Likwidację kas chorych i powołanie na ich miejsce 4-6 Regionalnych Funduszy Ochrony Zdrowia zapowiedział 10 bm. w Katowicach lider SLD Leszek Miller. Regionalne Fundusze, nadzorowane przez ministra zdrowia, będą zawierać umowy z samorządami województw i powiatów na realizację samorządowych programów zdrowotnych, w ramach których finansowane będą świadczenia zdrowotne. Przyszły rok ma być początkiem likwidacji kas chorych – od 2003 r. służba zdrowia zacznie być zarządzana przez samorządy województw i powiatów.
Czy czeka nas zatem kolejne trzęsienie ziemi w systemie finansowania ochrony zdrowia? Czy zapowiadane zmiany będą rzeczywiście głębokie, czy też – ograniczą się tylko do zmiany szyldów? Program SLD zakłada przecież, że system będzie budżetowy, ale (sic!) regionalne fundusze zasilane będą jak dotąd za pośrednictwem ZUS i KRUS – składką na zdrowie od dochodów osobistych, rosnącą corocznie o 0,25% do poziomu 9% w 2006 roku (co – jak wiadomo – uchwalił już Sejm w nowelizacji ustawy o puz). Składki te okrężną i dłuższą drogą trafiać będą z Funduszy (czy będzie stosowany jakiś mechanizm wyrównywania ich dochodów oraz obiektywne zasady alokacji na niższe szczeble?) do samorządów województw i powiatów na realizację ich programów zdrowotnych. Bez wątpienia, siła przebicia programów i tym samym – zakładów "marszałkowskich" w zabieganiu o środki publiczne będzie bez porównania większa niż "starościńskich".
Znów powrócimy do systemu ochrony zdrowia dla populacji lepszej, czyli miejskiej, kosztem pozostałej. Marszałkowie w nowym systemie będą bowiem i organami założycielskimi części szpitali, i autorami wojewódzkich programów zdrowia, i dysponentami środków na ich realizację, wreszcie także – to kuriozum! – organem kontrolnym wobec Regionalnych Funduszy Ochrony Zdrowia. Przy tak wszechstronnych plenipotencjach bez trudu wprowadzą nowy ład w systemie, staną się wszak znacznie silniejszym kreatorem i regulatorem rynku świadczeń zdrowotnych aniżeli krytykowane za swe monopolistyczne praktyki kasy chorych. A co potrafią i jakimi fachowcami dysponują urzędy marszałkowskie, wiemy już z doświadczeń ostatnich lat, wyniesionych z prac nad realizacją regionalnych programów restrukturyzacji. Czy antidotum na "chorobę systemu" opieki zdrowotnej nie będzie dla niego bardziej trujące niż utrzymanie status quo?
Reforma według SLD odbywać się będzie pod hasłami przywracania poczucia bezpieczeństwa zdrowotnego obywateli (bo "liberalno-ubezpieczeniowy model opieki zdrowotnej w Polsce" rzekomo go nie zapewnia) oraz obniżenia kosztów funkcjonowania opieki zdrowotnej (bo "wysokie wynagrodzenia i nadmiernie rozbudowana administracja w kasach chorych spowodowały powszechne niezadowolenie społeczeństwa"). Łatwo demagogicznie krytykować obecną rzeczywistość, głosić populistyczne hasła, cieszące się popularnością wśród większości wyborców, których wiedza o problemach służby zdrowia czerpana jest głównie z mediów, skupiających się na sensacyjnych doniesieniach o tym, że gdzieś komuś odmówiono świadczeń. Ale jak SLD zamierza obniżyć koszty administracyjne systemu, gdy jednocześnie zdecentralizuje zarządzanie środkami finansowymi (4-6 Funduszy, 16 administracji samorządowych województw oraz prawie 380 powiatów i miast na prawach powiatów – wszystko to zamiast 17 kas chorych)? Jak ograniczy wydatki w systemie, likwidując wymóg skierowań do większości specjalistów oraz limity ich świadczeń i zapowiadając zarazem zwiększenie liczby lekarzy rodzinnych oraz dochodów jednych i drugich? Z jakich dochodów lub oszczędności pochodzić będą dodatkowe środki na wzrost budżetowych nakładów na zdrowie (zwiększenie finansowania procedur wysokospecjalistycznych i programów MZ, a także dotacji dla samorządów na utrzymanie ich placówek)? Czy eksperci SLD policzyli koszty wprowadzenia zapowiadanych zmian?
Cieszą hasła: "Etyczne postępowanie pracowników w trakcie procesów leczenia", a także "Bez korupcji i biurokracji w systemie opieki zdrowotnej". Planowane metody ich realizacji budzą jednak niepokój: "określenie się pracownika służby zdrowia co do pracy w zakładzie publicznym lub niepublicznym" (z wyjątkiem specjalistów medycyny szkolnej, pracy i sportowej), co – podobnie jak obowiązek wypisywania na receptach międzynarodowych nazw leków – ma zapobiec korupcji i marnotrawstwu środków publicznych.
Z programu SLD wynika niestety, że osiągnięcia ostatnich lat – restrukturyzacja sektora publicznego oraz prywatyzacja opieki podstawowej – mają szansę szybko zostać zaprzepaszczone. Szczytne hasła wyborcze tej partii – wolność, równość, sprawiedliwość – mogą przynieść kolejny głęboki kryzys poreorganizacyjny, zachwianie wątłej stabilizacji systemu i trendu poprawy dostępności i jakości świadczeń zdrowotnych. Prysną nadzieje, że prywatne fundusze zasilą system publiczny i wspomogą zarządzanie nim.
Za kolejny wątpliwy eksperyment zapłacimy wszyscy: utrzymaniem niesprawiedliwych zasad naliczania składki (pracownicy etatowi nadal będą płacić znacznie wyższą w porównaniu np. z pracującymi na własny rachunek), zwiększeniem obciążeń budżetu państwa, bałaganem organizacyjnym, a w konsekwencji – coraz większymi wydatkami na świadczenia z własnej kieszeni. Chyba że przyszli koalicjanci SLD będą mieli inne zdanie...
Aleksandra Gielewska