Wirus korporacjonizmu dotarł zarówno na ulicę Miodową, jak i na Grójecką. Nowa ekipa otwarcie głosi, że dotychczasowe zarządzanie systemem było, delikatnie mówiąc, nieprofesjonalne. Szczególnie wyraźnie wybrzmiewało to na Forum Ekonomicznym w Krynicy.
W związku z tym nowych cech nabrało określenie „uszczelniania systemu”, ale pojawiły się i nowe hasła: „opieka zdrowotna jako gałąź gospodarki”, czy „innowacje motorem rozwoju systemu”.
To, co napisałem wyżej, może jest nieco prześmiewcze, ale nie jest także drwiną. Sama idea podejścia do systemu opieki zdrowotnej, nie jako do worka bez dna, do którego tylko trzeba dokładać pieniądze bez żadnego efektu, ale jako do czegoś, co samo w sobie tworzy dochód narodowy, a jego dysfunkcja silnie wzrost tego dochodu hamuje – jest jak najbardziej słuszna. Także kwestia medycyny, która przy wszelkich proporcjach, obok przemysłu wojskowego i kosmicznego, jest jednym z miejsc, w których powstaje najwięcej innowacji – to nie jest żadne odkrywanie Ameryki. Mogę tylko przypomnieć, że pisałem o tym, kiedy to jeszcze nie było modne, bo w lipcu 2011 roku, właśnie na łamach „Służby Zdrowia”.
Problem z obecną polityką Ministerstwa Zdrowia polega na tym, że te nowe idee są przedstawiane same w sobie, w moim pojęciu, w sposób głęboko nieprofesjonalny. Śmiem w tym miejscu postawić mocno ryzykowny wniosek, że obecnie na czele resortu stoi grupa teoretyków, których działania, choć zgodne z literaturą tematu, w perspektywie krótkoterminowej przynoszą więcej szkody niż pożytku.
Skąd takie wnioski? Po pierwsze z tego powodu, że nie dostrzegam żadnej próby zdefiniowania podstawowych problemów trapiących system opieki zdrowotnej ani sposobów jego sanacji. Problemy te w zasadzie można zamknąć w trzech punktach: brak pieniędzy, brak pracowników, zła organizacja systemu niepozwalająca na optymalne wykorzystanie posiadanych zasobów.
O pieniądzach rządzący mówią przewrotnie, zadając pytania, jak wykorzystać efektywnie dodatkowe środki wynikające ze zwiększonego spływu składki zdrowotnej, bo trudno na razie mówić o jakimś istotnym zaangażowaniu budżetu państwa. Tymczasem te dodatkowe środki to nie są pieniądze na żadne luksusy, ale ewentualnie zmniejszające istniejące niedobory na działalność podstawową. O brakach kadrowych nie słyszymy zgoła nic, poza twierdzeniami, że kształcimy nowych pracowników w coraz większej liczbie. Z tym że brak jest udokumentowanych analiz, czy ta większa liczba jest wystarczająca, aby zapełnić już istniejące niedobory i nadchodzącą zapaść wynikającą z luki pokoleniowej? A poza tym pytaniem zupełnie na miejscu jest, czy przy istniejących nakładach na sam system kształcimy nowych pracowników dla innych państw, które zaoferują naszym absolwentom zdecydowanie lepsze warunki pracy i płacy? O organizacji systemu nie mówi się kompletnie nic, chyba że do tego należy zaliczyć szukanie kamienia filozoficznego w postaci dyskusji o tym, czy należy płacić za procedury medyczne, czy za efekt leczenia.
W zamian wysłuchujemy dywagacji w rodzaju tych, jakie przedstawiali na Forum Ekonomicznym w Krynicy przedstawiciele władz. Pomijając anegdotę samego premiera „o aspirynie i rycynie”, wystąpienia innych bywały równie bulwersujące czy wręcz komiczne. Czy to wiceminister zdrowia, Sławomir Gadomski, który w swoim panelu skarżył się, że wystąpił na ministerialnych stronach internetowych o składanie przez interesariuszy propozycji zmian systemowych, ale niewiele osób mu na to odpowiedziało, mimo to on i tak za to wszystkim dziękuje. Czy to nowo mianowany zastępca prezesa NFZ ds. operacyjnych Adam Niedzielski, który powiedział, że dopiero się uczy, o co tu chodzi, ale jego osobiste doświadczenia mówią mu, że w porównywalnych systemach marnuje się ok. 10% środków, więc skoro w systemie jest ok. 80 mld złotych środków publicznych, to on postara się odzyskać te 8 mld, które naprawią polski system ochrony zdrowia.
Tymczasem Ministerstwo Zdrowia przeprowadza posunięcia rujnujące system w sposób zastanawiający. Piszę tu oczywiście o kolejnych porozumieniach zawieranych z rezydentami, pielęgniarkami, ratownikami czy ostatnie decyzje dotyczące sztywnych nakładów na refundację. Efekty tych porozumień nie dość, że nie znajdują pokrycia w zasobach finansowych i ludzkich, ale ich następstwa mogą zdezintegrować całą organizację systemu przez likwidację wielu jednostek. Ta likwidacja nie będzie jednak wynikać z jakiegoś z góry założonego i przeanalizowanego planu, ale będzie całkowicie dzika. Znikną te miejsca udzielania świadczeń, które sobie nie poradzą w obecnych warunkach ekonomicznych, bez względu na potrzeby społeczne wynikające chociażby z map potrzeb zdrowotnych.
Z tego też powodu artykuł zatytułowałem „Ministerstwo Zdrowia sp. z o.o.”. Według Kodeksu spółek handlowych tego rodzaju spółka odpowiada do wysokości swojego kapitału. Jakim kapitałem dysponuje ministerstwo, podejmując swoje decyzje? Jeżeli to jest tylko kapitał polityczny, to chyba jest to odpowiedzialność zbyt mała.