Są więzieni w obozach, niedożywieni, bici, torturowani, wykorzystywani jako niewolnicy do pracy. Kobiety gwałcone i zmuszane do uprawiania prostytucji. Nie mają dostępu do opieki medycznej, brak też podstawowej higieny – latryny toną w odchodach. Sytuację migrantów, uchodźców i opieki zdrowotnej w Libii opisuje dr Tankred Stöbe – były szef Lekarzy bez Granic (MSF) w Niemczech.
Krzysztof Boczek: Ile razy w ostatnim czasie był Pan w Libii?
Tankred Stöbe: Trzy razy po cztery tygodnie. W drugiej połowie ub.r. byłem w Benghazi, a w styczniu i w marcu br. w Misracie, Trypolisie i Syrcie. Z Misraty wykonywaliśmy także misje eksploracyjne do wnętrza kraju. Pomagaliśmy ludziom, odwiedzaliśmy szpitale, obozy dla uchodźców. Przez miesiąc pływałem też na statku ratowniczym MSF wyławiającym z Morza Śródziemnego uchodźców. Naszym głównym celem była pomoc osobom bez opieki medycznej oraz określenie czego tam brak i co może w tym zakresie zrobić MSF. Wróciłem stamtąd z 3 projektami, które teraz będą wprowadzane przez MSF.
K.B.: I jaka jest tam sytuacja?
T.S.: Przez jakiś czas Libia była jednym z najbogatszych krajów Afryki, ale turbulencje po upadku Kaddafiego zniweczyły to. Misrata jest teraz relatywnie bezpieczna. Trypolis nie bardzo – ciągle są tam strzelaniny. W Benghazi – bombardowania. Nadal jednak są w Libii w miarę dobrze funkcjonujące szpitale, głównie w Misracie – dlatego tam zainstalowaliśmy swoją bazę wypadową. Ale nawet te placówki nie są dostępne dla przeciętnych Libijczyków ani tym bardziej dla migrantów ekonomicznych czy uchodźców, którzy chcą trafić do Europy. Takich ludzi jest sporo w Libii, zwłaszcza tych pierwszych – przyjeżdżają tam do pracy. Te dwie grupy mają kilka wspólnych mianowników. Oprócz braku opieki medycznej, jedni i drudzy są bici, torturowani, wykorzystywani jako niewolnicy do pracy, kobiety gwałcone, zmuszane do uprawiania prostytucji. Ludzie są niedożywieni. W obozach czasami nie ma w ogóle żywności, czasami tylko jeden posiłek dziennie. Dorośli są niedożywieni w takim stopniu, jaki dotychczas widywaliśmy tylko u dzieci. Drugi wspólny mianownik – są wyłapywani na ulicach, na plażach, na wybrzeżu, morzu przez łodzie straży granicznej. Siłą przetrzymują ich w obozach. I nie ma znaczenia, że znaczna część tych migrantów ma papiery uprawniające do legalnej pracy w Libii. Rozmawiałem z wieloma migrantami. Mówili mi: „Myślałem, że Libia to będzie mój kraj docelowy. A tymczasem to najgorsze miejsce na mojej drodze. Muszę się stąd wydostać”. Ale z racji tego, że odebrano im paszporty i nie mają jak wrócić do swoich rodzimych krajów, jedyną opcją jest podróż do Europy. I często tak jest, że wcześniej o tym w ogóle nie myśleli.
K.B.: Jak dużo jest takich ludzi? W lutym pisał Pan, że w samej Misracie było ok. 10 tys. takich osób w obozach.
T.S.: Na pewno są to dziesiątki tysięcy ludzi, ale nieprawdą jest to, o czym piszą niektóre media w Europie, że setki tysięcy Afrykańczyków siedzą na plaży w Libii i czekają na łódź do Europy. To przesadzone dane. Pewne jest też to, że te liczby ulegają silnym zmianom. Zimą jest ich mniej, latem więcej.
K.B.: Jakie warunki panują w obozach?
T.S.: W Trypolisie pracowaliśmy w 7 obozach przetrzymań. Tylko tam wykonaliśmy 4 tys. konsultacji. Świerzb ma prawie każdy. Ludzie trafiają do obozów zdrowi i dopiero tam się zarażają. Bo brak w nich opieki medycznej i odpowiedniej higieny. W kilku obozach ludzie byli trzymani w dużych halach z bardzo niewielką ilością światła, z 2 ubikacjami dla wszystkich. Ja w swoim raporcie opisywałem latryny, w których uryna miała głębokość łokcia (ok. 40 cm – red.). Okropny smród, nie do opisania. To jedne z najgorszych obozów, jakie widziałem na świecie. W Europie nie pozwolilibyśmy, aby zwierzęta były trzymane w takich warunkach, a co dopiero by przetrzymywać tam ludzi – latami, bez wyroków, bezprawnie, bez sprawiedliwości. Dodatkowo nie ma tam właściwie żadnej międzynarodowej pomocy. Tysiące ludzi w takich warunkach. Gwałceni, zniewalani, torturowani.
K.B.: Nie ma tam żadnej opieki medycznej?
T.S.: Oficjalnie są tam organizacje, które mają świadczyć usługi medyczne. Nie wiem czemu jednak faktycznie ta pomoc nie nadchodzi. Nie ma jej. Dlatego gdy docieraliśmy z nią, to była chętnie przyjmowana. Ale w jednym z obozów kilka kobiet w wieku 16–28 lat, powiedziało mi: „Tankred, my nie potrzebujemy lekarza. My chcemy kogoś, kto zabierze nas z powrotem do Nigerii. Proszę, weź nas do domu”. Wszystkie miały świerzb, choroby skóry, ogólny ból wynikający z traumy. Prawie każda albo sama na własnym ciele odczuła albo była świadkiem bicia, torturowania, zabijania, gwałtów. To było straszne.
K.B.: Kto kontroluje te obozy: gangi, mafie, jakieś grupy militarne czy rząd?
T.S.: Nie wiadomo na pewno, ile jest takich obozów, ponoć ok. 50. Rząd działający w Trypolisie i uznawany przez międzynarodową społeczność nie kontroluje w pełni nawet samej stolicy, co dopiero reszty kraju. Ale zazwyczaj te większe obozy faktycznie prowadzi rząd. Mniejsze są własnością szmuglerów, mafii, jakichś samozwańczych milicji obywatelskich. W nich sytuacja jest jeszcze gorsza.
K.B.: Co jest najgorsze w tym wszystkim: brak higieny, brak opieki medycznej czy wykorzystywanie tych ludzi jak niewolników w obozach pracy?
T.S.: Trudno tutaj wybrać. Powiedziałbym, że najgorsza jest ta kombinacja tych wszystkich czynników. Trzymanie ich jak zwierzęta bez prawa głosu. Żadne standardy międzynarodowe nie są tam przestrzegane.
K.B.: W tym piekle jakaś historia nawet Pana zaszokowała w szczególny sposób?
T.S.: Wiele osób w Libii to ludzie, którzy uciekli z innych krajów Afryki. Nie tylko przed wojną, ale także przed ubóstwem. Młody chłopak z Wybrzeża Kości Słoniowej, nawet nie miał 18 lat, którego poznałem na statku MSF, opowiedział mi swoją historię. – Byłem najmłodszym mężczyzną w rodzinie. Zdałem sobie sprawę, że moi bliscy nie są w stanie mnie już wyżywić. Ale oni by mnie nie wyrzucili, więc sam pewnej nocy wyjechałem. Podróżowałem miesiącami na północ. W każdym kraju pracowałem po miesiącu, by zebrać pieniądze na dalszą drogę. A gdy dotarłem do Trypolisu pobili mnie. Ot tak, bez powodu. Miał pogruchotaną szczękę, nie potrafił jej zamknąć, nie mógł dobrze jeść, przeżuwać. Inny przypadek – młoda Nigeryjka, która podróżowała ze swoim chłopakiem. Także płynęli na pontonie z Libii w kierunku Włoch. W takich łodziach mężczyźni siedzą w zewnętrznych jej częściach, a kobiety w środku. To bezpieczniejsze, ale tylko z pozoru. Bo na dnie łodzi zbiera się mikstura benzyny, uryny, słonej wody, co tworzy jakiś paskudny kwas. Ta kobieta siedziała tam i została bardzo silnie poparzona. Tak bardzo, że dwa dni później trafiła do szpitala we Włoszech. Trasa między Libią a Włochami jest najbardziej śmiertelną na świecie. Co roku wzrasta liczba ludzi, którzy tam toną. Tysiące ofiar.
K.B.: Co, poza obozami, jest największym problemem Libii z punktu widzenia MSF?
T.S.: Przepełnione kostnice w szpitalach. Głównie zwłokami uchodźców wyłowionych z morza. Zwyczajnie te kostnice mają miejsce na 10 do 15 ciał. A de facto jest w nich trzymanych nawet po setce zwłok. Leżą miesiącami, bo nie ma jak ich stamtąd zabrać. Libijczycy nie wiedzą, co z nimi zrobić, bo te placówki nie mają środków ani możliwości, by przeprowadzić badania genetyczne i określić, kim jest zmarły. Nawet takie organizacje jak MSF nie mają takich możliwości. My mogliśmy im tylko zaoferować worki na ciała. Ale to nie jest oczekiwane rozwiązanie.
K.B.: Przed rewolucją szpitale w Libii były dość nowoczesnymi ośrodkami. Jak teraz wyglądają?
T.S.: Z zewnątrz – elegancko i nowocześnie. Ale np. w takim Benghazi brakuje w nich wszystkiego, nawet najbardziej podstawowego sprzętu. Najlepiej sytuacja wygląda w szpitalach Misraty. Trypolis znowu wypada gorzej. Podkreślę – te szpitale są dostępne tylko dla części Libijczyków, nie dla obcokrajowców.
K.B.: Co MSF zamierza zrobić w Libii?
T.S.: Wesprzeć szpitale w utrzymywaniu w nich higieny. Chcemy także stworzyć ambulatoryjne centrum medyczne, w którym emigranci mieliby darmową opiekę zdrowotną. W przypadku uchodźców chcemy im świadczyć darmową opiekę zdrowotną w obozach oraz przeszkolić lekarzy tego kraju do świadczenia opieki w zakresie leczenia traumy, depresji, myśli samobójczych.
K.B.: Zapewne wie Pan, że Polska to jeden z trzech krajów Unii, które nie przyjęły uchodźców, a znaczna część naszego społeczeństwa popiera te działania rządu. Co by Pan powiedział tym Polakom, którzy nie chcą przyjąć ludzi uciekających m.in. z Libii?
T.S.: To byłoby całkowicie niehumanitarne, gdybyśmy z powrotem odsyłali uchodźców do Libii. Bo jeśli ten kraj jest tak niebezpieczny, a warunki tak fatalne, że praktycznie żadna organizacja, NGO tam nie pracuje, to jak można odsyłać tam ludzi?! Oni pragną tylko wydostać się z Libii. Przeżyć. I odsyłanie ich z powrotem byłoby niezwykle cyniczne. Tak samo jak odwożenie na wojnę, z której uciekli. To wbrew jakimkolwiek prawom humanitarnym i międzynarodowym. Ludziom trzeba zapewnić bezpieczeństwo i opiekę medyczną.
Nie wiem, jaka jest sytuacja w Polsce, ale tutaj w Niemczech ludziom żyje się naprawdę wygodnie. My możemy zrobić więcej dla uchodźców, a Europa gości ich bardzo niewielu. Aż 84 proc. uciekających przed wojną i torturami na świecie jest przyjmowanych przez najbiedniejsze kraje świata. Z 10 państw, które ugościły najwięcej azylantów, aż 6 jest w Afryce, a ani jedno w Europie. W kontekście praw humanitarnych i idei, nasz kontynent przegrywa, traci poczucie globalnej odpowiedzialności za te wartości. To wstyd, że na granicach UE tysiące ludzi uciekających przed wojną ginie i tonie. A te liczby ciągle rosną. My nie potrafimy ich nawet uchronić przed śmiercią w drodze do Europy.
K.B.: Może to nasze względne bogactwo powoduje, że stajemy się tacy nieludzcy?
T.S.: Tak. Interesują nas tylko abstrakcyjne liczby. Stajemy się coraz bardziej cyniczni i budujemy „twierdzę Europa”, aby tylko trzymać tych ludzi z daleka. A moglibyśmy łatwo pomóc znacznie większej ich liczbie. W Niemczech nadal mamy mnóstwo obozów dla imigrantów/uchodźców, które stoją puste. Polityczna debata w Europie jest niehumanitarna. Uchodźcy są przedstawiani jako kryminaliści. Organizacje, które im pomagają – jak my – są oskarżane o współpracę z... przemytnikami.
K.B.: Lekarze bez Granic zostali o to oskarżeni?!
T.S.: Tak. My stajemy się celem, zamiast tych, którzy doprowadzają do tego, że ci ludzie toną. Sytuacja robi się coraz gorsza. Dwa lata temu, gdy MSF wracał z akcji na Morzu Śródziemnym byliśmy traktowani jak bohaterowie. Teraz musimy się bronić przed absurdalnymi zarzutami, oskarżeniami. Politycy wolą grać na skrajnie prawicowej, populistycznej nucie, niż wspierać pomoc tym zmarginalizowanym ludziom.