Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 51–59/2009
z 20 lipca 2009 r.


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


Sąd nad dr. G. (część 12.)

Może być koperta

Helena Kowalik

Po wystąpieniu przed sądem prof. Antoniego Dziatkowiaka, oskarżony Mirosław G. doczekał się kolejnego żarliwego obrońcy. Był nim doc. dr Marek Durlik, były dyrektor szpitala MSWiA w Warszawie, który niezależnie od przekonania o niewinności swego podwładnego – ma osobiste powody uważać ten proces za wynik politycznej manipulacji byłej władzy PiS-owskiej.

Marek Durlik nie tylko stracił dyrektorską posadę w dniu aresztowania ordynatora kardiochirurgii, ale sam stał się celem rażenia CBA na początku 2007 r. Służby specjalne wydały wówczas komunikat o zdefraudowaniu w tym szpitalu 3 mln złotych z NFZ. Zarzut do dziś nie został potwierdzony.

- Na Wołoskiej szukano zorganizowanej grupy przestępczej – powiedział w sądzie świadek Durlik.

To był bardzo trudny zespół

Przez cztery godziny przesłuchiwany wystawiał kardiochirurgowi jak najlepsze świadectwo. Gdy prokurator Agnieszka Tyszkiewicz przygważdżała go konkretnymi zarzutami stawianymi oskarżonemu, świadek odwoływał się do literatury światowej czy mądrości przysłów ludowych.

Wspierał też doktora G. w jego konsekwentnym upatrywaniu głównej przyczyny konfliktu z zespołem w zdemoralizowaniu lekarzy i pielęgniarek pod rządami poprzedniego ordynatora. Trzeba było zrobić na oddziale porządek, bo, jak się wyraził ówczesny dyrektor szpitala do prof. Dziatkowiaka, za prof. Religi "panowało ochlejstwo, nieobyczajność i zdemoralizowanie".

Desygnowanie dr. G. na uczestnika konkursu na ordynatora kliniki kardiochirugii przy Wołoskiej był pomysłem doc. Marka Durlika. Kandydata szukał na prośbę prof. Zbigniewa Religi, który zamierzał odejść z Wołoskiej i zostać dyrektorem Instytutu Kardiologii w Aninie.

- Zadzwoniłem po radę do prof. Dziatkowiaka w Krakowie – zeznał świadek – bo uważam tego kardiochirurga za wielki autorytet. Dziatkowiak przedstawił mi swego ucznia, dr. Mirosława G. Powiedział, że gdyby musiał się operować, zaufałby tylko dwom lekarzom w Polsce. Jednym z nich jest G.

- Gdy prof. Religa – relacjonował w sądzie były dyrektor szpitala MSWiA – dowiedział się, że w konkursie startuje G., ocenił to jako najgorszy pomysł, na który mogłem wpaść. Bo G. jest osobą niegodną, tak to tłumaczył, nie podając szczegółów. Mimo to konkurs się odbył, dr G. wygrał, a Religa, z innym jeszcze profesorem, przed składaniem zwycięzcy gratulacji wyszli trzaskając drzwiami.

G. zaczął pracować z ludźmi, którzy nie przeszli za profesorem Religą do Anina.

- To był bardzo trudny zespół – ocenił M. Durlik. – Za czasów Religi nie byłem zadowolony ani z jakości zabiegów, ani z dyscypliny. Ale profesor, niezwykle lubiany przez pracowników, miał ogromną charyzmę i urok osobisty. Trudno im przyszło pogodzić się z odejściem takiego szefa. Jedna z pielęgniarek schowała tabliczkę odkręconą z drzwi gabinetu byłego ordynatora, wierząc, że jeszcze wróci. W takiej sytuacji dr G. nie miał przyjaznego przyjęcia. Nikt też nie wnikał w przyczyny niechęci profesora do swego następcy. Ja mogę się domyślać, o co poszło: gdyby nowy ordynator był przeciętnym chirurgiem, prof. Religa nigdy by się nim nie zainteresował. Ale ten młody kardiochirurg przeszczepił 350 serc.

Prokurator: Czy stary zespół dostosował się ostatecznie do nowych rządów?

- Nie. Wszyscy zostali wymienieni. Dr G. narzucił ostre tempo, w ciągu dwóch lat wykonano więcej operacji niż przez całe poprzednie 30 lat. A równocześnie liczba zakażeń, a to też są koszty dla szpitala, zmniejszyła się co najmniej dwukrotnie. Oddział zaczął zarabiać na cały szpital. Rok w rok wypracowywaliśmy zysk. W 2006 roku mieliśmy ponad 20 milionów zł na plusie. Wydawało się, że nowi ludzie ułożyli sobie współpracę z nowym szefem, zaakceptowali jego warunki. Ale ktoś z zewnątrz nastawiał tę ekipę do walki z ordynatorem. Pojawiły się roszczenia.

Świadek odpowiedział twierdząco na pytanie prokuratora, czy rozmawiał z dr. G. o pretensjach załogi. Niepokoiła go zwłaszcza rotacja na oddziale. Raz nawet dał oskarżonemu ustne upomnienie za niewłaściwy stosunek do personelu. Tylko ustne, bo był i jest przekonany, że w systemie ordynatorskim potrzebna jest dyktatura.

Poza tym trafiało do jego przekonania tłumaczenie dr. G., że we wszystkich klinikach zabiegowych powstaje napięcie między podwładnymi a ich szefem. To wynika z charakteru pracy "na maksymalnym rzucie adrenaliny".

Z zawiści

Teraz, gdy już doszło do oskarżenia lekarza o mobbing, były dyrektor szpitala przy Wołoskiej przypuszcza, że G. jako szef nie do końca potrafił rozładowywać napięcia. Na oddziale, bo "wobec mnie zawsze był układny".

Na nerwowe zachowania ordynatora na pewno miało wpływ to, że musiał pracować z marnymi fachowcami. Świadek ocenił po nazwiskach poszczególnych lekarzy z kardiochirurgii i z tej charakterystyki wyszło, że byli to sami nieudacznicy, którzy przyczyn swoich niepowodzeń zawodowych doszukiwali się u szefa, a nie u siebie.

"Przydatność tych lekarzy była naprawdę niewielka" – podsumował.

- Wie pan, który lekarz doniósł na G. do CBA? – dociekał obrońca oskarżonego.

- Domyślam się. (Pada nazwisko.)

- Dlaczego to zrobił?

- Z zawiści. Każdy chirurg idzie na salę operacyjną, żeby odnieść sukces. To jest wpisane w nasz zawód, nikt nie lubi porażek. A ten lekarz uważał, że nie może się rozwijać zawodowo przez ordynatora. Tymczasem on po prostu nie zdał specjalizacji, bo się nie nauczył.

Tytułem uzupełnienia wypowiedzi świadka – pełnomocnik G. załączył do akt wywiad Moniki Olejnik i Agnieszki Kublik z dr. Durlikiem w "Gazecie Wyborczej" z 12 stycznia ub.r. pt. "Zemsta ministrów PiS na doktorze G.".

Świadek powiedział wtedy: "Tak ambitny człowiek jak G. (w artykule pełne nazwisko HK) podejmował się najtrudniejszych operacji, żeby pokazać, że gdzie indziej zdyskwalifikowany pacjent może u niego znaleźć ratunek. Wielokrotnie dawał do zrozumienia innym lekarzom, nawet tym bardziej utytułowanym, że jest po prostu świetny..."

- Ma syndrom Boga?

- Ma, jak wielu wybitnych kardiochirurgów. (...) Nikt taki nie jest lubiany. (...) To indywidualista, który źle współgra z zespołem i nie potrafi go stworzyć. Miałem tego świadomość i wielokrotnie rozmawiałem o tym zarówno z nim, jak i z prof. Dziatkowiakiem.

- Za dużo wymagał?

- Za dużo? W tym niedowładzie organizacyjnym, jaki panuje w polskiej służbie zdrowia, nie ma za dużo!

- Co G. (..) mówił na zarzuty w sprawie trudnego charakteru?

- Rozmawialiśmy wiele razy. Nie to jest problemem, czy kogoś kopnął w kostkę, czy komuś specjalnie albo niespecjalnie zapiął narzędzie na palcu. Problem w tym, że ordynator powinien zespół integrować wokół siebie. G. (...) powinien robić wszystko, by zespół mu ufał, a nie go nienawidził. Niestety, tego nie potrafił.

- Czy gdyby przed laty wiedział pan o charakterze G. (..) to, co wie teraz, zrobiłby pan z niego ordynatora?

- Zrobiłbym go szefem programu transplantacji serca i postawił na bloku operacyjnym.

Przed sądem świadek dodał (odnosząc się do zarzutu o przeciążeniu zespołu), że gdy zwiększyła się liczba operacji, ordynator miał prawo zatrudnić w klinice tyle osób, ile było trzeba. G. mógł liczyć w tym względzie na poparcie dyrektora szpitala.

Niespodziewanie, sędzia Igor Tuleya zapytał doc. Durlika, czy był z oskarżonym na ty. Świadek zaprzeczył. Wtedy odczytano fragment tajnego nagrania CBA w gabinecie ówczesnego dyrektora szpitala MSWiA z dr Małgorzatą D. 12 lutego 2007 roku, w dniu aresztowania ordynatora kardiochirurgii.

"Durlik: Mirek został wyprowadzony w kajdankach. (..)

Kobieta: On jednak jest psychopatą".

Decyzja sądu bardzo zdenerwowała świadka. Podniósł głos: – Państwo posługujecie się podsłuchami, to skandaliczne!

Osobliwą opinię, jak na menedżera szpitala, wygłosił świadek na temat dokumentowania czasu pracy zespołu: – Pewnie był grafik. Ale w szpitalu dokumentacja ilości czasu pracy to nieporozumienie. Po pierwsze, jest chory, a dopiero potem należy mówić o godzinach pracy. Jeśli ktoś tego nie rozumie, nie nadaje się na kardiochirurgię.

Durlik potwierdził, zapytany przez prokuratora, że był u niego ktoś ze skargą na dr. G., a dotyczyło to "jakichś pieniędzy oraz przyjazdu w godzinach wolnych". Nie pamięta szczegółów.

Można przypuszczać, że takie argumenty usłyszeli ci pracownicy kliniki, którzy w sprawach nadgodzin odwoływali się do naczelnego dyrektora.

Dowód wdzięczności dla prokuratora

Świadek wypowiadał się też w kwestii zarzutów korupcyjnych, postawionych Mirosławowi G. (Chodzi o 41 przestępstw, w tym 9 przypadków uzależnienia od łapówki wykonania operacji.)

- Było to dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Takie sygnały nigdy nie docierały do dyrekcji.

- Gdzie jest granica między łapówką a dowodem wdzięczności? – zapytała prok. Agnieszka Tyszkiewicz.

Dla świadka "sprawa jest prosta". Czym innym jest uzależnienie przeprowadzenia operacji od korzyści materialnej – i to jest łapówka, a czym innym – przyjęcie dowodu wdzięczności. Tylko niedoskonałości polskiego prawa należy przypisać, że jako łapówkę traktuje się też sytuacje, gdy rodzina pacjenta dziękuje doktorowi.

- A czy gestem wdzięczności mogą być pieniądze? – zapytał sędzia.

- Przecież w hotelu też zostawia się pieniądze obsłudze – ripostował docent. Ta przysłowiowa koperta to nic nagannego, jeśli wręczający ją pacjent mówi: Panie doktorze, chciałem coś kupić, ale nie wiedziałem co, a tak mi łatwiej. Ja osobiście nie przyjmuję, ale nie oceniam tego negatywnie – dodawał.

Ta wypowiedź zbulwersowała opanowaną zazwyczaj prokurator Tyszkiewicz.

- Przekazanie pieniędzy w kopercie to nie jest łapówka? – upewniała się. – Nie uważa pan, że u pacjentów może to wyrobić przekonanie, że trzeba dać? Czy dla pana takie samo znaczenie miałoby zaniesienie koperty do prokuratora jako dowodu wdzięczności za to, że oskarżył kogoś, kto na pana napadł?

Świadek pominął to pytanie, choć zdania zapewne nie zmienił. W wywiadzie dla "Gazety Wyborczej", załączonym przez obronę do akt, twierdził przecież, że się nie zdziwił, gdy na filmach nagranych z ukrycia w gabinecie G. zobaczył, jak ordynator dostaje w prezencie od pacjentki książkę i wyjmuje z niej pieniądze.

Bo "Każdy lekarz ma do czynienia z takimi sytuacjami. Pacjenci przychodzą z różnego rodzaju dowodami wdzięczności. Część przynosi kwiaty, część czekoladki, część koperty. A inni, jak rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski, drobiazg, który lekarzowi może sprawić przyjemność. Tak jest od wieków. W ťCzarodziejskiej górzeŤ Tomasza Manna pacjenci sanatorium rozważają, jakie prezenty swojemu lekarzowi kupić na Boże Narodzenie. Jeden zaproponował płaszcz futrzany, inny szezlong. To jest przyjęte, usankcjonowane w wielu kulturach".

A w Polsce – zeznał doc. Durlik w sądzie – takie prezenty dodatkowo są wynikiem systemu politycznego. Już Gomułka powiedział, że lekarze mogą mało zarabiać, bo i tak sobie poradzą. I teraz nagle lekarze zostali zaatakowani. Popsuła się relacja między nimi a chorymi. Dochodzi do tego, że pacjent po wejściu do gabinetu pyta, czy jest nagrywany. Albo mówi w powietrze: Panie poruczniku, ja nic nie przekazuję. A czym się różni koniak za 200 złotych od 200 złotych w kopercie?

- Co na to Kodeks etyki lekarskiej? – chciała wiedzieć prokurator.

- Nic mi nie wiadomo, aby regulował te kwestie.

W sukurs świadkowi pospieszył oskarżony, składając oświadczenie: "W Kodeksie etyki lekarskiej nigdzie nie jest powiedziane, że lekarz ma leczyć za darmo".

Ani prokurator, ani sędzia nie zapytali, ile zarabiał na szpitalnym kontrakcie dr G. Z rozpraw sądowych wiadomo tylko tyle, że pensje na kardiochirurgii były najwyższe w dochodowym szpitalu MSWiA. Również – dla lekarzy bez specjalizacji.

Mamusia czuje się dobrze

Historiozoficzne przemyślenia docenta Marka Durlika na temat odwiecznego prawa pacjenta do wdzięczności zderzyły się jeszcze na tej samej rozprawie z praktyką. O relacjach z dr. G., który operował jej matkę, opowiedziała córka Marianny R.:

- Po wszczepieniu czterech by-passów mama leżała tydzień. Ja przychodziłam codziennie pod drzwi oddziału, ale nie mogłam tam wejść, płakałam. Mama została wypisana z otwartą raną. Nikt mnie nie poinformował, że wychodzi. Na kardiochirurgii od nikogo nie można się było dowiedzieć, jak pielęgnować chorą w domu. Szukałam jakiegoś lekarza, który powie, co mam robić. Wreszcie znalazłam; przepisał lekarstwa, ale zastrzegł się, abym go nie zdradziła, że pomógł.

Gdy dostałam się do ordynatora, kilka razy mi powtórzył, że jestem złą córką; jeden by-pass kosztuje 3 tysiące złotych i gdybym podziękowała, z mamą byłoby inaczej. Ja rozumiałam to tak, że nie troszczę się, bo nie zapłaciłam... A tę ranę jeszcze długo trzeba było leczyć w przychodniach innych szpitali.

Oskarżony słuchał zeznania ze współczującą miną. O pacjentce Mariannie R. wyrażał się czule "mamusia", choć nawet córka nie używała tego zdrobnienia.

- Czy nie dopuszcza pani takiej sytuacji – zapytał świadka – że doszło do nieporozumienia? I że ja miałem pretensję w tym aspekcie, iż chorą nie zajęli się wcześniej lekarze i dopuścili, aby jej zdrowie popadło w ruinę?

Świadek: – Dla mnie pana słowa były jasne. Gdyby pan był zatroskany o zdrowie matki, to by pan się wyraził inaczej. Ja płakałam, bo nie mogłam się skontaktować z lekarzem dyżurnym.

- Czyli pani miała uraz o pozbawienie kontaktu. A mamusia nie rozmawiała z psychologiem?

- Nawet nie wiedziała, że ktoś taki pracuje w klinice. Zresztą, nie o to chodziło. Mama powiedziała, że lekarzem jest pan świetnym, ale człowiekiem...

Kolejna świadek, Marzena K., której matka miała wszczepioną zastawkę, nie popełniła tego błędu, co jej poprzedniczka i od razu, jeszcze przed zabiegiem, wydelegowała do dr. G. siostrę z 1000 zł w kopercie.

- Siostra była na rozmowie u dr. G. i gdy on powiedział, że nie wiadomo, kiedy będzie operacja, bo to zależy od wydolności oddechowej mamy, odebrałyśmy to tak, że wypada dać.

Trzy córki chorej na serce pacjentki wzięły kredyt w banku spółdzielczym i potem solidarnie spłacały go po 50 zł miesięcznie. Nie żałują. "Przy odbiorze mamy dr G. był bardzo przyjemny". A ich matka czuje się dobrze, za co są wdzięczne kardiochirurgowi. Dlatego popłakały się, gdy najstarsza siostra, bez wiedzy pozostałych, złożyła zeznanie w CBA.

Z troski o pacjentów

Pewne złagodzenie w miarę upływu czasu krytycznego stosunku przesłuchiwanych do oskarżonego pobrzmiewało też w zeznaniach ostatnich już świadków na okoliczność mobbingu ordynatora.

Pielęgniarz Tomasz J. na pytanie prokuratora, czy słyszał od pacjentów o wręczaniu dr. G. korzyści materialnej, nie ukrywał, że docierały do niego takie głosy, ale traktował je jako objaw psychozy pooperacyjnej.

Natomiast, jeśli chodzi o atmosferę w zespole, zachowanie ordynatora nie odbiegało od sytuacji w innych szpitalach. Dr G., mimo że miał trudny charakter, starał się słuchać, co do niego mówią ludzie. Jego następca, doc. M., już tego nie potrafił. (Z dalszych relacji świadka wynikało, że nie ułożyła mu się współpraca z nowym szefem.)

W śledztwie Tomasz J. był znacznie surowszy w ocenie oskarżonego. Powiedział wówczas, że G. szanował podwładnych w zależności od swego nastroju. "Nie wiadomo było, do czego się przyczepi". Rotacja personelu miała związek z takim zachowaniem. Był świadkiem, jak ordynator źle potraktował młodą lekarkę. W obecności pacjentów wyraził się, że zamiast leczyć, powinna sprzedawać kapustę na bazarze.

Na sali sądowej świadek zeznał, iż po upływie czasu, gdy "na chłodno ocenił postępowanie tego człowieka", doszedł do wniosku, że zmienność zachowania ordynatora wynikała z troski o pacjentów.

Po aresztowaniu dr. G. w klinice zrobił się straszny bałagan. Doszło do tego, że na sali operacyjnej stała popielniczka z petami. Pogorszyła się statystyka śmiertelności chorych.

- Jak pan sądzi? – zapytał na koniec przesłuchania świadka usatysfakcjonowany tym zeznaniem oskarżony. – Co ja takiego źle zrobiłem, że pozwoliłem, aby mnie aresztowano? Czy miałem wrogów?

Tomasz J. tajemniczo: – Zaufał pan nieodpowiednim osobom.

Obrońca: – O kim pan myśli? O lekarzu?

- Myślałem o wszystkich pracownikach, ale największy kontakt ordynator miał z lekarzami.




Najpopularniejsze artykuły

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Ile trwają studia medyczne w Polsce? Podpowiadamy!

Studia medyczne są marzeniem wielu młodych ludzi, ale wymagają dużego poświęcenia i wielu lat intensywnej nauki. Od etapu licencjackiego po specjalizację – każda ścieżka w medycynie ma swoje wyzwania i nagrody. W poniższym artykule omówimy dokładnie, jak długo trwają studia medyczne w Polsce, jakie są wymagania, by się na nie dostać oraz jakie możliwości kariery otwierają się po ich ukończeniu.

Diagnozowanie insulinooporności to pomylenie skutku z przyczyną

Insulinooporność początkowo wykrywano u osób chorych na cukrzycę i wcześniej opisywano ją jako wymagającą stosowania ponad 200 jednostek insuliny dziennie. Jednak ze względu na rosnącą świadomość konieczności leczenia problemów związanych z otyłością i nadwagą, w ostatnich latach wzrosło zainteresowanie tą... no właśnie – chorobą?

Najlepsze systemy opieki zdrowotnej na świecie

W jednych rankingach wygrywają europejskie systemy, w innych – zwłaszcza efektywności – dalekowschodnie tygrysy azjatyckie. Większość z tych najlepszych łączy współpłacenie za usługi przez pacjenta, zazwyczaj 30% kosztów. Opisujemy liderów. Polska zajmuje bardzo odległe miejsca w rankingach.

Testy wielogenowe pozwalają uniknąć niepotrzebnej chemioterapii

– Wiemy, że nawet do 85% pacjentek z wczesnym rakiem piersi w leczeniu uzupełniającym nie wymaga chemioterapii. Ale nie da się ich wytypować na podstawie stosowanych standardowo czynników kliniczno-patomorfologicznych. Taki test wielogenowy jak Oncotype DX pozwala nam wyłonić tę grupę – mówi onkolog, prof. Renata Duchnowska.

10 000 kroków dziennie? To mit!

Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?

Czy NFZ może zbankrutować?

Formalnie absolutnie nie, publiczny płatnik zbankrutować nie może. Fundusz bez wątpienia znalazł się w poważnych kłopotach. Jest jednak jedna dobra wiadomość: nareszcie mówi się o tym otwarcie.

Cukrzyca: technologia pozwala pacjentom zapomnieć o barierach

Przejście od leczenia cukrzycy typu pierwszego opartego na analizie danych historycznych i wielokrotnych wstrzyknięciach insuliny do zaawansowanych algorytmów automatycznego jej podawania na podstawie ciągłego monitorowania glukozy w czasie rzeczywistym jest spełnieniem marzeń o sztucznej trzustce. Pozwala chorym uniknąć powikłań cukrzycy i żyć pełnią życia.

Zdrowa tarczyca, czyli wszystko, co powinniśmy wiedzieć o goitrogenach

Z dr. n. med. Markiem Derkaczem, specjalistą chorób wewnętrznych, diabetologiem oraz endokrynologiem, wieloletnim pracownikiem Kliniki Endokrynologii, a wcześniej Kliniki Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Medycznego w Lublinie rozmawia Antoni Król.

Soczewki dla astygmatyków – jak działają i jak je dopasować?

Astygmatyzm to jedna z najczęstszych wad wzroku, która może znacząco wpływać na jakość widzenia. Na szczęście nowoczesne rozwiązania optyczne, takie jak soczewki toryczne, pozwalają skutecznie korygować tę wadę. Jak działają soczewki dla astygmatyków i na co zwrócić uwagę podczas ich wyboru? Oto wszystko, co warto wiedzieć na ten temat.

Onkologia – organizacja, dostępność, terapie

Jak usprawnić profilaktykę raka piersi, opiekę nad chorymi i dostęp do innowacyjnych terapii? – zastanawiali się eksperci 4 września br. podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu.

Jakie badania profilaktyczne są zalecane po 40. roku życia?

Po 40. roku życia wzrasta ryzyka wielu chorób przewlekłych. Badania profilaktyczne pozwalają wykryć wczesne symptomy chorób, które często rozwijają się bezobjawowo. Profilaktyka zdrowotna po 40. roku życia koncentruje się przede wszystkim na wykryciu chorób sercowo-naczyniowych, nowotworów, cukrzycy oraz innych problemów zdrowotnych związanych ze starzeniem się organizmu.

Aż 9,3 tys. medyków ze Wschodu ma pracę dzięki uproszczonemu trybowi

Już ponad 3 lata działają przepisy upraszczające uzyskiwanie PWZ, a 2 lata – ułatwiające jeszcze bardziej zdobywanie pracy medykom z Ukrainy. Dzięki nim zatrudnienie miało znaleźć ponad 9,3 tys. członków personelu służby zdrowia, głównie lekarzy. Ich praca ratuje szpitale powiatowe przed zamykaniem całych oddziałów. Ale od 1 lipca mają przestać obowiązywać duże ułatwienia dla medyków z Ukrainy.

Rzeczpospolita bezzębna

Polski trzylatek statystycznie ma aż trzy zepsute zęby. Sześciolatki mają próchnicę częściej niż ich rówieśnicy w Ugandzie i Wietnamie. Na fotelu dentystycznym ani razu w swoim życiu nie usiadł co dziesiąty siedmiolatek. Statystyki dotyczące starszych napawają grozą: 92 proc. nastolatków i 99 proc. dorosłych ma próchnicę. Przeciętny Polak idzie do dentysty wtedy, gdy nie jest w stanie wytrzymać bólu i jest mu już wszystko jedno, gdzie trafi.

Astronomiczne rachunki za leczenie w USA

Co roku w USA ponad pół miliona rodzin ogłasza bankructwo z powodu horrendalnie wysokich rachunków za leczenie. Bo np. samo dostarczenie chorego do szpitala może kosztować nawet pół miliona dolarów! Prezentujemy absurdalnie wysokie rachunki, jakie dostają Amerykanie. I to mimo ustawy, która rok temu miała zlikwidować zjawisko szokująco wysokich faktur.

Leki, patenty i przymusowe licencje

W nowych przepisach przygotowanych przez Komisję Europejską zaproponowano wydłużenie monopolu lekom, które odpowiedzą na najpilniejsze potrzeby zdrowotne. Ma to zachęcić firmy farmaceutyczne do ich produkcji. Jednocześnie Komisja proponuje wprowadzenie przymusowego udzielenia licencji innej firmie na produkcję chronionego leku, jeśli posiadacz patentu nie będzie w stanie dostarczyć go w odpowiedniej ilości w sytuacjach kryzysowych.




bot