Minęło sto dni nowego rządu. Niektóre zapowiedzi z początku kadencji są już realizowane, a inne zaczynają nabierać konkretnych kształtów. Rząd się chwali, a opozycja nie pozostawia na nim suchej nitki. Co ciekawe, stosunkowo mało miejsca w dyskusjach medialnych zajmują sprawy ochrony zdrowia. Może dlatego, że obecna opozycja nie ma się za bardzo czym pochwalić po ośmiu latach rządzenia i trudno jej w tej dziedzinie atakować rząd. Trzy miesiące to swoją drogą zbyt krótki okres na dokonywanie ocen polityki zdrowotnej. Tym bardziej że konieczne są tutaj zmiany systemowe, a na to potrzeba więcej czasu. Zapowiedzi ministra Radziwiłła jak na razie są dość obiecujące. Trudno też nie dostrzec pozytywnej zmiany w podejściu obecnego kierownictwa ministerstwa do dialogu z partnerami społecznymi. Ciągle jednak za mało wiemy, żeby prorokować, które z zapowiedzi uda się zrealizować.
Dlatego należy żałować, że mamy tak mało debat poświęconych ochronie zdrowia, zwłaszcza w mediach publicznych. A przecież w exposé premier Beaty Szydło padły słowa, które dotyczą kwestii fundamentalnych i bez wątpienia wymagają dyskusji. Szefowa rządu powiedziała wówczas, że służba zdrowia nie może być nastawiona na zysk, a sfera prywatna ma być wyraźnie oddzielona od publicznej.
Co te zapowiedzi mogą oznaczać dla przyszłości systemu opieki zdrowotnej? Czy odejście od komercjalizacji publicznych usług zdrowotnych ma sens i w jaki sposób to można przeprowadzić? O tym z pewnością trzeba rozmawiać, także toczyć spory.
Funkcjonujący dzisiaj model opieki zdrowotnej zakłada bilansowanie się przychodów i kosztów. Dla uzyskania równowagi niezwykle ważne jest nie tylko właściwe skalkulowanie składki, ale również określenie zakresu świadczeń finansowanych ze składek oraz zasad korzystania z usług.
Zwiększanie się kosztów świadczeń wynikające ze starzenia się populacji i rozwoju technologii medycznych, przy niewystarczających przychodach ze składek, powoduje pogłębiającą się nierównowagę. Ponieważ NFZ nie może zakontraktować więcej usług niż ma środków, problem ten przy naszych rozwiązaniach systemowych przerzucany jest na placówki zdrowotne i pacjentów. Szpitale nie mogą chociażby odmówić udzielania pomocy w stanach nagłych, mogących zagrażać życiu lub zdrowiu, mimo braku gwarancji otrzymania należnej zapłaty. U niektórych przyczynia się to do powstawania długów. Pacjenci w sytuacji przekroczenia limitów przez świadczeniodawców zmuszeni są do oczekiwania na leczenie w coraz dłuższych kolejkach.
Te sprawy wymagają uporządkowania. Jest jednak jeszcze jeden czynnik, który pogłębia nierównowagę. Wraz z postępującą komercjalizacją opieki zdrowotnej obserwuje się znaczny wzrost produktywności. Jeden przykład. Wg ostatnich raportów OECD liczba hospitalizacji na tysiąc mieszkańców w latach 2000 – 2012 zwiększyła się w Polsce o 22 proc., podczas gdy średnio w UE spadła o 1 procent. Mamy już więcej hospitalizacji niż w dużo starszych społeczeństwach zachodnich. Jednocześnie bardzo wydłużyły się kolejki. Ile z tych hospitalizacji było niepotrzebnych, gdy jednocześnie inni pacjenci czekali na podstawowe badania? Nie wiemy, jaka jest skala marnotrawstwa. Jeden z byłych prezesów NFZ szacował ją na 20 proc.
Okazuje się więc, że traktowanie działalności leczniczej przede wszystkim jako biznesu, może być wprawdzie intratne dla części podmiotów, zwłaszcza prywatnych, ale nie jest korzystne dla interesu publicznego. Potrzeba tu jakiegoś rozsądnego rozwiązania. I o tym warto rozmawiać już teraz, zanim będą projekty ustaw.