Pośród szumu medialnego, związanego z objęciem przez profesora Mariana Zembalę funkcji ministra zdrowia, niezbyt gromkim echem odbiło się przyznanie Polsce przez Komisję Europejską kwoty 12 mld Zł w ramach Perspektywy UE 2014 – 2020.
Kwota ta została nam przyznana na podstawie przedłożonego pisemnego projektu poprawy działalności systemu opieki zdrowotnej, tzw. policy paper, który był tworzony przez ostatnie kilka lat w Ministerstwie Zdrowia, a ostatecznie zatwierdzony przez instytucje europejskie praktycznie w pierwszym tygodniu ministrowania profesora Mariana Zembali.
Minister Zembala w trakcie swoich licznych wystąpień zachwalał ten dokument, zalecając go wręcz jako lekturę obowiązkową do poduszki. Ochoczo używał określeń, że otrzymane na jego podstawie środki finansowe wprowadzą polską medycynę w XXI wiek. Nie było wyjścia – sam go ściągnąłem z Internetu i zgodnie z ministerialnymi zaleceniami wziąłem się do lektury. Zajęło mi to kilka wieczorów, gdyż dokument nie należy do takich, które się czyta z wypiekami na policzkach. Wręcz przeciwnie – zgodnie z zaleceniami – jest idealny do poduszki, czyli po prostu usypiający.
Przede wszystkim nie jest on żadną mapą drogową, wprowadzającą nasz system na wyższy poziom, żeby nie powiedzieć level. Chociaż definiuje on tzw. cele długoterminowe i cele operacyjne naszej polityki zdrowotnej, to bardziej można go traktować jako spis encyklopedyczny problemów, które nasz system trawią. Bo przecież te cztery główne cele to postawienie na profilaktykę, przeciwdziałanie kryzysowi demograficznemu z poprawą opieki perinatologicznej i geriatrycznej, poprawa efektywności działania systemu i wsparcie kształcenia kadr medycznych. Któż zaneguje takie cele?
Tyle tylko, że tych gigantycznych problemów nie naprawi się kwotą 12 miliardów złotych przyznanych na lata 2014 – 2020. Przypomnę tylko, że jest to mniej niż 20 proc. rocznego budżetu NFZ. Z drugiej strony, są to pieniądze znaczne i żal by było, gdybyśmy je wydali bez odczuwalnego dla wszystkich efektu. A na to się, niestety, zanosi.
Skąd takie podejrzenia? Częściowo z doświadczeń przeszłości, częściowo z obserwacji działania Ministerstwa Zdrowia w ostatnich tygodniach. Już wcześniej nie potrafiono sensownie wydać znacznych pieniędzy przypływających z UE. Z poprzedniej Perspektywy UE na lata 2007 – 2013 do Polski trafiło ponad 300 miliardów złotych, dzięki którym zbudowaliśmy kilkaset kilometrów autostrad i dróg ekspresowych, skanalizowaliśmy wiele wsi i miast, ale też wybudowaliśmy dziesiątki wątpliwej potrzeby akwaparków czy mosty nad rzekami, do których nie dochodzą żadne drogi. Zadłużyliśmy kraj i samorządy przez konieczność dopłaty udziału własnego, a nie dźwignęliśmy się, tak jak to było możliwe, za pieniądze wielokrotnie przekraczające powojenny Plan Marshalla. Czy staliśmy się na przykład bardziej innowacyjni? Wiele z tych pieniędzy trafiło do systemu opieki zdrowotnej. Przeprowadzono termomodernizację wielu budynków. Zakupiono sprzęt diagnostyczny, który często jest wykorzystywany w znikomym procencie. Znane są zakupy ambulansów ratownictwa medycznego, które w następstwie przegranych konkursów wylądowały w garażach. Jest niewątpliwe, że w ostatnich latach, dzięki środkom unijnym, wykonaliśmy skok cywilizacyjny, ale efektywność wykorzystania tych środków była zbliżona do efektywności gospodarki w latach PRL-u. Ostatnio pojawiły się informacje o konkursach przygotowywanych przez Ministerstwo Zdrowia, do wykorzystania przyznanych przez Komisję Europejską środków. Pierwszy to konkurs na dzienne domy opieki medycznej, mające być realizacją jednego z celów – opieki senioralnej. Na utworzenie 40 domów resort planuje przeznaczyć 40 milionów złotych. Podobno to pilotaż i w przyszłości tych domów ma być więcej. Ale ja się i tak zapytam, dlaczego równolegle MPiPS realizuje program Senior--WIGOR, w ramach którego tworzone będą przez samorządy placówki o podobnym charakterze i dlaczego nikt tego nie koordynuje? Przecież integrując środki i zadania można byłoby zrobić więcej za mniejsze pieniądze. Drugim konkursem jest konkurs na centra symulacji medycznej. Celem tego konkursu, adresowanego do wyższych uczelni medycznych, jest stworzenie możliwości uczenia się nie na żywym pacjencie, ale na fantomach. Idea jest słuszna, ale dlaczego na ten cel przeznacza się 282 miliony złotych, czyli siedmiokrotnie więcej niż na konkurs pierwszy?
I tu jest pies pogrzebany. Bez szczegółowego wstępnego opisania priorytetów – nie ogólnych, ale przeznaczonych do realizacji za kwotę 12 miliardów złotych – można się spodziewać, że pieniądze te po raz kolejny się rozpłyną na fontanny i wodotryski, a nie zmienią obrazu polskiej medycyny w oczach jej konsumentów, czyli pacjentów. Minister Zembala obiecuje oddłużenie instytutów i wielkich szpitali dziecięcych. Informuje, że chciałby zróżnicować wycenę świadczeń realizowanych w tych szpitalach i szpitalach mniejszych. Tak, jakby istniała różnica pomiędzy operacją wyrostka w klinice i szpitalu wojewódzkim czy powiatowym. Od pierwszego lipca punkt rozliczeniowy na SOR-ach wynosi 52 zł, a w Izbach Przyjęć 30 zł, co sprawia, że za tę samą usługę, np. szycie rany, jedne szpitale dostają o ponad 50 proc. wyższą zapłatę niż inne (niezależnie od tak zwanego wskaźnika struktury, czyli płatności za gotowość). Pokazuje to, że obecny minister nie próbuje naprawiać systemu od podstawy, lecz – tak jak poprzednicy – preferuje tzw. flagowce. A przecież można by było postępować zgoła inaczej. Niech przykładem będzie kwestia diagnostyki radiologicznej. Już obecnie wiele ze szpitali ma zakupione z poprzedniej Perspektywy UE nowoczesne tomografy i rezonanse. Wiele ma pracujące w systemie cyfrowym aparaty RTG. Problemem jest brak sprzętu lub przestarzały sprzęt w części szpitali i wszechobecny brak radiologów. Dlaczego nie można dokonać inwentaryzacji posiadanego sprzętu w publicznych szpitalach, powszechnej ich cyfryzacji, uzupełnienia brakujących bądź zdekapitalizowanych aparatów TK i utworzenia węzłów teleradiologicznych? W ten sposób rozwiązano by jeden ze strukturalnych problemów polskiej medycyny, a jego koszt być może nie byłby wielekroć większy niż tworzenie centrów symulacji medycznych. Takich systemowych rozwiązań można by utworzyć wiele więcej, ale wtedy pieniądze przestałyby trafiać do znajomych królika. Ale może właśnie o to chodzi?