaście tys. zł i więcej, fizjoterapeuci muszą harować w kilku miejscach. Jak stachanowcy. Ale nie po rekord, ale aby przeżyć.
23 września fizjoterapeuci rozpoczęli strajk. „Dość poniżania” – pisali. Ponad 100 szpitali, przychodni i placówek rehabilitacyjnych stanęło. W niektórych publicznych placówkach na Śląsku, w Wielkopolsce, na Podlasiu i na Pomorzu Zachodnim do pracy nie stawili się prawie wszyscy. Rehabilitacje odwoływano albo też prowadziły ją osoby nieuprawnione: rejestratorki, pielęgniarki, emeryci. Strajk trwał krótko – kilka dni, tydzień. Przeszedł w formę protestu – rehabilitanci brali masowo L4 lub szli na urlopy. Ale i ten etap trwał niedługo, bo nie dawał efektów. Na przykład w Przychodni Rehabilitacyjnej dla Dzieci i Młodzieży na Balkonowej w Warszawie w dniu protestu dyrekcja zrobiła wolne także pozostałym, niestrajkującym pracownikom: psychologom, logopedom itd. Protest spalił na panewce. Placówek świadczących rehabilitację jest ponad 5 tys., a protestowało nieco ponad sto. Mało.
Ludzie są mobbingowani, boją się w ramach protestu iść na L4 – tak tłumaczy niewielki udział w strajku dr Tomasz Dybek, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pracowników Fizjoterapii (OZZPF), jeden z organizatorów akcji.
6 złotych poniżenia brutto
Powód protestów? Głodowe płace. – Nasze zarobki wręcz uwłaczają – mówi Robert Włodarczyk, doświadczony fizjoterapeuta z Kielc. Większość z nich pracuje za najniższą pensję krajową lub 100–300 zł więcej – ok. 20 tys. rehabilitantów. Tak kiepsko płaci NFZ. Dostają 2,3–2,5 tys. zł brutto, tj. często 1800 zł i mniej, na rękę. Pani Ewa, z 25-letnim stażem pracy i szkoleniami, dostaje w przychodni rehabilitacyjnej w Warszawie... 2 tys. zł na rękę. Ale to stolica – tutaj lepiej płacą.
W Szpitalu Wojewódzkim w Łomży do września br. fizjoterapeuta po studiach nie dostawał nawet najniższej krajowej – miał za etat 2100 zł brutto. Dyrekcja wypłacała więc dodatek, by spełnić wymóg najniższej pensji.
Trzy godziny zajęć z trudnym pacjentem neurologicznym NFZ wycenia na 70 zł. W prywatnej placówce to koszt ok. 300 zł. – Jesteśmy tanią siłą roboczą – konstatuje gorzko Julita Głowacka-Popkiewicz, fizjoterapeutka z Warszawy. – Jesteśmy na końcu łańcucha pokarmowego – inaczej ujmuje to Hanna Kowalewska z Łomży.
Z badań pracowni KANTAR, wykonanych na zlecenie Krajowej Izby Fizjoterapeutów (KIF) wynika, że najgorzej zarabiają rehabilitanci w ambulatoriach – 1771 zł na rękę i domach opieki społecznej – 1860 zł. W sanatoriach płacą o 210 zł więcej, a w szpitalach całe 2158 zł. W tym samym czasie średnie wynagrodzenie netto w Polsce wynosiło 3680 zł.
Jeden z członków związku OPZZ, zasiadający w komisji socjalnej, mówi nam, iż w rodzinach rehabilitantów często dochody na członka spadają poniżej 1 tys. zł. Zwłaszcza w małych miasteczkach. – Zastanawiam się czasami, jak wyżyć za 600 zł na osobę – mówi nam.
W KIF wspominają o podwyżce, jaką dostał jeden z doświadczonych fizjoterapeutów. Wyniosła... 6 zł. Nie na godzinę. Na miesiąc.
Nie chce mi się w to wierzyć. Dostaję skan umowy. Faktycznie Robertowi Włodarczykowi podniesiono płacę z 2270 do 2276 zł brutto. O 6 zł brutto! Czyli jakieś 4 zł na rękę. – To nie była zła wola pracodawcy, ale dostosowanie umowy do ustawy o najniższych wynagrodzeniach w ochronie zdrowia. Pracodawca to wyrównywał – tłumaczy Włodarczyk. On pracuje 32 lata w zawodzie, z czego 23 w szpitalu. – A będę zarabiał tyle, co osoba po studiach. W tym zawodzie nie ma gradacji. To jest paranoja – komentuje.
11 godzin pracy – krócej,
bo urodziny
Prawie wszyscy nasi rozmówcy pracują w co najmniej dwóch miejscach. – U nas każdy fizjoterapeuta ma dodatkową pracę – Hanna Kowalewska mówi o sytuacji w Szpitalu Wojewódzkim w Łomży. Ona dorabia na uczelni w ramach... urlopu. Inni z tej placówki pracują też w przedszkolach, szkołach, prywatnych gabinetach, wykonują rehabilitację po domach. – W naszej przychodni tylko kobiety z małymi dziećmi pracują w jednym miejscu. Reszta gdzieś dorabia – twierdzi pani Ewa, rehabilitantka z Warszawy.
Robert Włodarczyk z Kielc rano ma niepełny etat w publicznej placówce. Po południu jedzie do przychodni prywatnej – tam płacą przyzwoicie: 60–70 zł /h pracy brutto. Do tego dochodzą rehabilitacje w domach. Zaczyna o 8 rano, zazwyczaj kończy ok. 20. – Dziś mam urodziny, więc chcę być w domu o 19 – tłumaczy się. Większość jego znajomych rehabilitantów pracuje podobnie. Także dorabiają, ucząc dżudo, prowadząc zajęcia z fitnessu. Tyrają po 12 h dziennie. Mężczyźni z rodzinami jeszcze więcej, bo także w weekendy.
– Większość z nas, 80–90 proc., dorabia na drugim etacie – uważa dr Dybek. I takie można odnieść wrażenie, choć sondaże podają niższe wartości. Z badania przeprowadzonego w czerwcu br. przez KANTAR nt. wynagrodzeń fizjoterapeutów wynika, że statystyczny rehabilitant pracuje w 1,4 miejscach pracy. Aż 28 proc. mężczyzn w dwóch, 11,3 proc. w trzech, a 3,2 proc – w czterech! U kobiet te wskaźniki są niższe – ponad 70 proc. pracuje w jednym miejscu, a 18,9 proc. w dwóch.
To przeciążenie widać także w statystykach godzin pracy w skali miesiąca – 18 proc. fizjoterapeutów i 10 proc. pań haruje po 180–220 godzin miesięcznie. Odpowiednio 12 i 4 proc. jeszcze więcej. Rekordziści wyrabiają ponad 260 roboczogodzin.
Tyrając w 2–3 miejscach, rehabilitant zarabia średnio 2774 zł na rękę, a w mazowieckim nawet „niebotyczne” 3,3 tys.
Dzieci bogatych rodziców
Przy tak niskich zarobkach kursy dla fizjoterapeutów są ekstremalnie drogie. Prosty, weekendowy, z różnych dziedzin to koszt 3–4 tys. Poważniejsze, np. w zakresie terapii manualnej czy diagnostyki, w module 3–4 spotkań, mogą kosztować do 10 tys. zł. A bardziej zaawansowane np. na temat terapii Bobath, 2-miesięczny to już koszt 17–19 tys. zł. Specjalizacja, którą realizuje się przez 4 lata, kosztuje 10–20 tys.
Skąd mają wziąć na to pieniądze? – Brałam kredyty, by zrobić kilka szkoleń w jednym roku – deklaruje Julita Głowacka-Popkiewicz.
Inni zapożyczają się u rodziny, znajomych, by odłożyć na kursy, biorą kolejne fuchy w weekendy.
Placówki publiczne zazwyczaj nie pomagają fizjoterapeutom. Jeśli tak się zdarza, to raz na kilka lat, a dofinansowanie sięga 20–50 proc. kosztów. O ile w prywatnych placówkach takie kursy przekładają się potem na rosnące zarobki, o tyle w publicznych ten wpływ jest niewielki. Julita Głowacka-Popkiewicz dostała 700 zł brutto podwyżki po wykonaniu trwającej 4 lata specjalizacji.
– To jest dobry zawód, ale dla dzieci bogatych rodziców – komentuje kilku rozmówców. Jednym z postulatów fizjoterapeutów jest pełne dofinansowanie do zawodowych szkoleń.
Fizole
– Bez was się świat nie zawali. Lekarz leczy, pielęgniarka pielęgnuje, a wy to co? „Fizole” jesteście! – tak Robert Włodarczyk opisuje traktowanie fizjoterapeutów, jako piąte koło u wozu. Niski prestiż ich zawodu to jeden z wielu problemów. Rzadko, ale się zdarza, że prywatne ośrodki oszczędzające na zatrudnieniu, każą rehabilitantom także sprzątać placówkę. Bo stawka dla sprzątaczki jest podobna, więc po co zatrudniać kolejną osobę?
Zdarza się, że warunki pracy są skandaliczne. Jedna z fizjoterapeutek pracuje w podziemiach, w których kafelki są na podłodze, ścianach i suficie. Wentylują je tylko malutkie okienka pod sufitem. Pod koniec zmiany ściera wodę, która kapie pacjentom na głowy.
Inna, pracująca w dużej, renomowanej placówce w stolicy, skarży się, że szpital nie zapewnia im prania ich fartuchów. Muszą sami to organizować. – Mamy dużą salę na terapię zajęciową, na której pacjent ćwiczy czynności dnia codziennego, by wrócić do rzeczywistości. Wśród sprzętów domowych jest także pralka. W niej pierzemy fartuchy – opowiada.
Pracując z dziećmi autystycznymi, trzeba się przygotować na zachowania agresywne, trudny kontakt, krzyki, płacz, ucieczkę. W niektórych placówkach młodzi rehabilitanci notoryczne idą na L4, bo łatwo łapią infekcje od chorych pacjentów – mają z nimi długi i fizyczny kontakt.
Za najtrudniejszą uchodzi rehabilitacja osób na neurologii – po wylewach, udarach mózgu, wypadkach. Pacjenci z zagrożeniem życia, ryzykiem padaczki, upadku i ograniczonym potencjałem. Trzeba więc być czujnym.
Tacy chorzy mają duży niedowład, więc praca z nimi jest fizycznie bardzo ciężka. U nieprzytomnego na OIOM-ie trzeba kilkadziesiąt razy wykonać bierne ruchy ręką, nogą, przełożyć go na jeden bok, drugi. Parę ton dziennie tak przerzuca fizjoterapeuta. Od przeciążeń doznają często urazów kręgosłupa. Hanna Kowalewska próbowała postawić na nogi bezwładną kobietę po udarze, 90 kg wagi. Zabolało ją w kręgosłupie. Przepuklina odcinka lędźwiowo-krzyżowego. Długo była na zwolnieniu, trafiła na rehabilitację. Jej koleżanka, dźwigając pacjenta, dostała tak poważnej przepukliny, że przestała chodzić i od razu pojechała na stół operacyjny. Rok na zwolnieniu.
Pacjenci po próbach samobójczych, z przejściami, po udarach, z depresją mają niechęć do życia. Potrzebują rozmów, by wylać z siebie gorycz. Fizjoterapeuta jest idealny – może słuchać i mówić przez te 30–60 minut zabiegu. Więc mimowolnie staje się także psychologiem. Pacjenta trzeba zachęcić do ćwiczeń, do życia, wysłuchać i pocieszyć. Od tego też psychika siada. – Nieraz jak jest trudny dzień, to my wymagamy rozmowy z kimś innym, ponieważ bierzemy na siebie część nieszczęścia, z którym pacjenci do nas przychodzą – opowiada Robert Włodarczyk.
Gdy więc przychodzi piątek, fizjoterapeuci odreagowują cały tydzień. – Wtedy mamy tej pracy dość! – mówią.
Ucieczka
W życiu zawodowym fizjoterapeuty jest kilka etapów. Zaczyna od wielkiej pasji, poświęcenia. Po konfrontacji z rzeczywistością, entuzjazm opada, bo nie stać go/ją nawet na szkolenia. Ale pożycza, inwestuje, szkoli się, po czym... to nie przekłada się na awans. I zarobki. Przestaje się uczyć, rozwijać, przychodzi wypalenie. I ucieczka z zawodu. – Teraz ludzie szybciej odchodzą niż kiedyś – zauważa Julita Głowacka-Popkiewicz. Ona szacuje, że tam gdzie pracuje, jakieś 50 proc. fizjoterapeutów odeszło w ciągu ostatnich 2–3 lat. To duża, renomowana placówka, więc powinna magnetyzować pracowników. A jednak wolą w prywatnych czy za granicę. Jest problem z obsadzaniem etatów. Ze Szpitala Wojewódzkiego w Łomży 4 fizjoterapeutów wyjechało do Francji. Gdy w rodzinie pojawiają się dzieci, to faceci często odchodzą z placówek publicznych na prywatną działalność – zakładają gabinety. Albo zmieniają zawód, by utrzymać rodzinę. Np. idą do szkoły – zarobki też marne ale więcej dni wolnych, dłuższe wakacje i mniej godzin pracy. Łatwiej dorobić.
W publicznej przychodni pani Ewy w Warszawie na 2 salach pracują 4 fizjoterapeutki, a kiedyś było ich 7. Pacjenci zamiast 2 razy w tygodniu rehabilitację na NFZ mają teraz 2–3 razy w miesiącu – tak trudno o wolny czas u fizjoterapeuty.
Brak personelu powoduje, że trudno realizować kontrakty z NFZ zgodnie z etyką zawodową. Jeden z rozmówców mówi nam, iż zamiast 120–150 minut rehabilitacji indywidualnej, pacjent ma jej tylko 40 minut, a resztę grupowo. A ta placówka uchodzi za prestiżową. Jakość zajęć spada więc, zaangażowanie pracowników też. – W większości placówek stajemy się „fizolami” – tylko zgiąć, wygiąć. Oby tylko tyle – mówi nam anonimowo doświadczona fizjoterapeutka.
Pracujący ostrzegają czasem studentów na praktykach: uciekajcie z tego zawodu. Wg dr. Tomasza Dybka, który uczy studentów fizjoterapii, nawet 40 proc. absolwentów tego kierunku wyjeżdża z kraju. Wielu nawet nie stara się zdobyć prawa wykonywania zawodu w Polsce.
Z badań KANTAR wynika, że ponad 10 proc. fizjoterapeutów deklaruje chęć wyjazdu za granicę w ciągu najbliższego roku. Głównie do Niemiec, Francji i Anglii. Średni miesięczny zarobek fizjoterapeuty w tych państwach to odpowiednio 2300 euro, 2800 euro i 2300 funtów brutto. Czyli 4–5,5-krotnie więcej niż w Polsce.
Gra na czas?
Po majowym proteście fizjoterapeutów i diagnostów rehabilitanci w Szpitalu Wojewódzkim w Łomży wytargowali podwyżki średnio o 400 zł. Miały być wypłacane od 1 września, ale jeszcze ich nie ma.
370 zł – tyle podwyżki wg Ministerstwa Zdrowia od września miał dostać przeciętny fizjoterapeuta. W 70 proc. placówek. – Ministerstwo kłamie – krótko komentuje dr Tomasz Dybek. Według OPZZ podwyżki dostało ledwo 30 proc. fizjoterapeutów. Oskarżają ministerstwo o uprawianie propagandy. Dr Dybek poprosił MZ o metodologię wyliczeń tej średniej. Od 3 tygodni jej nie dostał. Po wyjściu ministra ze spotkania dowiedział się od innych pracowników MZ, że do tych statystyk brano kwoty, jakie dyrektorzy placówek deklarowali, że... dopiero zapłacą. Zdaniem Dybka kierujący placówkami mieli także podawać błędne dane nt. zarobków fizjoterapeutów – kwoty brutto, czyli razem z tym, co pracodawca wpłaca do ZUS.
– Minister Szumowski obiecał nam, że każdy fizjoterapeuta i diagnosta od 1 lipca br. będzie miał znaczące wzrosty, tj. po 500 zł netto. I chcemy, by tego słowa dotrzymał – podkreśla dr Dybek. OPZZ domaga się 1200 zł podwyżki na rękę, wypłacane w kilku ratach – tyle uzyskały pielęgniarki.
Ostatnio fizjoterapeuci spotkali się ministrem Szumowskim 23 października. Usłyszeli, że podwyżek nie będzie. Ale minister obiecał sprawdzić, czy dyrektorzy NFZ faktycznie wypłacają diagnostom i fizjoterapeutom pieniądze, jakie deklarowali. Związkowcy zapowiadają strajk włoski. Wcześniej, w październiku, mówili, że jeśli nie dojdą do porozumienia z MZ, to rozpoczną strajk głodowy.
KIF nie bierze udziału w proteście, bo nie może. – Jako izba wspieramy protest i postulaty – zaznacza rzecznik prasowa Dominika Kowalczyk z KIF.
Premia z wdzięczności
Hanna Kowalewska nie zapomni ośmiomiesięcznej dziewczynki z mózgowym porażeniem w stopniu lekkim – tylko fizycznie. Dziecko ryczało wniebogłosy, nie chciało ćwiczyć, było wrażliwe na dotyk. Po pół roku pracy zaczęło raczkować. Teraz dziewczyna samodzielnie się porusza, chodzi do szkoły. Kowalewska: – To jest budujące, gdy moja praca przynosi takie efekty.
20 lat temu do Włodarczyka zgłosili się rodzice. Ich 9-letnia córka, po wypadku samochodowym, była w śpiączce. Lekarz powiedział, że trzeba podciąć jej ścięgna, by się dziecko nie męczyło. Rodzice się nie zgodzili. Gdy Włodarczyk zobaczył dziecko pierwszy raz, leżało w łóżku, bez świadomego ruchu. Tylko wegetatywne odruchy. Przypominało mumię.
– Spróbuję, ale nie daję gwarancji – po wahaniu zdecydował.
Po miesiącu rehabilitacji dziewczynka świadomie zaczęła ruszać dużym palcem u nogi. Teraz ma 29 lat i funkcjonuje prawie samodzielnie.
– To moja druga córka. Razem z psychologiem i logopedą „ulepiliśmy” nowego człowieka. Uczyliśmy ją siadania, chodzenia, łapania przedmiotów, pisania – opisuje Włodarczyk ze wzruszeniem w głosie.
Wspomina też o starszej osobie z patologicznego środowiska, która po pół roku pracy zespołu zaczęła chodzić o balkoniku. Na Boże Narodzenie dostał od niej SMS-a: „Dziękuję bardzo. Dzięki panu mogłem pójść do kościoła”.
– Gdyby nie ta wdzięczność pacjentów, to chyba nie pracowalibyśmy w tym zawodzie – kończy Włodarczyk.