Resort zdrowia chce pilnie uregulować kwestie potwierdzania śmierci. Obecne przepisy są z lat 50. XX wieku i nie sprawdzają się. A lansowany w ostatnich latach pomysł ustanowienia koronerów nie doczekał się realizacji.
Teraz zdarza się, że rodzina musi obdzwaniać okoliczne poradnie i szpitale, by znaleźć osobę, która potwierdzi śmierć bliskiej osoby. Wezwanie karetki nie rozwiązuje problemu. W większości nie jeżdżą lekarze, a ponadto zespoły ratownictwa mają – jak sama nazwa wskazuje – ratować. Przekonał się o tym w tym roku m.in. mieszkaniec Międzyrzecza. Nie mógł znaleźć nikogo, kto wystawiłby kartę zgonu teściowej i zabrał zwłoki. Od pogotowia usłyszał, że najlepiej, by sam przywiózł ciało denatki do szpitala.
– Z informacji, jakie dostaliśmy od przedstawicieli ministerstwa wynika, że prace nad uregulowaniem stwierdzania zgonu zbliżają się do finału. Ma to być rozwiązanie systemowe obejmujące różne sytuacje – zgony w domu, w szpitalu i inne okoliczności. Wyjaśniona będzie też kwestia finansowania – mówi Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich. Kwestia była dyskutowana podczas posiedzenia zespołu ds. zdrowia i polityki społecznej w Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego. Obecnie za realizację tego zadania teoretycznie odpowiadają powiaty. Zgon i jego przyczyna powinny być ustalone przez lekarza leczącego chorego w ostatniej chorobie, a w razie jego braku, przez inną osobę, powołaną do tej czynności przez właściwego starostę, przy czym koszty tych oględzin i wystawionego świadectwa nie mogą obciążać rodziny zmarłego. Samorządom na ten cel nie są jednak przekazywane pieniądze. O uregulowanie tych kwestii poza powiatami zaapelował też wojewoda lubuski Władysław Dajczak.
Eksperci, z którymi wstępnie konsultowano możliwe rozwiązania, nieoficjalnie mówią, że wystawiać zaświadczenia dotyczące zgonów mogliby lekarze z wybranych kategorii. Jak twierdzą specjaliści, byliby to prawdopodobnie m.in. lekarze podstawowej opieki zdrowotnej oraz nocnej i świątecznej pomocy zdrowotnej. Jednak w zmienianych teraz przepisach o nocnej i świątecznej opiece tych kwestii nie uwzględniono.
Wyznaczenie wybranych lekarzy miałoby też tę zaletę, że w stwierdzaniu zgonu mieliby większą wprawę. Co jakiś czas – na szczęście niezbyt często – media obiegają informacje o pacjentach, którzy ożyli.
– Brakuje przepisów, które określałyby nie tylko kto ma zgon stwierdzić, ale i jakie powinien mieć do tego kwalifikacje. I na pewno nie powinno to być bezpłatne, jak teraz, bo trudno liczyć na to, że lekarz mający kolejkę chorych pod gabinetem rzuci wszystko, by pojechać wystawić kartę zgonu – mówi nam jeden z lekarzy rodzinnych. Z kolei bez karty zgonu rodzina nie można otrzymać w urzędzie dokumentu niezbędnego do pochówku. – Dlatego staram się w tej kwestii jednak pomagać rodzinom chorych, ale muszę to robić w czasie wolnym, po dyżurach, bo inaczej za opuszczenie przychodni w godzinach zakontraktowanych przez NFZ na leczenie groziłyby mi kary – dodaje lekarz.
Kłopot z kasą
Największym problemem we wdrożeniu zmian mogą okazać się jak zwykle pieniądze. To z ich powodu upadł lansowany wcześniej pomysł powołania koronerów. Samorządy nie chciały za nich płacić, a budżet państwa nie był chętny do opłacania takich usług. Z kolei NFZ – jak nieoficjalnie wiadomo – tłumaczy się faktem, że składki zdrowotne płacone są na leczenie. Gdy zgon następuje w placówce leczniczej, jego stwierdzenie jest częścią opłacanej z Funduszu procedury. Gdy pacjent umiera np. w domu, ktoś powinien zapłacić za dojazd medyka i wypełnienie formularzy. Wykracza to jednak poza definicję świadczenia zdrowotnego, które jest działaniem służącym profilaktyce, zachowaniu, ratowaniu, przywracaniu lub poprawie zdrowia (oraz inne działanie medyczne wynikające z procesu leczenia).
Ministerstwo Zdrowia potwierdziło nam, że chce pilnie uregulować tę kwestię. – Prowadzimy prace analityczne nad rozwiązaniami systemowymi w zakresie spraw dotyczących stwierdzenia, dokumentowania i rejestracji zgonów – informuje Milena Kruszewska, rzeczniczka ministerstwa. Projekt powinien w tym roku trafić do konsultacji. – Przepisy dotyczące zasad stwierdzania zgonu i jego przyczyny wymagają dostosowania do aktualnego stanu prawnego. Ich archaiczność oraz zamierzchła terminologia nie odpowiadają wymaganiom dzisiejszych realiów – podkreśla Kruszewska. Dodaje, że o nowelizację występowało wiele środowisk.
Faktycznie, zarówno Ustawa o cmentarzach i chowaniu zmarłych z dnia 31 stycznia 1959 r. (Dz.U. z 2017 r. poz. 912), jak i Rozporządzenie Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej z dnia 3 sierpnia 1961 r. w sprawie stwierdzenia zgonu i jego przyczyny (Dz.U. poz. 202) powstały w zupełnie innej rzeczywistości prawnej, organizacyjnej i gospodarczej. Zresztą zgodnie z nimi, np. na miejsce zgonu poza szpitalem powinien przyjechać lekarz, który jako ostatni badał pacjenta w ciągu 30 dni przed jego śmiercią. Jeżeli zmarły przebywał ostatnio w szpitalu – to z tego miejsca, nawet jeśli była to np. placówka okulistyczna. Jeżeli chory zmarł na urlopie – bezpłatnie powinien więc do niego przyjechać medyk z jego miejscowości rodzinnej. To nie tylko nieracjonalne, ale i niewykonalne, bo nie mamy zinformatyzowanego systemu i trudno nawet ustalić, u kogo chory ostatnio się leczył. Sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje, jeśli zmarły ostatnio się nie leczył i co gorsza nie jest zapisany do lekarza rodzinnego (to do niego dzwoni się w takich wypadkach).
Część samorządów na własny koszt powołało koronera. Instytucja ta działa m.in. w Anglii. Koroner jest tam wyłączną osobą mogącą poświadczyć przyczynę śmierci oraz podejmującą decyzję o prowadzeniu dalszego dochodzenia w sprawie zgonu. Podobnie jest w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Australii i Nowej Zelandii.
W 2016 r. w Polsce odnotowano 388 tys. zgonów.