Do napisania tego tekstu siadłem po obejrzeniu i wysłuchaniu w TV występu Marszałka Województwa Dolnośląskiego. W województwie tym trwa najbardziej drastyczny protest pielęgniarek, a ich odejście od łóżka chorego spowodowało wręcz zagrożenie dla społeczeństwa. Pan marszałek z surową twarzą mentora mówił o Etosie Pielęgniarki, etyce i moralności.
Odejście pielęgniarek od pacjenta jest dla mnie wstrząsem. Zdarza się po raz pierwszy, choć wcześniej tak postąpili anestezjolodzy. Jakie są przyczyny, które doprowadziły całą grupę zawodową do takiej desperacji? Tym powinni się zająć światli przedstawiciele władz. Rozmowy o etyce i moralności pielęgniarek zostawiłbym komuś, kto ciężko pracuje za 600 zł miesięcznie, oraz, oczywiście, kapelanom. Wysokim Decydentom Państwowym byłbym wdzięczny natomiast za podejście z całą pryncypialną surowością do Etosu Samorządowca i Etyki Działacza Politycznego i Związkowego. Nie można bowiem wykluczyć, że oliwy do ognia protestów pielęgniarek dolewają częste ostatnio w mediach informacje o karierach finansowych publicznych działaczy za publiczne pieniądze. Od przedstawicieli władz oczekiwałbym więc raczej propozycji rozwiązań systemowych.
Do kogo zwracają się pielęgniarki ze swoimi żądaniami? Do Ministra Zdrowia, Ministra Finansów, ogólnie – do rządu i parlamentu. Nauczone doświadczeniem, składają też dezyderaty swoim dyrektorom i wchodzą z nimi w spory zbiorowe. Ale do kogo powinny mieć pretensje?
Z wyżyn rządowych odpowiedź jest zwięzła: o płacy rozmawia się z pracodawcą. Pracodawcą jest dyrektor zozu. Kropka. Oczywiście, rząd rozumie i współczuje strajkującym. Ale z żądaniami podwyżek – idźcie do dyrektora. Dobry dyrektor płaci. A jak nie, to coś z nim nie tak!
Faktycznie, z dyrektorami coś już od dawna nie tak. Przypominają zawodników, którym do basenu nalano wody po kostki i kazano pływać stylem klasycznym, a grono sędziów ocenia niedostatki ich stylu i ma pretensje o strasznie słaby czas. Sędziowie ci nigdy sami nie pływali, toteż nie orientują się, czego do tego trzeba. Czasami dyrektorowi kibicuje samorząd będący organem założycielskim. Ale szlachetne zamiary kibica niweczy fakt, że nie wolno mu przekazać pieniędzy na bieżące wydatki zozu.
Jeżeli za płace pracowników, bo w rozwiązaniach systemowych nie tylko o pielęgniarki chodzi, ma odpowiadać dyrektor zakładu, to system musi mu dać szansę. Np. zadekretować podwyżki płac i przekazać na to potrzebne pieniądze – jak bywało wcześniej. Albo pozwolić dyrektorowi grać na rynku świadczeń, dostosować do tego funkcje, strukturę i skład osobowy organizacji – tak miało być, ale nie jest. Dziś mamy przecież systemowy groch z kapustą, pomieszanie elementów wzajemnie się wykluczających.
Jeżeli poważnie i uczciwie władze chciałyby potraktować zarówno pracowników ochrony zdrowia, jak i pacjentów, czyli praktycznie całe społeczeństwo – powinny się wreszcie zdecydować na jeden system organizacji i funkcjonowania sektora. A istnieją tylko dwa – rynkowy lub administracyjny.
W krajach rozwiniętych gospodarczo i cywilizacyjnie podstawą są mechanizmy rynkowe. Wygrywa ten, kto jest lepszy, a sama ta gra powoduje, że zyskuje klient, petent czy pacjent. Warunek jest jeden – że to ten właśnie petent, klient, a w naszym przypadku – pacjent decyduje, kto otrzyma pieniądze za nabyty przezeń towar lub wyświadczoną mu usługę. Czyli – słynna baba, która przychodząc do lekarza, nie zamyka drzwi, bo za nią miał iść pieniądz. Miał, ale zamiast pieniądza w drzwiach staje kontroler z kasy chorych, który z tryumfem w oku oświadcza, że pieniądz nie przyjdzie, bo w papierach baby nie ma Peselu, a w ogóle to zakład (lekarz, szpital, przychodnia, praktyka itp.) przekroczył LIMIT.
Stworzyliśmy dla potrzeb systemu rynkowego samodzielne publiczne zozy, praktyki medycyny rodzinnej, szkoliliśmy doń załogi i związki zawodowe, przygotowywaliśmy kontrakty i umowy zbiorowe. Dla potrzeb systemu rynkowego prywatyzujemy poz i specjalistykę. Argumentu o wdrażaniu mechanizmów rynkowych używano wprowadzając kasy chorych. I co? I to właśnie kasy zablokowały ich wprowadzenie LIMITAMI świadczeń! Ten, kto lepszy i do kogo ciągną pacjenci, nie tylko nie ma lepiej, ale traci, bo musi leczyć chorych, a pieniędzy dostaje coraz mniej. I proszę w takich realiach wychowywać załogę w duchu poprawy jakości i troski o pacjenta! Proszę też dać podwyżki najlepiej pracującym!
Limity to wprawdzie pomysł kas, jednak wykorzystywany obecnie przede wszystkim w wojewódzkich walkach politycznych. W systemie rynkowym mogłoby się zdarzyć, że szpital, który pacjenci omijają, po prostu zostałby zamknięty. Znam wielokrotnie bogatsze od nas kraje, w których takie zdarzenia są normą – ludzie wolą się leczyć gdzie indziej, a to ich wola się liczy. Ale nie u nas. Lokalni przywódcy polityczni, którzy zarządzają kasami chorych, równo obdzielają biedą wszystkich. Wolny rynek – brzmi niedobrze, pachnie wręcz liberalizmem! Ruszają więc do boju obrońcy narodu przed liberałami, nie rozróżniający liberalizmu gospodarczego od libertynizmu moralnego. Można i tak, to też zapewnia elektorat, tylko po diabła mieszać do tego system ochrony zdrowia i dyrektorów szpitali?
Innym możliwym rozwiązaniem jest system administracyjny, czyli sterowanie ręczne. Osobiście też nie mam nic przeciwko! Nawet przeciw budżetowemu finansowaniu ochrony zdrowia. Tak przecież robią Anglicy, Kanadyjczycy, Nowozelandczycy. Urzędnicy decydują o rozmieszczeniu placówek zdrowotnych, ich zadaniach, zatrudnieniu, płacach pracowników. Bogiem a prawdą, ten sam system kontynuują kasy chorych przydzielając kontrakty. W tym też kierunku zdecydowanie zdąża Ministerstwo Zdrowia ze swoim programem restrukturyzacji. Urzędnicy decydują, gdzie, jak, kiedy i przez kogo będziemy (tfu! odpukać!) leczeni. Ale z tym rozwiązaniem wiążą się też obowiązki! Trzeba decydować, kto ile ma zarabiać i dać na to pieniądze. Nie obarczając odpowiedzialnością za podwyżki dyrektorów szpitali.
Akceptuję administracyjną organizację ochrony zdrowia, pod jednym wszak warunkiem: ustalmy raz a dobrze, kto będzie to ręczne sterowanie prowadził. Możliwości jest kilka: politycy lub działacze polityczni, osoby wyznaczone przez tych pierwszych, działacze związkowi, czy niezależni fachowcy od zarządzania i organizacji ochrony zdrowia.
Ja optuję mimo wszystko za systemem rynkowym, który nie tylko promuje lepszych i działa na korzyść pacjenta, ale jednocześnie zabezpiecza przed patologiami przeraźliwego w naszym kraju upolitycznienia decyzji kadrowych i finansowych. Pewne jest jedno: musi zostać podjęta decyzja, którą drogą idziemy! Jeżeli w system rynkowy – to koniec z limitami, sugestiami politycznymi, restrukturyzacjami ze szczebla krajowego, wojewódzkiego i grup wsparcia. Niech po prostu decyduje pacjent. Jeżeli wybieramy administrację, to zlikwidujmy kasy chorych i zostawmy sprawy wojewodzie lub samorządom.
Jeżeli nie będzie takich decyzji, ciągle będziemy pływać krytą żabką po piasku. Tyle że bolesnych otarć pielęgniarki już nam nie zaopatrzą. Będą po raz kolejny walczyć o pieniądze i swoją godność.