30 maja br. w Ministerstwie Zdrowia odbyła się konferencja nt. standaryzacji systemu usług zdrowotnych. Holenderscy eksperci w ramach projektu finansowanego z pożyczki Banku Światowego mają nam pomóc w tworzeniu koszyka usług gwarantowanych, opracowaniu i wdrożeniu standardów medycznych, a także wypromować stosowaną na Zachodzie ocenę usług medycznych pod kątem ich efektywności i przydatności w poprawie stanu zdrowia społeczeństwa.
Gdy my się szarpiemy z opisem standardów medycznych i wymagań lokalowych, sprzętowych, kadrowych itp. w zozach, oni tam w Holandii dawno już mają to za sobą i zajmują się efektywnością świadczeń. Efektywność (łac. effectivus – skuteczny) należy tu rozumieć jako obiektywny pomiar działalności, pozwalający na porównanie wartości uzyskanych efektów/celów z poniesionymi nakładami. Coś jest efektywne, jeżeli uzyskana wartość jest wyższa od wydatków/zaangażowanych "mocy przerobowych", a nieefektywne, jeżeli uzyskane korzyści nie zrekompensowały choćby zaangażowanych środków.
Co z tego, że kupimy np. tomograf albo mammograf i spełnimy wymagane standardy kasy chorych, jeżeli wykorzystanie tej aparatury będzie niskie? Sam fakt posiadania aparatury nie oznacza jeszcze spełnienia warunku efektywnego jej wykorzystania. Ale nie ma co dyskutować o efektywności wykorzystania drogiej aparatury, jeżeli piętą achillesową naszych placówek zdrowotnych jest niska, wręcz skandaliczna z punktu widzenia ekonomiki zdrowia, efektywność wykorzystania powierzchni leczniczej.
Typowa publiczna przychodnia zdrowia z gabinetami lekarskimi, zabiegowymi, rehabilitacyjnymi itp. wykorzystywana jest w godzinach 8.00-14.00 (pojedyncze gabinety czasem dłużej), a w poz niewiele dłużej, tj. od 8.00 do 18.00. Najefektywniej wykorzystuje się kosztowną powierzchnię leczniczą w izbach przyjęć, w oddziałach szpitalnych i karetkach pogotowia; tam obowiązuje całodobowy system wykorzystania zasobów, a profesjonaliści, drogi sprzęt, specjalnie przygotowane pomieszczenia i ambulansy pracują na swoje "utrzymanie" bez przerwy.
W "budżetowych" latach denerwowała mnie niska efektywność wykorzystania przyszpitalnej poradni dziecięcej. Przez pierwsze cztery godziny: od 8.00 do 12.00 pracowała część przeznaczona dla dzieci chorych (100 m. kw.), potem kadra medyczna przenosiła się do poradni dla dzieci zdrowych (drugie 100 m. kw) i pracowała w niej kolejne cztery godziny. Z punktu widzenia pracowników – robota szła bez przerwy, ale z mojego, dyrektorskiego punktu widzenia, sto metrów kwadratowych "pediatrycznej" powierzchni medycznej pracowało tylko cztery godziny na dobę: raz "chore" sto metrów, a drugi raz – "zdrowe". Promocja instytucji lekarza rodzinnego pozwoliła na tworzenie zintegrowanych "dorosło-dziecięcych" centrów medycyny rodzinnej w dawnych poradniach dla dzieci zdrowych/chorych, dzięki czemu cała dwustumetrowa powierzchnia naszej dawnej poradni pediatrycznej zaczęła "pracować" równomiernie, efektywnie i do tego dłużej – od 8.00 do 18.00.
Lekarze prowadzący prywatne gabinety już dawno odkryli sposób na obniżenie kosztów najmu powierzchni leczniczej. Tworzą grupy korzystające kolejno, "na godziny" z tego samego gabinetu, w którym muszą być kafelki, leżanka, lampa bakteriobójcza itp. Dobowy koszt wynajmowanej powierzchni leczniczej rozkłada się na kilka osób. Jak jest za mało kolegów lekarzy chętnych do współpracy, to pan doktor rezygnuje z najmu, bo trudno w ciągu godziny pracy zarobić na zapłatę dobowej gotowości powierzchni gabinetu.
W kalkulacjach ekonomicznych trzeba uwzględniać wskaźnik efektywności wykorzystania publicznej powierzchni leczniczej. Powierzchnia musi na siebie zarabiać, bo niemało kosztuje. Ogrzewanie, oświetlanie, sprzątanie, malowanie, glazurowanie, podatki gruntowe i inne konieczne nakłady dla utrzymywania powierzchni leczniczej muszą się zwrócić. Im więcej aparatury diagnostycznej, im większy zakres drogich procedur medycznych, tym większa jest wartość powierzchni leczniczej. Nikogo na wczasach nie dziwi wyższa cena za pokój z widokiem na morze, balkonem i klimatyzacją, a dużo niższa – za klitkę z widokiem na zaplecze hotelowe. Nie powinno też nikogo dziwić, że powierzchnia w szpitalu klinicznym, w centrum dużego miasta, jest wielokrotnie droższa niż w zakładzie opiekuńczo-leczniczym na peryferiach. Oby tylko w ogóle nie okazała się za droga na prowadzenie działalności leczniczej.
Holendrzy od stuleci żyją w niebezpiecznej depresji wydartej Morzu Północnemu. W 1953 r. morze przedarło się do Zelandii, zatopiło 40 tys. akrów ich ziemi i spowodowało śmierć 1800 osób. Po tej tragedii wybudowali falochrony przeciwsztormowe (słynny "Projekt Delta") i nauczyli się intensywnie, efektywnie wykorzystywać posiadaną, kosztownie zabezpieczoną powierzchnię... także leczniczą. Dlatego myślę, że warto uważnie przeanalizować to, co holenderscy eksperci w trakcie realizacji projektu o standardach medycznych nam zaproponują, zwłaszcza w kwestii efektywności wykorzystania naszych rodzimych zasobów zdrowotnych.