Prof. Jan Szopa-Skórkowski, wrocławski biochemik, oprócz znajomości inżynierii genetycznej musiał przejść przyspieszony kurs ekonomii, by jego wynalazek – opatrunki z genetycznie zmodyfikowanego lnu – mogły trafić do chorych. Wynalazek, jak to bywa u nas, zawisł na cienkiej nitce. Bynajmniej nie lnianej.
Koniec września 2008 r. Po 10 latach badań nad transgenicznym lnem, prof. Szopa-Skórkowski prezentuje dziennikarzom efekty swej pracy. To opatrunki do leczenia trudno gojących się owrzodzeń. Profesor promienieje ze szczęścia. Wyniki przeszły jego najśmielsze oczekiwania.
Efekt wprowadzenia do lnu genów pochodzenia roślinnego, kontrolujących szlak syntezy związków odpowiadających za immunosupresję, stany zapalne i nowotworowe trzydziestu chorych określa jednym słowem: cud.
Z ranami zmagali się od kilkunastu lat. Po dwunastotygodniowej kuracji we wrocławskim Wojskowym Szpitalu Klinicznym rany znacznie się zmniejszyły lub w ogóle znikły.
56-letni Tadeusz Rychter z Oleśnicy to przykład najbardziej wymowny. Z owrzodzeniem żylnym walczył od 1981 r., bez jakichkolwiek rezultatów. – W ciągu ostatnich 5 lat rany się powiększały, a ból wzmagał – wspomina.
Kuracja lnianymi opatrunkami zlikwidowała całkowicie 4 wrzody. Największy miał blisko 9 cm2. Rychter prezentuje podudzie: – Żadnych śladów, żadnego bólu – cieszy się.
Lekarze, biorący udział w badaniach klinicznych, sami są zaskoczeni aż tak rewelacyjnymi wynikami: u 80% pacjentów zaobserwowano zmniejszanie się bądź całkowity zanik ran, u żadnego nie zaobserwowano niepożądanych działań, a 90% odczuło wyraźne zmniejszenie się bólu. – Do testów wybraliśmy najcięższe, najbardziej skomplikowane przypadki – relacjonuje dr Katarzyna Skórkowska-Telichowska, dermatolog, kierownik klinicznych badań naukowych, a prywatnie córka prof. Szopy. – To osoby, które nie mogły wyleczyć schorzeń od lat i wobec których medycyna była bezsilna.
Światowe odkrycie wdrażane chałupniczo
Październik 2008 r. Relacje w mediach powodują lawinę telefonów od chorych, proszących o pomoc, o możliwość wzięcia udziału w kolejnych badaniach klinicznych, chcących kupić opatrunki. Ale prof. Szopa-Skórkowski czeka na 2 najważniejsze telefony – z resortów nauki oraz zdrowia, które powinny zainteresować się niezwykłym wynalazkiem. Pilotażowa partia opatrunków, wyprodukowana przez firmę z Malborka, wyczerpała się błyskawicznie. Trzeba pieniędzy na badania, na rejestrację leku, na produkcję. Milionów złotych.
Telefony z ministerstw milczą, dzwonią za to przedstawiciele zagranicznych koncernów – z Francji, RPA i USA. Chcą kupić patent, ozłocić profesora. Najbardziej naciskają Amerykanie. Lecz on wciąż wierzy, że opatrunki będą wkrótce produkowane w Polsce. Zwłaszcza że po artykułach i programach radiowych i telewizyjnych odezwało się kilkanaście firm zainteresowanych wdrożeniem wynalazku. – To będzie dość dziwna, trochę chałupnicza metoda wdrożenia wynalazku – cieszy się jesienią wynalazca. – Ale lepsza taka niż żadna.
Nici z lnianego konsorcjum
W połowie października odbywa się pierwsze spotkanie, na którym prof. Szopa-Skórkowski przedstawia koncepcję: na kontynuację badań złożył już dawno wniosek do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Ale równolegle można zbudować konsorcjum prywatnego biznesu, które stworzy ciąg technologiczny: od zasiania lnu do produkcji opatrunków. Tylko na Dolnym Śląsku jest ok. 170 tys. hektarów gruntów, które nadają się na uprawy. Są też zakłady włókiennicze, mające wolne moce, a do produkcji nie trzeba jakichś wyjątkowo ostrych reżimów. Natomiast setki telefonów od chorych to – przekładając rozpaczliwe prośby na język rynku – ogromny, niezaspokojony popyt. Są zresztą dane Polskiego Towarzystwa Leczenia Ran: schorzenia, na które lniane opatrunki są panaceum, to problem dotykający ok. 0,25% populacji, czyli tylko w Polsce ok. 100 tys. chorych.
Kilka miesięcy później prof. Szopa już wie, że z lnianego konsorcjum nici. Deklaracje sponsorów pozostały w sferze obietnic, przedsiębiorcy oferują profesorowi 30% zysków ze sprzedaży. Tylko że aby sprzedaż mogła w ogóle ruszyć, potrzebne są pieniądze – duże pieniądze – i na badania kliniczne, i na rejestrację parafarmaceutyku. No, a później – na dalsze badania naukowe. Profesor wie, że niejedno jeszcze można w wynalazku udoskonalić, odkryć nowe zastosowania. Na to potrzeba funduszy; wyobrażał sobie, że wypracuje je konsorcjum. I że całość zysków będzie reinwestowana w główne przedsięwzięcie. Niedoszli biznesowi partnerzy też mieli własne wyobrażenia – tyle że zupełnie inne. Chcieli szybko zarabiać na wynalazku. Pieniądze – 30% zysków – miały finansować dalsze prace profesora nad lnianymi opatrunkami. I tak konsorcjum rozbiło się o wyobrażenia i o pieniądze.
Profesorze, zrób to sam
Gdyby prof. Szopa posłuchał przedstawicieli amerykańskiego koncernu farmaceutycznego, być może siedziałby już teraz w wielkim domu w Kalifornii, rozkoszując się widokiem oceanu. Jego wynalazek byłby wdrożony tak samo, jak lek spowalniający postępy choroby Alzheimera, który od innego wrocławskiego naukowca odkupili biznesmeni z USA. Ale profesor Amerykanów nie posłuchał. 11 maja 2009 r. w kancelarii notarialnej podpisał akt powołania fundacji Linum.
Prof. Szopa nie tylko wygląda, ale czuje się ogromnie zmęczony. Bo nie jest to zwieńczenie kilkumiesięcznego przedzierania się przez nieznane mu obszary, ale początek dalekiej drogi do realizacji planów. Tę drogę będzie musiał przebyć sam. – Transparentna finansowo fundacja to jedyny sposób na pozyskanie środków i kontynuację mojego projektu – tłumaczy.
Od biznesowej strony przedsięwzięcia nie ucieknie, choć woli się cieszyć dobrymi informacjami dotyczącymi efektów jego pracy w laboratorium: zakończone właśnie badania molekularne w Zakładzie Mikrobiologii wrocławskiego uniwersytetu medycznego potwierdziły, że w przeciwieństwie do opatrunków bawełnianych – na tych z lnu nie sposób wyhodować grzybów, gronkowca i bakterii, towarzyszących owrzodzeniom. To otwiera przed jego wynalazkiem nowe perspektywy. Aseptyczne, lniane materiały mogą być wprowadzone na szeroką skalę w szpitalnictwie. – To dodatkowy rynek – mówi. Już weszło mu w krew myślenie biznesowe.
Inżynieria genetyczna, inżynieria finansowa
Jest 8 czerwca 2009 r. Właśnie rusza przyjmowanie pacjentów do programu naukowego. Profesor promienieje. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego wyasygnowało 6 mln zł na kontynuację badań. Najważniejszy punkt projektu wypalił. Chorzy będą musieli pokrywać koszt opatrunków – 12 złotych za sztukę, czyli ok. 1000 złotych za kurację. Bo to jedyne realne pieniądze, z których można sfinansować produkcję.
Jeśli fundacji uda się zarejestrować opatrunki jako parafarmaceutyki i zebrać kilkadziesiąt tysięcy złotych, będzie możliwe uruchomienie sprzedaży wysyłkowej. Ale dopóki formalności rejestracyjne nie będą spełnione – nie ma mowy o sprzedaży ani o uruchomieniu produkcji na większą skalę (a mogłoby to obniżyć koszty opatrunków nawet o połowę). Prof. Szopa wybiega myślą dalej – po rejestracji i jeszcze dwóch badaniach klinicznych zacznie walczyć o refundację opatrunków przez NFZ.
Czym prędzej do laboratorium
Dzięki uporowi jednego człowieka wynalazek światowej klasy może pozostać w Polsce. A że wdrażany jest po trosze chałupniczo? Inaczej widać się nie udało.
Wszystko wskazuje, że historia z lnianymi opatrunkami będzie mieć jednak happy end. I że powstanie ów wymarzony ciąg technologiczny – od zasiania ziaren lnu aż do opatrunku. Pomoże – oczywiście – Unia Europejska. Firma, która wyprodukowała pilotażową partię, złożyła projekt w ramach programu Innowacyjna Gospodarka.
– Marzę, żeby sprawy biznesowo-finansowe przestały mnie obchodzić – mówi dziś wynalazca.
Prof. Szopa chce jak najszybciej wrócić do swej pracowni w instytucie. – Pieniądze z grantu pozwolą na udoskonalenie właściwości przeciwbólowych i antyoksydacyjnych, które zauważono już podczas ubiegłorocznych badań. Ale to jeszcze nie koniec: profesor chce udoskonalić proces uzyskiwania z genetycznie modyfikowanego lnu związków chemicznych stosowanych w profilaktyce nowotworowej. – W ilościach śladowych pozyskiwane są one teraz z roślin uprawnych. Z lnu można otrzymać 200 razy więcej kempferolu czy kwercytyny – chwali się prof. Szopa. – To mogłoby znacząco obniżyć ceny leków przeciwnowotworowych.