W ustawie o zozach stoi jak byk, w art. 60 ust.1, że spzoz pokrywa we własnym zakresie ujemny wynik finansowy, a jeżeli nie jest w stanie tego zrobić, to ust. 4 tego samego artykułu mówi, że organ, który utworzył spzoz, pokrywa ów ujemny wynik finansowy ze środków publicznych.
Z niepokojem czekam na to, co wyniknie z przedświątecznych i przednoworocznych, niezwykle szybkich zmian legislacyjnych, gwarantujących od 1 stycznia 2001 r. podwyżkę wynagrodzeń pracowników spzozów. Nie mam wątpliwości, że należy się im podwyżka, co najmniej na poziomie rocznej inflacji. Boję się tylko, że za zmianą prawa nie pójdzie rzeczywisty wzrost budżetów o kilka milionów w każdym z prawie tysiąca spzozów – na pokrycie wyższych pensji. Boję się, że ustawowe zapisy to papierowe obiecanki-cacanki, czyli takie Inflanty Onufrego Zagłoby. Boję się również, że co nagle, to po diable i taki świąteczny ping-pong podwyżkowy: Sejm – Senat – Sejm z kończącym tiebreakiem Pana Prezydenta może zapoczątkować spiralę zadłużania się nawet najrentowniejszych placówek zdrowotnych.
Okupujące mój siermiężny, 20-letni gabinet dyrektorski (bez TV/WC) pielęgniarki i położne pytały mnie, czy to prawda, że dyrektorzy się zmówili, żeby nie dawać podwyżek. Aż zaniemówiłem wobec tak straszliwej plotki. Z punktu widzenia każdego pracodawcy najważniejszym narzędziem skutecznego zarządzania kadrami jest możliwość motywowania pracowników do lepszej pracy. Od czasu, jak w Lidii w roku 680 p.n.e. wybito pierwsze monety z elektronu (stop złota i srebra), nie ma lepszego sposobu motywowania do pracy niż kochane pieniążki, a nie żadne tam dyplomy uznania, ordery, akademie ku czci czy gazetki zakładowe. Nie ma pracodawcy, który nie marzyłby o możliwości godziwego wynagradzania pracowników w kierowanej przez siebie firmie. Przecież wtedy byłby przez wszystkich kochany i szanowany, może nawet by się dorobił granitowej, pośmiertnej tabliczki pamiątkowej w stosownym czasie? Ale sprawa nie jest prosta – żeby dać podwyżki, trzeba na nie mieć!
Zgodnie z art. 54 ustawy o zozach, spzoz może uzyskiwać środki finansowe przede wszystkim ze sprzedaży świadczeń kasom chorych, a dodatkowo, w niewielkim stopniu, ze sprzedaży usług zakładom pracy, instytucjom zdrowotnym i innym instytucjom lub osobom fizycznym, z realizacji programów zdrowotnych, z wydzielonej działalności gospodarczej oraz z darowizn, spadków i ofiarności publicznej. Spzoz może także otrzymywać środki finansowe na pokrycie kosztów kształcenia pracowników, zakupy i przedsięwzięcia inwestycyjne, cele szczególne, określone w odrębnych przepisach (ale to tajne łamane przez poufne) – wszystko ze źródeł centralnych, a dodatkowo może też otrzymywać środki od organu założycielskiego na realizację zadań w zakresie zapobiegania chorobom i urazom lub z innych programów zdrowotnych oraz na promocję zdrowia.
Pojawia się zatem pytanie: w jaki sposób autorzy ustawowych podwyżek wynagrodzeń chcą przekazać miliony złotych na ten cel do spzozów i jednocześnie być w zgodzie z cytowanym na wstępie art. 60? Jeżeli zmuszą kasy chorych do wyższych stawek za usługi, to może się szczęśliwie okazać, że budżet przykładowego spzoz wzrośnie od razu w 2001 r. o 5 mln zł. Ale jednocześnie jego zadłużenie, czyli zobowiązania wobec dostawców, w tym momencie też będą wynosić 5 mln zł i będą jak najbardziej wymagalne i obłożone karnymi odsetkami. Rodzi się natychmiast dylemat! Jeśli dyrektor takiego spzozu da 5 mln na podwyżki, to nie spłaci zadłużenia, a dostawcy wstrzymają dostawy leków albo (szczególnie ci mniejsi, miejscowi) pójdą do sądu, bo nie będą mieli na wypłatę dla swoich pracowników. Jak dyrektor nie da podwyżek, to wyjdzie na lokalnego wroga publicznego numer jeden. Nie dał, a sam zarabia kilka razy więcej, czyli – pies ogrodnika!
Może zatem autorzy ustawy o podwyżce wynagrodzeń wymyślą inny sposób przekazania środków na ten cel, zgodny np. z art. 54: darowiznę, rentę wolną od podatku albo ofiarę publiczną, co już wymyśliła "Gazeta Wyborcza" (10 zł od obywatela). Można zapisać w piśmie ofiarodawczym, że ustawowa ofiara Skarbu Państwa ma pójść wyłącznie na podwyżkę wynagrodzeń. Dyrektor spzozu jest wówczas kryty wobec wierzycieli i wymogów art. 60, bo nie dostał (niestety!) pieniędzy na spłatę zobowiązań, a wyłącznie na podwyżkę wynagrodzeń. Wierzyciele nie będą wojować z takim przykładem wielkoduszności Skarbu Państwa, bo sami wyszliby na psy ogrodnika. Może nawet, zawstydzeni, zejdą choćby z karnych odsetek. Aha!... niech ta ofiara będzie corocznie odnawialna, a nie tylko w 2001 r., z okazji strajku. Kodeks pracy nie przewiduje podwyżek okazjonalnych – tylko na jeden rok.
Nie ma co liczyć, że przy realizacji ustawowych podwyżek pomoże właściciel spzozu. Organy założycielskie są zdominowane przez lobby nauczycielskie (naprawdę... niechcący wyszedł mi ten rym!), a lobby lekarskiego jest w nim, jak sama nazwa wskazuje, tyle, co na lekarstwo. Organ założycielski, czyli właściciel, ma wygrawerowane w urzędzie wielkimi literami, że jak spzozowi noga się pośliźnie, to samorząd płaci jego długi, leży i kwiczy. I nie są to przelewki, bo długi spzozów mogą połknąć połowę, a nawet cały budżet województwa, powiatu lub gminy. A wtedy – koniec z modernizacją dróg, budową bezpiecznej sygnalizacji na skrzyżowaniach, zakupem radiowozu dla policji itp. itd.
W najgorszej sytuacji są organy-samorządy wojewódzkie, które odziedziczyły po kilka staro-nowych kompleksów szpitalnych w każdym z dawnych miast wojewódzkich. W nowych szpitalach – spzozach są protesty, bo obiekt taki ładny, nowoczesny, z pacjentami, a wcale mu się nie polepszyło. W starych spzozach też są protesty, bo właśnie szpital tak zasłużony a też nie ma lepiej!
W dwuznacznej sytuacji jest minister zdrowia, który zgodnie z art. 60 ust. 4 musi jako właściciel pokryć straty finansowe szpitali klinicznych, gdyby zainicjowana przez niego – jako ministra – ogólnopolska podwyżka wynagrodzeń spowodowała w tych szpitalach niemoc finansową. No i skąd weźmie pieniążki na pokrycie deficytu? Ano chyba wsiądzie do samochodu i z ul. Miodowej podskoczy do zaprzyjaźnionego ministerstwa na Świętokrzyską, co nie jest łatwe, bo korki w stolicy są straszliwe.
Styczeń nowego roku zdominuje zapewne przepychanka: kto na kogo skutecznie zrzuci odpowiedzialność za skutki finansowe podwyżek, centralnie ustalonych w wigilię Wigilii, w samodzielnych jakby nie było spzozach: parlament na rząd, rząd na organy założycielskie, organy założycielskie na dyrektorów, czy dyrektorzy – na Inflanty Onufrego Zagłoby?