Czy wszyscy lekarze będą musieli wydać po 200 zł, by podpisywać się w czasie realizacji świadczeń zdrowotnych? Czy może będą logować się przez ePUAP, co zdezorganizuje ich pracę? Tylko takie dwie możliwości pozostają po ostatnich zmianach w Ustawie o systemie informacji w ochronie zdrowia.
Karty zapowiadano już za rządów Jerzego Buzka. Potwierdzałyby, czy pacjent jest ubezpieczony, czy wizyta, zabieg się odbyły. Dając dostęp do elektronicznej dokumentacji, pomagałyby uporządkować leczenie pacjentów przez wgląd m.in. w historię badań, ordynację leków. Na wdrożeniu kart NFZ miał oszczędzić ok. 650 mln zł rocznie, czyli 1 proc. budżetu. A ich wydanie miało kosztować w ciągu dwóch lat ok. 400 mln zł. Rząd PO-PSL hucznie ogłaszał przyjęcie ustawy wprowadzającej rozwiązania Karty Ubezpieczenia Zdrowotnego (KUZ), Karty Specjalisty Medycznego (KSM), Karty Specjalisty Administracyjnego (KSA). Co było dalej? Pod koniec czerwca MZ przekazało projekt nowelizacji Ustawy o systemie informacji w ochronie zdrowia do kancelarii premiera, ale nie został przyjęty przez rząd. 15 lipca, MZ nieoczekiwanie wysłało autopoprawkę wykreślającą wszystkie zapisy o kartach. Zbiega się to w czasie z decyzją Komitetu Rady Ministrów ds. Cyfryzacji o tym, by wrócić do prac nad e-dowodami oraz z wnioskiem MSW o to, by w e-dowód włączyć kwestie zdrowotne. Rozpoczęcie produkcji nowych dowodów miałoby nastąpić w 2017 r. Gdyby nawet był to termin realny, wydanie ich Polakom zajmie aż dekadę. Projekt MZ trafił do sejmu, ale tam zorientowano się, że rewolucja była zbyt duża w stosunku do tego, co konsultowano m.in. z partnerami społecznymi i zaplanowano kolejne konsultacje. I upomniano się o brakujące rozporządzenia.
Lekarzu: płać 200 zł
albo ryzykuj i czekaj na e-maila
Co mamy teraz w projekcie, którym na pierwszym wrześniowym posiedzeniu ma zająć się sejm? Pracownikom medycznym pozostawiono dwie możliwości: taką sobie i gorszą. Będą musieli każdorazowo przy pacjencie się uwierzytelnić. Zastosowanie w tym celu podpisu potwierdzonego profilem zaufanym ePUAP oznacza konieczność zalogowania się do systemu i czekanie na zwrotnego e-maila lub SMS-a z jednorazowym hasłem. Eksperci Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji ostrzegają, że takie przesyłanie danych i składanie podpisów będzie mało efektywne i niebezpieczne dla danych pacjentów i dla lekarzy. Z kolei bezpieczniejszy podpis weryfikowany certyfikatem kwalifikowanym to koszt ok. 200 zł za pierwsze dwa lata i po 100 zł za każde kolejne dwa. Ponadto karta i podpis kwalifikowany dawałyby możliwość podpisywania dokumentów także bez dostępu do Internetu, ePUAP nie.
Na ostatnią chwilę
Czemu dokonano takich zmian? Spytałam o to na konferencji w NIL ministra Mariana Zembalę. Powiedział, że potrzebne było szybkie przyjęcie nowelizacji ustawy, a do kwestii docelowych rozwiązań jeszcze wróci. Jego zdaniem są trzy rozwiązania: e-dowód, karta ubezpieczenia i… trzeciego nie wymienił. Jak można się domyślić, trzecie mamy teraz, czyli brak jakichkolwiek rozwiązań.
– Ustawa będzie jeszcze w przyszłości uzupełniana. Osobiście jestem zwolennikiem KUZ, to rozwiązanie udałoby się prawdopodobnie wprowadzić szybciej niż e-dowód, ale jestem otwarty na rozmowy nad obydwoma rozwiązaniami. Jednak nie w tej chwili. Teraz nie mamy czasu, musimy przyjąć nowelę ustawy jak najszybciej, w związku z wykorzystaniem unijnych funduszy. Kwestię kart rozstrzygnąć można w następnej nowelizacji – mówi nam Sławomir Neumann, wiceminister zdrowia. Polsce grozi zwrot 700 mln zł, które dostała z Brukseli na informatyzację w zdrowiu. Liczy się każdy dzień, zwłaszcza, że projekty ustaw nieprzyjęte w danej kadencji (poza obywatelskimi) trafiają do śmieci i trzeba znów je pisać i konsultować.
Niemcy swoje karty robią w Polsce
Z wydaniem KUZ i pozostałych kart spokojnie byśmy zdążyli. Problemem wciąż są decyzje polityczne i… wielkie pieniądze. A w to wszystko wpisuje się jeszcze kampania wyborcza. Andrzej Sośnierz apelował do ministra Zembali, aby nie wprowadzał na siłę KUZ, ponieważ informacje o polskich pacjentach nie powinny trafić do niemieckiej firmy. Lepiej, by karty zrobili Polacy. Tyle że przetarg miał być zbudowany tak, żeby wyłonić nie jednego, a dwóch niepowiązanych kapitałowo producentów i dostawców kart.
I rozstrzygnięcie nie było pewne. Na rynku huczy, że opóźnianie wejścia kart ma związek z Polską Wytwórnią Papierów Wartościowych, spółką skarbu państwa, która m.in. naciska o przyznawanie kontraktów bez przetargu w imię polskiej racji stanu. Ale nie do wszystkiego ma jeszcze technologię. Co ciekawe, niemieckie karty ubezpieczenia zdrowotnego produkowane są… w Polsce. Przez polską firmę z zachodnim kapitałem. Zwolennikiem szybkiego wprowadzenia kart jest m.in. wicemarszałek senatu Stanisław Karczewski, szef sztabu wyborczego PiS. – Wszyscy oczekujemy, że karty zostaną wreszcie wprowadzone w całym kraju. Namiastkę tego systemu mamy od lat na Śląsku. Moim zdaniem rezygnacja z osobnych kart już teraz i plan włączenia jej funkcjonalności do dowodu osobistego, to bardzo zły pomysł, ponieważ znacznie wydłuży wdrożenie nowoczesnych rozwiązań w ochronie zdrowia. W przyszłości, w perspektywie 15–20 lat, e-dowód może przejąć zadania KUZ, ale teraz łatwiej wydać wszystkim osobne karty, nie czekać aż e-dowód będzie gotowy i aż wszyscy wymienią stare dokumenty na nowe – mówi nam. Przyjęcie teraz kart, a zastąpienie ich kiedyś e-dowodem faktycznie wydaje się najbardziej racjonalne. Ale czy tak się stanie – to wątpliwe.