Od trzech lat medialny świat na całym świecie wiruje wokół medycznej marihuany. Liczba pojawiających się na ten temat materiałów telewizyjnych, artykułów i newsów jest imponująca. Pomimo zalewu informacji, zainteresowanie sprawą nie ulega wypaleniu. Pod koniec października mieliśmy w Polsce małe przesilenie: gruchnęła wiadomość, że Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych i Wyrobów Medycznych zarejestrował pierwszy lek zawierający medyczną marihuanę. Precyzyjnie: pierwszy taki produkt po zeszłorocznym znowelizowaniu ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Są to fakty powszechnie znane, więc nie będę ich tu opisywał; skupię się na samym wirowaniu. Producent, który właśnie wprowadza zarejestrowany preparat na polski rynek nie mógłby sobie wymarzyć lepszej darmowej reklamy. O leku piszą dziennikarze od „Rzeczpospolitej” przez „Gazetę Lubuską” aż po „Najwyższy Czas”. My w Faktach TVN podaliśmy informację o zbliżającej się rejestracji nawet z dwutygodniowym wyprzedzeniem, powołując się przy tym na dobrze poinformowane źródła. Szum medialny wynika oczywiście z gigantycznego społecznego zainteresowania tematem. To zainteresowanie da się wymierzyć nie tylko ratingami i klikalnością.
Coś podobnego przeżyliśmy 20 lat temu, kiedy był rejestrowany pierwszy na świecie lek na impotencję. Wtedy szaleństwo było chyba jeszcze większe, bo wówczas chodziło o jeden preparat, o jednego lidera, o jednego producenta. I nikt nie ukrywał wówczas handlowej nazwy, nikt nie wymazywał ze zdjęć niebieskiej tabletki: wydawać by się mogło, że cały świat czekał po prostu na Viagrę od Pfizera. No i ją dostał, tak jak teraz dostaje, przez lata zakazywaną, medyczną marihuanę. Viagra, lek skutecznie usuwający zaburzenia erekcji, stała się symbolem przemian kulturowych: zmiany obyczajów, luzu i wolności. Czego symbolem stanie się marihuana? Kiedy w Polsce media informują o rejestracji leku na receptę, w światowych przekazach króluje news z Kanady, gdzie właśnie premier Justin Trudeau zrealizował swoją wyborczą obietnicę i zalegalizował sprzedaż narkotyku – nie do celów leczniczych, tylko po prostu: rekreacyjnych. Kiedy piszę ten tekst, agencje donoszą, że kilka dni po wprowadzeniu do obrotu, w niektórych kanadyjskich miastach zabrakło upragnionego suszu, że jego cena idzie kolosalnie w górę, a przed niektórymi sklepami ustawiają się gigantyczne kolejki. Czy świat zwariował?
Wracam do Polski. Skąd u nas tak ogromne zainteresowanie tematem? Odpowiedzi częściowo udzielają lekarze, a częściowo pacjenci. Specjaliści szacują, że z leczenia medyczną marihuaną będą chciały skorzystać setki tysięcy osób zmagających się z bólem. O skromnych stu tysiącach mówi dr Jacek Ciężkowicz, chirurg onkologiczny. Importer leku twierdzi, że skorzysta trzysta tysięcy. Są szacunki – cytuję „Gazetę Wyborczą” – mówiące o milionie osób, którym w większym lub mniejszym stopniu mogą pomóc preparaty bazujące na THC i CBD. Przede wszystkim chodzi jednak o uśmierzanie bólu – nie tylko u pacjentów chorych na nowotwory, ale też u tych po różnorakich operacjach. Któż z nas nie zetknął się z tym problemem, jeżeli nie osobiście, to wśród bliskich i znajomych? Ilu z nas zaciskało z bezradności pięści, nie mogąc sobie lub innym pomóc? Ilu klęło z tego powodu, a ilu nie miało siły, żeby kląć? Ilu traciło w takich momentach sens życia i wiarę w medycynę akademicką? W Polsce ból cały czas jest źle leczony, potwierdza to Polskie Towarzystwo Badania Bólu. Być może więc w marihuanie szukamy jakiegoś skutecznego antidotum na dolegliwości związane z chorowaniem, a może i czegoś więcej: może odrobiny sensacji, a zarazem i nadziei, że życie jednak, do cholery, nie musi wiązać się tak bardzo z cierpieniem?