W krajach rozwijających się drastycznie brakuje lekarzy – zasysa ich bogaty Zachód. Ale jest jedno biedne państwo, które zarabia miliardy na leasingowaniu swoich doktorów. To Kuba.
– Praktykowanie medycyny w Egipcie jest w bardzo krytycznym momencie – w wywiadzie dla tygodnika „Al-Ahram” twierdzi Mona Mina, sekretarz generalny Syndykatu Lekarzy w tym kraju. Warunki pracy w publicznych szpitalach są fatalne. Brakuje nawet podstawowych narzędzi czy środków: jednorazowych rękawiczek, masek, antyseptycznych płynów... Pacjenci częściej zakażają się, często zagrożone jest ich życie. W efekcie oni i/lub ich rodziny wyładowują swoją wściekłość na personelu – drastycznie wzrosła liczba fizycznych ataków na medyków.
Zarobki lekarzy idą w parze z ww. problemami – rezydenci, za średnio 16 godz. pracy dziennie, dostają do 650 zł miesięcznie (3 tys. EGP). Po specjalizacji mogą liczyć na maks. 1,4 tys. zł (7 tys. EGP).
Frustracja wśród medyków, zwłaszcza młodych, osiągnęła apogeum, gdy rezydentka, która brała prysznic w budynkach szpitala, została śmiertelnie porażona prądem. Tak fatalne są tam instalacje.
Wyjeżdżają z kraju i to masowo. W szpitalu El-Galaa – najważniejsza placówka w kraju w zakresie ginekologii i położnictwa – w grudniu 2018 r. przekładano wiele operacji, nawet cesarki. Bo brak anestezjologów. Drastyczne niedostatki rezydentów są w uniwersyteckim Al-Demerdash Hospital. Jeśli tak źle jest w najważniejszych placówkach w stolicy kraju, to co się dzieje w szpitalach na prowincji? Mona Mina nie ma wątpliwości – lekarze nadal masowo będą wyjeżdżać z kraju.
Tymczasem Egipt to kraj, w którym – obok RPA – sytuacja służby zdrowia i dostęp do lekarzy w
Afryce jest... najlepszy.
Pustynia
Na zjawisku brain drain (ang. drenaż mózgów), w tym przypadku medyków, najbardziej cierpi Czarny Kontynent. Paradoksalnie największe pustynie personelu medycznego są poniżej... Sahary. Prawie z całej Afryki Subsaharyjskiej lekarze uciekają do państw zamożnych – donosili w 2013 r. naukowcy w prestiżowym piśmie „Lancet”. W Tanzanii są takie braki, że jeden doktor przyjmuje rocznie 26–30 tys. pacjentów, czyli ok. 100 dziennie. Z Kenii wyjechała na Zachód dokładnie połowa z wyszkolonych tam lekarzy. Ze stanu Lamu tego kraju uciekło aż 5 na 6 medyków. Na każdego, który pozostał, przypada po... 100 tys. pacjentów!
Z Nigerii do USA wyemigrowało 8 tys. lekarzy. W kraju pozostało ich 35 tys. na... 173 miliony mieszkańców! Na tysiąc osób przypada 0,2 lekarza – 12-krotnie mniej niż w Polsce. W Sierra Leone w 2011 r. na 6 mln mieszkańców przypadło... 136 lekarzy. Najbardziej skrajny przypadek brain drain to Liberia – w 2011 r. aż 77 proc. z 226 doktorów tego kraju pracowało w... USA. Na 4,5-milionowy naród zostało więc... 51 lokalnych medyków. Jakieś 0,13 na 100 tys. osób!
W prawie całej Afryce Subsaharyjskiej – z wyjątkiem 3–4 krajów – przypada maks. 0,1 do 0,3 lekarza na tysiąc mieszkańców.
Na Zachodzie medycy zarabiają kilkadziesiąt razy więcej niż w swoich ojczystych krajach. Przykładowo kenijski lekarz w USA dostaje min. 30–40 razy więcej niż u siebie.
Paradoks
Krytycznie niskie liczby doktorów na mieszkańca mają także kraje Azji Południowo-Wschodniej i kilka państw Ameryki Łacińskiej. Klasyczny przykład brain drain na dużą skalę to Indie. Ponad 400 uniwersytetów i college’ów medycznych w tym kraju co roku wypuszcza na rynek pracy 41 tys. nowych lekarzy. Za mało. Bo co trzeci rezydent ucieka z tego kraju na Zachód. W samym tylko USA pracuje ok. 41 tys. Hindusów w kitlach. Efekty? Ojczyzna Gandhiego ma 0,7 lekarza na 1 tys. ludzi. Brakuje ok. 1 mln lekarzy i 2 mln pielęgniarek.
Życie nie znosi próżni, dlatego w tym kraju, zwłaszcza na terenach wiejskich, działa około miliona szalbierzy – osób podających się za lekarzy. Szamani, znachorzy bez żadnego wykształcenia / doświadczenia medycznego, albo z minimalnym – np. asystowaniem w szpitalu. Mimo to, z badań naukowych w stanie Madhya Pradesh wynika, że w przypadku prostych schorzeń, stawianie diagnoz i zalecanie kuracji wychodzi szalbierzom... równie dobrze co wykwalifikowanym lekarzom. Z tego powodu i gigantycznych deficytów medyków, Fundacja Liver i inne NGO zdecydowały się w Indiach... doszkalać znachorów. By nie popełniali przynajmniej prostych błędów. Szkolenie medyczne trwa 9 miesięcy i zajmuje 2 godz. tygodniowo.
Brain drain w przypadku personelu medycznego osiągnął już takie rozmiary na świecie, że raporty na temat tego zjawiska i propozycje rozwiązań przygotował Bank Światowy, omawiano je także na World Economic Forum w 2016. Naukowcy wyliczyli, że straty z powodu tego zjawiska, dla 9 subsaharyjskich krajów (Etiopia, Kenia, Malawi, Nigeria, RPA, Tanzania, Uganda, Zambia, Zimbabwe) wyniosły 2,1 miliarda dol. do 2010 roku. Zyskały na tym – paradoksalnie – najbogatsze kraje świata. Oszczędności z tytułu importu lekarzy z zagranicy w Wielkiej Brytanii oszacowano na 2,7 miliarda dol. do 2010 r.
Autorzy portalu ONZ Africa Renewal wskazują, że państwa Zachodu powinny więc wspomagać biedne kraje w rozwoju szkolnictwa medycznego. I niektóre robią to, ale tylko symbolicznie. Zastępują ich w tym NGO – bardzo aktywna jest potężna Fundacja Billa i Melindy Gatesów.
Amatorzy
W Ugandzie w 2015 r. lekarzy było jak na lekarstwo – 1 przypadał na prawie 25 tys. mieszkańców. Wskutek braku personelu medycznego średniorocznie umierało 6 tys. kobiet rodzących dzieci. Doktorom oferowano atrakcyjne jak na ten kraj pensje, ale ci woleli uciekać z kraju. Bo pensji nie było na koncie miesiącami.
W 2014 r. rząd zaszokował obywateli – zdecydował się wysłać 400 pracowników medycznych, głównie lekarzy, do Trynidad i Tobago – kraju, który miał proporcjonalnie 12 razy więcej doktorów niż Uganda. To wywołało wściekłość ludzi. Sprawa trafiła do Sądu Najwyższego, opisywały ją media na świecie. Skończyło się na wysłaniu do karaibskiego raju tylko 200 pracowników medycznych. W zamian Trynidad i Tobago pomagał Ugandzie finansowo oraz szkolił pracowników z branży wydobycia ropy i gazu.
Castro & spółka
Tym skandalem pod koniec roku 2018 żyła Ameryka Łacińska. Po wygranej w wyborach w Brazylii, skrajnie prawicowy prezydent elekt Jair Bolsonaro zażądał renegocjacji z Kubą umowy programu Mais Médicos (hiszp. więcej lekarzy). Na podstawie tegoż od 2013 r. wyspa braci Castro wysłała do ojczyzny Pele aż 18 tys. lekarzy. Kubańczycy trafiali tam gdzie Brazylijczycy nie chcieli pracować – na prowincję, do Amazonii, faweli. Przez pięć lat programu z ich usług skorzystało ponad 60 mln Brazylijczyków.
Na podstawie umowy rząd Castro zgarniał aż 75 proc. z ok. 12–17 tys. zł/mies. (wg różnych źródeł), jakie miał zakontraktowane za lekarza. Do tego lokalne społeczności Brazylii opłacały medykom lokum i wyżywienie. Bolsonaro chciał zmian – by Kubańczycy nostryfikowali swoje dyplomy w Brazylii, podpisali indywidualne kontrakty, a całość kwoty wpływała na ich konta, a nie rządu Kuby. – Nie możemy pozwolić na niewolnictwo kubańskie w Brazylii i nie możemy finansować kubańskich dyktatorów – tłumaczył. Za roczny wynajem ok. 8,3–8,6 tys.
lekarzy Kuba zgarniała między od 1,4 do 1,8 mld zł! Castro nie zgodził się na żądania prezydenta Brazylii. Pod koniec listopada 2018 r. Kuba rozpoczęła ewakuację samolotami swojej armii 8332 lekarzy. W grudniu już 500 z nich poleciało do Caracas.
Charter mózgów
Dla Hawany leasing lekarzy to czysty biznes. I to najważniejszy w ich gospodarce. Bardziej istotne źródło twardej waluty niż turystyka. W 2017 r. wyspa zarobiła na turystach 3 miliardy dol., na leasingu zaś personelu medycznego rekordowe... 11 miliardów dolarów! Między 2011 a 2016 r. charter mózgów medycznych przynosił średniorocznie 9,6 miliarda dol. dochodów – podaje Economist Intelligence Unit (EIU). W latach 2013–2017 stanowił średnio 55 proc. eksportu tego komunistycznego kraju! Obecnie Kuba ma zakontraktowanych ponad 50 tys. lekarzy i pielęgniarek w 67 państwach świata: Kenia, Angola, Uganda, USA. W samej Wenezueli, wg Bloomberga, pracuje nadal 21 tys. lekarzy z wyspy. Reżim w Caracas płaci Kubie ropą naftową.
Kuba może sobie na taki wynajem pozwolić – od kilkunastu lat jest światowym liderem w rankingu liczby lekarzy na 1000 mieszkańców. W 2014 r. ten wskaźnik wynosił 7,5 – ponad 3 razy więcej niż w Polsce, ponad 2 razy więcej niż średnia w EU. Kubańczycy cieszą się opinią dobrych specjalistów, tak samo ich system służby zdrowia – biorąc pod uwagę wskaźniki zdrowia, jest na poziomie najlepiej rozwiniętych krajów świata.
Marzenie? Kontrakt
Dla kubańskich doktorów taki leasing ich mózgów to świetna okazja – z tą myślą często wybierali te studia. Bo zdobycie dyplomu lekarskiego na Kubie to gwarancja podróży po świecie, kontraktów i zarobków bajońskich jak na standardy leninowskiego raju na Karaibach. Nawet inkasując tylko 25 proc. wynagrodzenia zakontraktowanego przez państwo, kubańscy lekarze w Brazylii otrzymywali kilkadziesiąt razy więcej niż u siebie na wyspie. Medyk na Kubie zarabia ledwo 30–50 dol. miesięcznie, a na kontrakcie, np. w Brazylii, 1–1,4 tys. dol. Zatrudnieni w kraju często muszą dorabiać jako budowlańcy, taksówkarze. Tymczasem po 3 latach kontraktu stać ich na kupno apartamentu w Hawanie.
150 lekarzy zakontraktowanych w Brazylii jeszcze w ub.r. wytoczyło sprawę sądową rządom obydwu krajów oraz WHO – organizacja była stroną porozumienia. Oni chcą tam zostać. I już nie jako niewolnicy komunistycznego reżimu.
Tylko Indian żal
Na prowincji Brazylii, w Amazonii i fawelach, po wyjeździe Kubańczyków 3 mln mieszkańców zostało z dnia na dzień całkowicie bez opieki medycznej. 3,6 tys. placówek częściowo lub całkowicie opustoszało. Władze w Brasilii zaoferowały rodzimym medykom te wolne etaty. Rodziny lekarskie czarterowanymi samolocikami przewoziły w dżunglę nawet sprzęt RTV i AGD. Pod koniec listopada 2018 r. minister zdrowia Brazylii zapewniał Reutersa, że w 3 dni zapełnili 92 proc. wakatów. Ale to propaganda – ten kraj nie wyciągnie z kapelusza tylu wolnych lekarzy. Kubańczycy leczyli w 700 miejscowościach, w których nigdy wcześniej nie było ośrodków medycznych. Krótko po ich wyjeździe w stanie Pernambuco (1/3 pow. Polski) z tysiąca placówek medycznych połowa stała pusta. 3 tygodnie od wyjazdu poddanych Castro, w pn. regionach Amazonii żaden lokalny medyk nie pojawił się aż w 14 miastach. Po miesiącu od wylotu, agencje donosiły, iż 1/3 opuszczonych placówek nadal nie działa. Eksperci WHO obawiają się w tych miejscach drastycznego obniżenia standardu życia. I zagrożeń epidemią.