Dzień przed ogłoszeniem planów Ministerstwa Zdrowia na Forum w Krynicy odbył się ciekawy panel, dotyczący konkurencji w systemach wielu płatników. Własny raport na ten temat zaprezentowała międzynarodowa firma doradcza Ernst&Young.
Co radzą eksperci? Tym razem – brać przykład z Holandii, a nie już z Niemiec czy Wielkiej Brytanii. Ich zdaniem, ma ona obecnie najlepsze rozwiązania pod względem konkurencyjności na rynku.
Eksperci zaproszeni do udziału w panelu byli zgodni, że służba zdrowia w Polsce ma się źle i sam napływ pieniędzy sytuacji nie uzdrowi. Potrzebne są głębokie zmiany. Ale i one sukcesu nie gwarantują, bo z opieką medyczną wszędzie na świecie są kłopoty.
Receptą na poprawę ma być konkurencja między instytucjami publicznymi i prywatnymi, które zaoferują podstawowe usługi medyczne. Najważniejsze jej warunki to większa liczba podmiotów, do których trafią składki, czyli płatników świadczeń, oraz możliwość wyboru ubezpieczalni przez pacjenta.
Były premier Jan Krzysztof Bielecki, szef Rady Gospodarczej przy premierze, uważa, że trzeba wprowadzić i konkurencyjność, i zarazem większą odpowiedzialność, zwłaszcza właścicieli szpitali za wydatki ich zakładów.
– Dla mnie, ekonomisty, kierunek wydaje się oczywisty. Międzynarodowy Fundusz Walutowy w analizie systemów w ok. 60 krajach wskazał, że przechodzenie z systemu scentralizowanego do ubezpieczeniowego jest trendem dominującym – mówił Bielecki.
Na razie w Polsce wciąż jeszcze jest tylko jeden powszechny płatnik. Zdaniem ekspertów i samego NFZ, blokuje to rozwój konkurencji.
– Przebadaliśmy systemy w 29 krajach, ale tylko 7 spełniało najważniejsze warunki, czyli działało w nich wielu płatników, a pacjenci mogli między nimi wybierać – mówiła dr Barbara Więckowska ze Szkoły Głównej Handlowej, autorka raportu. Najlepiej w badaniu wypadły: Belgia, Czechy, Holandia, Izrael, Niemcy, Słowacja oraz Szwajcaria. Jednak to Holandia radzi sobie najlepiej – dzięki temu, że zamiast dalej narzekać na nieefektywny system, odważyła się na reformy.
– Jakość usług się pogarszała, a koszty rosły. Dlatego mniej więcej 20 lat temu zdecydowaliśmy się na podjęcie działań mających zreformować system i wprowadzić konkurencję – mówił Wynand van de Ven z holenderskiego Uniwersytetu Erasmus w Rotterdamie. Przygotowania trwały kilkanaście lat; konkurencyjny rynek zaczął działać dopiero w 2006 r. Obecnie każda osoba opłacająca składki może wybrać dowolny fundusz z działających na rynku. Nie ma mowy o negatywnej selekcji np. gorzej zarabiających lub osób o złym stanie zdrowia, bo przyjęcia nowego członka żaden fundusz nie może odmówić. – Oczywiście, firmy ubezpieczeniowe mogłyby zabiegać, np. poprzez marketing, o lepszych klientów, ale mamy system dopłat i rozkładania ryzyka ubezpieczeniowego, który przeciwdziała powstawaniu funduszy dla biednych i bogatych – wyjaśniał van de Ven.
Ubezpieczeni w Holandii mogą przynajmniej raz w roku zmienić fundusz. Z kolei ubezpieczyciele mają swobodę selektywnego zawierania umów ze świadczeniodawcami i stosowania bodźców finansowych motywujących pacjentów do korzystania z preferowanych szpitali czy przychodni. Działanie systemu cały czas nadzorują holenderskie instytucje antykartelowe oraz konsumenckie.
Ile czasu Polsce zajęłoby dojście do podobnego modelu? Minister Kopacz uważa, że kilka lat. Gdy jednak Łukasz Zalicki z Ernst&Young, zasiadający w zespole Rady Gospodarczej przy premierze, który nad propozycjami zmian w ochronie zdrowia pracował przez ostatnie miesiące, pytał ekspertów uczestniczących w panelu, czy za 10 lat w Polsce może działać kilka konkurencyjnych funduszy traktowanych na równych zasadach – były już co do tego spore wątpliwości. Nawet wiceminister zdrowia Jakub Szulc nie był pewien, czy wystarczy dekada. Bo na drodze może stanąć wiele przeszkód, także natury politycznej.
– Najważniejsze jest przekonanie o konieczności kompleksowych zmian i ciągłego doskonalenia systemu – mówił J. K. Bielecki. Doświadczenia z prac nad pakietem zdrowotnym opisywał jako serię kroków na przemian w przód i w tył. – Nie mogliśmy zrozumieć np., jak możliwe było zwiększenie kosztów wynagrodzeń w ochronie zdrowia o 40% w kryzysowych latach i nieuzyskanie w zamian wzrostu jakości – mówił Bielecki. Krytykował też „spontaniczną” decentralizację, w wyniku której każdy z ok. 700 publicznych szpitali sam kupuje sprzęt i leki, przez co płaci za nie o wiele więcej, niż gdyby dokonywały zakupów wspólnie.
– Do niedawna kierowałem bankiem i nie wyobrażam sobie, by każdy z 1200 oddziałów osobno kupował papier do drukarki, komputery czy usługi malarskie. Przecież to zwiększa koszty o kilkadziesiąt procent i jest skrajnie nieefektywne – mówił. Dodał, że w biznesie z takiej niegospodarności zarząd firmy szybko zostałby rozliczony. – Decentralizacja powoduje, że strasznie boimy się centralizacji, nawet gdy w niektórych aspektach przynosi korzyści – mówił były premier.
Jacek Grabowski, kanclerz Uniwersytetu Medycznego w Łodzi i były wiceprezes NFZ do spraw medycznych podkreślał, że konkurencyjność nie jest celem samym w sobie. Jego zdaniem, może ona jednak zmienić zasady działania przyszłych funduszy, tak by zamiast na kontraktowaniu świadczeń – koncentrowały się one na potrzebach ubezpieczonych. Wspominał również m.in. o ścieżce, jaką pacjent powinien przechodzić między placówkami z kolejnych poziomów referencyjności. – Należałoby też uzależniać wysokość kontraktów od jakości usług, ale by to zrobić oraz wyrównywać ryzyka zdrowotne – trzeba mieć szereg narzędzi. Choćby – dobre klasyfikatory chorób odpowiednio starannie wypełniane i analizowane – mówił Grabowski.