Jaki jest przepis na innowacje? Co musi się zmienić, aby Polska mogła brać pełniejszy udział zarówno w tworzeniu innowacji, jak i w korzystaniu z ich dobrodziejstw? Redaktor naczelny „Służby Zdrowia” Mariusz Gujski, pyta o to George’a W. Handy’ego, szefa waszyngtońskiego instytutu Activity for Innovation and Economic Growth (AIEG).
Mariusz Gujski: W ostatnich latach w Pana działalności wiele miejsca zajmuje zagadnienie innowacji w medycynie i ochronie zdrowia. Jak Pan rozumie pojęcie innowacji?
George W. Handy: Owocem badań naukowych jest wiedza. Ale to dopiero pierwszy krok. Innowacja w medycynie polega na zastosowaniu tej wiedzy do osiągnięcia celów istotnych z punku widzenia zdrowia populacji w sposób jakościowo nowy, taki, którego często nawet nie przewidywano na etapie prowadzenia badań. Innowacje nie biorą się z marzeń, ale z ciężkiej, metodycznej pracy utalentowanych ludzi. Wymagają też komunikacji i współpracy wszystkich zainteresowanych stron.
M.G.: Jakie są mocne i słabe strony Polski w tej dziedzinie?
G.W.H.: Jedną z najważniejszych mocnych stron jest, bez wątpienia, kapitał ludzki. Polska może poszczycić się wieloma wybitnymi naukowcami, lekarzami oraz przedsiębiorcami działającymi na polu innowacji medycznych czy IT. Wyróżniają się oni nie tylko głęboką wiedzą, ale potrafią też – w mojej ocenie – działać jako liderzy, za którymi podąża szeroko rozumiane środowisko naukowo-medyczne. Drugą mocną stroną jest otwartość tych środowisk na idee płynące z zewnątrz. Kolejna rzecz, to aktywność i skuteczność w dążeniu do zwiększenia obecności Polski na forach międzynarodowych – takich jak np. konferencje ASCO, w ramach których od 6 lat odbywają się specjalne polsko-amerykańskie sesje. Zwróciły one uwagę i przyciągnęły uczestników nie tylko z innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, ale także Wielkiej Brytanii, Francji i Kanady. Jeśli chodzi o słabe strony – pierwsze co przychodzi mi na myśl, to zbyt małe wsparcie udzielane młodemu pokoleniu naukowców, lekarzy i przedsiębiorców, którzy potrzebują go, by móc wcielić w życie swoje pomysły, rozpocząć badania naukowe czy przedsięwzięcia biznesowe. I nie chodzi tu wcale o wielkie pieniądze. Dla wielu zespołów młodych zdolnych naukowców już grant rzędu 50 tys. zł otworzyłby możliwość przełożenia swoich idei na rzeczywiste badania naukowe. Polska ma też wiele do nadrobienia na polu promocji swoich osiągnięć za granicą. Potencjał Polski jest na świecie wciąż niedostatecznie dostrzegany. Kolejną, bardzo ważną kwestią jest konieczność stworzenia lepszego klimatu dla przedsięwzięć opartych na partnerstwie publiczno-prywatnym.
M.G.: Rzeczywiście, dialog pomiędzy sektorem publicznym a prywatnym napotyka w Polsce wiele barier. Dlaczego ich przełamanie jest tak ważne?
G.W.H.: Tempo rozwoju nauk medycznych jest dziś tak duże, że żadna pojedyncza instytucja – czy będzie to agencja rządowa, uczelnia wyższa czy placówka medyczna – nie może już w pełni polegać na dotychczasowych kanałach napływu informacji, jeśli chce nadążyć za postępem wiedzy i nie przegapić niczego, co mogłoby przełożyć się na kolejny, ważny krok do przodu. Sektor prywatny może tu służyć jako wartościowe źródło najświeższych, specjalistycznych informacji. Trzeba też sobie zdać sprawę, że ani sektor publiczny, ani prywatny – gdy rozpatrywać je oddzielnie – często nie dysponują pełnią zasobów niezbędnych do osiągnięcia celu. Za dobry przykład takiego celu może nam posłużyć poprawa skuteczności leczenia drobnokomórkowego raka płuca, odmiany, której patogeneza jest silnie związana z paleniem tytoniu. Prowadzone tutaj przez ośrodki naukowe badania podstawowe oraz finansowane przez sektor prywatny badania kliniczne przebiegają niezależnie od siebie, i zasadniczo tak powinno pozostać, jednak w pewnym zakresie tylko połączenie wysiłków i zasobów obu stron może zapewnić taką skalę działań, która przełoży się na realny postęp, innowację, z której skorzystają pacjenci.