SZ nr 34–42/2020
z 21 maja 2020 r.
Kaganiec dla sygnalistów
Krzysztof Boczek
Kneblują usta lekarzom, zwalniają ich z pracy i atakują fizycznie. Sygnaliści nawet giną, wypadając z okien szpitali – bo ujawnili skalę epidemii i zaniedbań władz czy dyrekcji placówki.
Gdy pod koniec marca Władimir Putin obwieszczał sukces w zatrzymaniu epidemii, a Rosja oficjalnie potwierdzała chorobę u 30–70 osób dziennie, lekarze chorób układu oddechowego mieli zupełnie inne doświadczenia. Bo zapalenie płuc było stwierdzane nadzwyczaj często – już w styczniu miał miejsce 37-proc. wzrost tego schorzenia w stosunku do analogicznego okresu rok wcześniej. – Jak zwykle stajemy w obliczu kłamstwa władzy – tę plagę chorób płuc, które maskowały COVID-19 komentowała w marcu Anastazja Wasiliewa ze związku Alians Lekarzy.
Wyższe ryzyko – wyższe zarobki
W Lesotho cały personel medyczny, na czele z lekarzami, postawił ultimatum rządowi – albo zaopatrzy ich w środki bezpieczeństwa: maseczki kombinezony, gogle itd., oraz wypłaci pieniądze za wysokie ryzyko zakażenia w ich pracy, albo odejdą od łóżek pacjentów. Termin spełnienia żądań: 3 kwietnia. Rząd nie zrobił tego, w efekcie czego lekarze, pielęgniarki, farmaceuci, laboranci, ratownicy rozpoczęli strajk. Trwał kilka dni. 10 kwietnia rząd ugiął się – obiecał wypłacić 30 proc. wyższe wynagrodzenia oraz zaopatrzyć personel w środki ochronne. A także w termometry bezdotykowe – większość szpitali w Lesotho dotychczas używała prawie wyłącznie podpachowych – po każdym ich użyciu musieli je sterylizować.
Wyższych płac za pracę w epidemii oczekiwali także medycy w Indiach – nie dostali ich. Z kolei relatywnie bogaci Kanadyjczycy będą musieli dłużej poczekać na swoje wypłaty. Rząd biedniutkiego Kirgistanu, mając do dyspozycji garstkę personelu medycznego, bez negocjacji obiecał im wyższe wynagrodzenie. Na płace za ekstrapracę od 22 marca wydzielono budżet 10,5 mln somów (ok. 550 tys. zł) dla 1369 medyków. Dodatki będą wynosić od 1 do 4,5 tys. zł.
Rodziny personelu medycznego NHS oraz pracowników domów opieki społecznej, którzy umrą w wyniku walki z koronawirusem, dostaną w Wlk. Brytanii 60 tys. funtów (ok. 330 tys. zł) odszkodowania. W stanie Odisha w Indiach zmarli na pierwszej linii frontu zostaną uznani za „męczenników” oraz otrzymają 5 mln rupii (277 tys. zł) odszkodowania – zapowiedział minister Naveen Patnaik. Cenzura strachu
Związek, zbulwersowany ukrywaniem prawdy o skali epidemii, wysłał oficjalny list do Aleksieja Kripuna, szefa moskiewskiego wydziału zdrowia. Opisali w nim bardzo dużą liczbę fałszywych wyników testów – to zaniżało liczbę wykrytych chorych na COVID-19. Eksplodowała ona dopiero w kwietniu – najpierw po 500–700 osób dziennie, a już 18 kwietnia – 6 tysięcy. Mer Moskwy Siergiej Sobianin, przyznał wtedy, że sytuacja w mieście jest niezwykle problematyczna. W okolicy 20 kwietnia karetki czekały już nawet 15 godzin, by zdać pacjenta szpitalowi – te tak były zapchane. Wtedy też niezależne pismo „Kommiersant” opublikowało sondaż: 55 proc. lekarzy w Rosji uważa, iż ich system nie jest przygotowany na walkę z epidemią, a 49 proc. – że nie ma żadnych indywidualnych środków ochrony (PPE). Wasiliewa potwierdzała to, mówiąc o dziesiątkach lekarzy alarmujących związek w kraju. – Raportują totalny brak środków ochrony osobistej do walki z wirusem – mówiła szefowa związku Alians.
Od 1 kwietnia w Rosji weszło w życie restrykcyjne prawo, na podstawie którego można dostać karę do 700 tys. rubli (ok. 38 tys. zł) albo do 3 lat więzienia za rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji nt. „okoliczności zagrażających życiu i bezpieczeństwu obywateli lub środków podjętych w celu zapewnienia bezpieczeństwa ludności i terytoriów”. Pod to podchodzą oczywiście wiadomości nt. COVID-19.
Już następnego dnia, 2 kwietnia, Wasiliewa – z innymi członkami związku oraz aktywistami – została zatrzymana, gdy dostarczała 500 masek i innych środków ochrony osobistej do 2 szpitali na prowincji. Po 22 godzinach w areszcie wypuszczono ich, ale Wasiliewę natychmiast ponownie zatrzymano. Próbowała się bronić. Na udostępnionym w Internecie filmie wideo widać, jak brutalnie grupa mundurowych wciąga ją do komisariatu, a kobieta stawia opór. Aktywiści donoszą, że w środku ją tak pobito, że straciła przytomność. O tej bulwersującej sprawie szeroko pisały media na świecie.
Neurochirurg Wsiewołod Szurkai poskarżył się dyrekcji na wielkie deficyty w placówce, w związku z COVID-19. Brak PPE, lamp ultrafioletowych, a nawet termometrów – na 40 lekarzy na jego oddziale dostali jeden. I to rtęciowy (sic!). Dyrekcja szpitala poradziła neurochirurgowi, by „nie eskalował sytuacji”. Poszedł więc do mediów. W wywiadzie dla „Current Time” opowiedział o tym, a tuż po publikacji Wsiewołoda wezwał... prokurator.
I tak miał szczęście. W ciągu ostatniego tygodnia kwietnia i na początku maja aż 3 lekarzy, związanych z epidemią i brakami środków ochrony, spotykały znacznie gorsze nieprzyjemności – wypadali z okien. 24 kwietnia Natalia Lebiediewa szefująca pogotowiu ratunkowemu w Gwiezdnym Miasteczku pod Moskwą wyleciała przez okno swojej placówki. Według doniesień prasy mogła popełnić samobójstwo, ze względu na zarzuty, iż dopuściła do zakażenia koronawirusem pacjentów.
Pewno sprawa ta przeszłaby bez echa, gdyby nie kolejne wydarzenia. Dzień później, 25 kwietnia, Jelena Niepomniaszczaja, kierowniczka szpitala miejskiego w Krasnojarsku na Syberii, także wypadła z 5. piętra swojej placówki. Jelena sprzeciwiała się przekształceniu części szpitala na oddział z koronawirusem, a wg telewizji TVK, do „wypadku” doszło tuż po zebraniu z szefem wydziału zdrowia Kraju Krasnojarskiego. 1 maja lekarka zmarła. Dzień później kolejny medyk – lekarz pogotowia ratunkowego Aleksander Szulepow – wyleciał z okna. W filmie wrzuconym w kwietniu do sieci, razem z kolegą po fachu skarżył się, że mimo zakażenia koronawirusem szefostwo zmusza go do pracy w szpitalu. I to bez odpowiednich środków ochronnych. Szybko jednak obydwaj lekarze wycofali się z oskarżeń, a władze triumfowały komentując, że ich wcześniejsze doniesienia to fake news. Według mediów Szulepow żyje – ma złamanie podstawy czaszki. Ale i tak, trzy bardzo dziwne „wypadki” przyciągnęły uwagę świata.
Władze w Rosji nie darują ujawniania niewygodnej prawdy o epidemii także zwykłym obywatelom. Aktywistka Anna Szuszpanowa na portalu społecznościowym Vkontakte napisała o osobie, która z symptomami koronawirusa została zwolniona ze szpitala w Siestroriecku. Natychmiast przeszukano jej mieszkanie, zabrano cały sprzęt elektroniczny i przesłuchano rodzinę. Postawiono jej zarzuty rozpowszechniania nieprawdziwych informacji.
Z powodu tych zamordystycznych metod, o błędach Rosji w walce z COVID-19 w mediach jest relatywnie cicho. Niezależny portal Meduza donosi, że personel medyczny niektórych placówek Moskwy masowo ucieka od pracy w szpitalach. Według oficjalnych danych, na początku maja w Rosji potwierdzono koronawirusa u prawie 150 tys. osób – tylko 6 krajów na świecie miało więcej przypadków. Rosja ma jednak bardzo dynamiczne przyrosty, po ponad 10 tys. przypadków dziennie i prawdopodobnie szybko przegoni kilka państw w rankingu.
Milczenie jest złotem
Na Białorusi sytuacja jest niewiele lepsza. 30 marca Natalia Łarionowa opublikowała na VKontakte post, w którym informowała, że w Witebsku zachorowania na COVID-19 „zaczynają wymykać się spod kontroli”. Oficjalne liczby dotyczące zachorowań nazwała „absolutnie mitycznymi”. Już następnego dnia siedziała przed prokuratorem za ten wpis. Wcześniej prezydent Łukaszenka nakazał białoruskiemu KGB, by „zabrał się za ludzi i strony internetowe” publikujące nieprawdziwe informacje o rozwoju epidemii. A dyktator długo twierdził, że epidemią nie ma się co przejmować.
Kneblowanie ust lekarzom w takich dyktaturach nie zadziwia. Ale już szokuje w kraju z dużą wolnością prasy i wypowiedzi – USA. Szpitale amerykańskie nałożyły swoim pracownikom knebel prawny, zakazując informowania o brakach w PPE pod groźbą zwolnienia dyscyplinarnego. I dziesiątki członków personelu medycznego już straciło z tego powodu pracę – „New York Times” opisał wiele takich przypadków. Dr Ming Lin zaapelował w mediach społecznościowych o lepszą ochronę dla personelu medycznego i pacjentów w Peace Health St. Joseph Medical Center w Bellingham. Zwolniono go z dnia na dzień, po 17 latach pracy. W Nowym Jorku dr Anna Ringwelski, lekarz medycyny ratunkowej uznała, że PPE dostarczone jej przez Weill Cornell Medical Center są niewystarczające – czuła się w nich niepewnie. Przyniosła więc do pracy własne. Szpital odmówił jej ich stosowania i wysłał ją do domu. Z kolei pielęgniarka Lauri Mazurkiewicz przyniosła do pracy w Chicago swoją własną maskę N95 – wg zaleceń CDC zapewniają one bezpieczeństwo, czego nie gwarantowały maseczki dostarczone przez szpital Northern Memorial. Pielęgniarka zasugerowała to samo kolegom. Natychmiast ją zwolniono.
Lista tego typu skandalicznych przypadków jest znacznie dłuższa.
Dlaczego robią to prywatne szpitale w kraju z tak wielkimi tradycjami wolności słowa? Bo pacjenci i personel, który zarazi się w tych placówkach, będzie starał się uzyskać odszkodowania. Doniesienia z mediów, także społecznościowych, im w tym pomogą. Publikacje o braku zabezpieczeń mogą też narazić placówkę na utratę certyfikatów i zezwoleń. A to już oznacza ogromne straty. „New York Times” twierdzi, że cenzura to także efekt korporatyzacji placówek zdrowia – bronią swojego brandu, by rywalizować z konkurentami i zarabiać większe pieniądze. W tym przypadku więc milczenie pracowników jest dosłownie i w przenośni dla szpitali... złotem.
Ochrona szykanowanych
W Indiach przemoc wobec lekarzy to standard od wielu lat. Ale w czasie epidemii ataki zintensyfikowały się. Sąsiedzi medyków prowadzili kampanię, by wyrzucić ich z budynków mieszkalnych, bo mogą przywlec tam wirusa. Tłumy wielokrotnie atakowały lekarzy, zwłaszcza w slumsach, gdy ci poszukiwali osób, z którymi chory na COVID-19 miał kontakt. Ludzie, wściekli za śmierć czy chorobę bliskich, niszczyli samochody doktorów i wybijali szyby w szpitalach. Odnotowano nawet przypadek, gdy policja zatrzymywała pojazdy lekarzy, by ich... spałować. Kroplą, która przelała dzban, był atak na konwój z ciałem lekarza, który zmarł na COVID-19 w mieście Madras. Żałobnicy zostali pobici kijami i obrzuceni kamieniami. Koleżanki zmarłego, które padły ofiarami tego bezpodstawnego wybuchu nienawiści, ze łzami w oczach opowiadały o tym potem w stacji tv. Sprawa stała się głośna na cały kraj.
Lekarze w całych Indiach zagrozili więc, że 23 kwietnia przeprowadzą protest. Medycy są bardziej potrzebni niż dotychczas, więc rząd obiecał szybko uchwalić ustawę, która zapewni ochronę personelowi medycznemu i placówkom zdrowia. Za ataki na białe kitle będzie grozić kara od 6 miesięcy do 7 lat. Sprawa stała się tak istotna, że o tych nowych regulacjach zapewniali premier Narendra Modi, minister zdrowia dr Harsh Vardhan i minister spraw wewnętrznych Amit Shah. O tych nagłych zmianach pisano w kilkudziesięciu krajach świata.
W Turcji epidemia koronawirusa także nasiliła przemoc wobec personelu medycznego. Gdy pod koniec marca gwałtownie wzrosła liczba chorych, pacjenci zażądali maseczek ochronnych. Personel nie miał ich dość nawet dla siebie, więc nie wydawał ich pacjentom. To generowało fizyczne ataki i pobicia. Na tyle częste, że personel medyczny się zjednoczył i w samo południe 17 kwietnia, tysiące tureckich medyków stanęło razem – w odległości 1 m od siebie – w uznaniu dla atakowanych kolegów.
Władze zareagowały podobnie do rządu Indii – szybko wprowadziły nowe prawo, które nakłada kary od 1,5 do 4,5 lat więzienia, bez warunkowego zwolnienia, za napady na personel medyczny w związku z ich pracą. Już za same groźby lub obelgi pod adresem „urzędników” służby zdrowia można dostać nawet 3 lata więzienia.
Przemoc, szykany i stygmatyzację lekarzy, z powodu ich pracy z koronawirusem, zaobserwowano w wielu krajach świata – od Australii, poprzez Malezję, aż po Polskę.
Cuba Libre!
Jeśli prawdą jest, że „prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie” to znaczy to, że epidemia umocni międzynarodowe przyjaźnie na świecie. Bo nadzwyczaj dużo jest misji medycznych do krajów, które nie dają sobie rady z okiełznaniem pandemii. Zazwyczaj to symboliczne kilkunastoosobowe misje, rzadziej kilkudziesięcioosobowe, bardzo rzadko kilkusetosobowe.
Zaskakujący jest wektor pomocy wzajemnej, jakiej udzielają sobie kraje w ramach walki z pandemią. Bo częściej to biedne kraje wysyłają swój personel medyczny do bogatszych, lub słabo rozwinięte do tych na wyższym poziomie. Do bogatych Włoch swój personel wysłały dwa najbiedniejsze kraje w Europie: pojechało m.in. 60 pielęgniarek z Albanii oraz 20 lekarzy (chirurdzy, anestezjolodzy, neurochirurdzy) i pielęgniarek z Ukrainy. Co istotne w tym czasie u naszego wschodniego sąsiada na COVID-19 chorowało już ponad tysiąc lekarzy.
Do Włoch swoich medyków wysyłali także Rosjanie, Polacy i Chińczycy. Kraj Środka generalnie dość aktywnie wspiera inne państwa w walce z pandemią. Chińscy lekarze pomagali m.in. w Kirgistanie, Uzbekistanie, Kambodży, Pakistanie, Nigerii, a nawet w Wielkiej Brytanii. W tej ostatniej około 22 kwietnia sytuacja była na tyle zła, że grupa lekarzy z Omanu zdecydowała się zostać dłużej na swojej misji.
Co ciekawe, epidemia zasypuje także potężne polityczne rowy między krajami – pod koniec kwietnia 10 lekarzy i 4 pielęgniarki z Serbii poprosiły o wjazd na teren Kosowa, by tam monitorować walkę z pandemią. To o tyle zaskakujące, że Serbia do teraz nie uznaje niezależności Kosowa i uważa to za swoje terytorium.
Nasz kraj także bierze udział w tych symbolicznych aktach pomocy – misje polskich medyków poleciały do USA oraz Kirgistanu, w którym 20 kwietnia już 150 lekarzy było zarażonych.
Żaden kraj jednak nie wysłał tylu misji pomocowych, co... Kuba. Lekarze i inni medycy to najważniejszy, kubański towar eksportowy. Gdy 202 lekarzy z komunistycznej wyspy przyleciało do Argentyny, to była to wiadomość dnia. Na świecie, z powodu pandemii, aż 22 kraje z chęcią zaimportowały medyków z ojczyzny Fidela Castro. To głównie państwa Ameryki Łacińskiej (m.in. Jamajka, Haiti, Surinam, Belize, Dominikana, Nikaragua, Honduras, Wenezuela), ale także Europy (Włochy, Andora), Afryki (Angola, RPA) czy Bliskiego Wschodu (Katar). W RPA 217 członków misji medycznej z kraju braci Castro witano na lotnisku z honorami. Według kubańskiej agencji informacyjnej Prensa Latina, Kuba wysłała w świat w sumie 1450 członków personelu medycznego. Oprócz tego, w ramach już stałego eksportu, kubańscy lekarze i pielęgniarki pracują w 60 innych krajach świata.
Te misyjne działania Kuby zostały dostrzeżone na świecie. I docenione. W Wlk. Brytanii pod petycją zniesienia trwającej od 58 lat blokady Kuby przez USA podpisało się 15 tys. osób. Administracja brytyjska poprosiła USA o zniesienie sankcji. O to samo, choć dla większej liczby krajów (także Iranu i Wenezueli), apelowała hiszpańska minister spraw zagranicznych Maria „Arancha” González Laya. Francuska organizacja Cuba Linda zaproponowała przyznanie kubańskim lekarzom... Nagrody Nobla.
Stany Zjednoczone odpowiedziały w sposób typowy dla Donalda Trumpa – w reakcji na prośby oraz skuteczny PR komunistycznego reżimu, jeszcze bardziej... zacieśniły blokadę – zatrzymały dostarczanie na Kubę wentylatorów i testów na COVID-19. Także wezwały inne kraje, by „przemyślały dwa razy”, zanim zaakceptują pomoc kubańskich medyków.
Wszystko to działo się, gdy Nowy Jork został sparaliżowany pandemią, a w całym USA było już ponad milion chorych. A śmierć z powodu COVID-19 poniosło więcej Amerykanów niż na wojnie wietnamskiej.
Nowa rasa
Śmiertelne żniwo wśród personelu medycznego też jest wysokie. Pod koniec kwietnia we Włoszech padł kolejny, smutny rekord – z powodu COVID-19 zmarło tam już 150 lekarzy.
W Wlk. Brytanii statystyki wskazują, że wielokrotnie bardziej narażony na śmierć jest personel z innych grup etnicznych niż europejska. Z analizy „Health Service Journal” wynika, że na 106 zgonów pracowników służby zdrowia na COVID-19, aż 63 proc. stanowią osoby czarnoskóre, Azjaci oraz inne mniejszości etniczne. Tymczasem grupy te stanowią jedynie 21 proc. personelu. Sytuacja wygląda jeszcze gorzej, jeśli spojrzeć na samych lekarzy – aż 94 proc. doktorów, którzy zmarli na Wyspach było z mniejszości etnicznych! Zgony pacjentów spoza personelu medycznego potwierdzają ten trend, choć nie jest on aż tak wyraźny, jak wśród doktorów.
W Chinach zaskakująca sytuacja spotkała dwóch lekarzy, którzy wyszli z koronawirusa. Doktor Yi Fan oraz dr Hu Weifeng zachorowali na COVID-19 w połowie stycznia, w Wuhan. Leczono ich bardzo długo – Yi Fana przez 39 dni, Wifenga – 99 dni. Po tym czasie ich skóra... zbrązowiała. I to drastycznie. To prawdopodobnie efekt nierównowagi hormonalnej wynikającej ze zniszczeń, jakich dokonał wirus w wątrobie lub też efekt uboczny stosowania jednego z leków w terapii.
Lekarze są zdrowi, ale wyglądają jak przedstawiciele innej rasy. Nowej rasy.
Wyższe ryzyko – wyższe zarobki
W Lesotho cały personel medyczny, na czele z lekarzami, postawił ultimatum rządowi – albo zaopatrzy ich w środki bezpieczeństwa: maseczki kombinezony, gogle itd., oraz wypłaci pieniądze za wysokie ryzyko zakażenia w ich pracy, albo odejdą od łóżek pacjentów. Termin spełnienia żądań: 3 kwietnia. Rząd nie zrobił tego, w efekcie czego lekarze, pielęgniarki, farmaceuci, laboranci, ratownicy rozpoczęli strajk. Trwał kilka dni. 10 kwietnia rząd ugiął się – obiecał wypłacić 30 proc. wyższe wynagrodzenia oraz zaopatrzyć personel w środki ochronne. A także w termometry bezdotykowe – większość szpitali w Lesotho dotychczas używała prawie wyłącznie podpachowych – po każdym ich użyciu musieli je sterylizować.
Wyższych płac za pracę w epidemii oczekiwali także medycy w Indiach – nie dostali ich. Z kolei relatywnie bogaci Kanadyjczycy będą musieli dłużej poczekać na swoje wypłaty. Rząd biedniutkiego Kirgistanu, mając do dyspozycji garstkę personelu medycznego, bez negocjacji obiecał im wyższe wynagrodzenie. Na płace za ekstrapracę od 22 marca wydzielono budżet 10,5 mln somów (ok. 550 tys. zł) dla 1369 medyków. Dodatki będą wynosić od 1 do 4,5 tys. zł.
Rodziny personelu medycznego NHS oraz pracowników domów opieki społecznej, którzy umrą w wyniku walki z koronawirusem, dostaną w Wlk. Brytanii 60 tys. funtów (ok. 330 tys. zł) odszkodowania. W stanie Odisha w Indiach zmarli na pierwszej linii frontu zostaną uznani za „męczenników” oraz otrzymają 5 mln rupii (277 tys. zł) odszkodowania – zapowiedział minister Naveen Patnaik.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?