Kolejny rok powitaliśmy w atmosferze napięcia. Znowu w służbie zdrowia przesilenie, wiele znaków zapytania, niepewność, czy pacjenci nie stracą opieki, czy lekarze dojdą do porozumienia z ministrem zdrowia. Znowu w użyciu są znane od dawna narzędzia. W pierwszej kolejności słowa. Tak więc dowiedzieliśmy się od Konstantego Radziwiłła, że akcja wypowiadania klauzul opt-out to bunt. Słowo specjalnie wprowadzone na scenę, nagle pojawia się we wszystkich wywiadach ministra. Mamy więc bunt i uderzenie polityczne. To grube ciężkie działo; dużo huku daje, ale niewiele więcej. Słowami można ośmieszać protest albo osłabiać jego dramatyczny wydźwięk. Jeżeli lekarze głodują, to można powiedzieć coś zabawnego w stylu: „jak głodują, to schudną”. Jest śmiesznie i nie tak już strasznie. To filuterne zdanie w pewien październikowy dzień, kiedy trwał strajk głodowy rezydentów, we wszystkich wywiadach (a właśnie tego dnia wystawiał się do wywiadów bardzo chętnie) wypowiadał poseł PiS Stanisław Pięta. Słowem można biczować, ośmieszać, osłabiać albo straszyć. Protestujących lekarzy można więc – o czym wiemy od czasów ministra spraw wewnętrznych Ludwika Dorna – „wziąć w kamasze”. Dosyć ostrym narzędziem wyłożonym na stół jest oskarżenie. Pierwsze z brzegu – o pazerność: „im chodzi tylko o pieniądze”. Jasne, że bardzo często w tych sporach chodzi o pieniądze, ale medialnie słabo to wygląda, żeby tak wprost przyznać się, że chodzi o kasę. Więc dobrze jest powiedzieć, że chodzi o pacjentów. Bo w gruncie rzeczy faktycznie, o nich też w tym wszystkim chodzi. Trwa więc walka na pieniądze i pacjentów. Pieniądze i pacjenci wzmacniają przekaz. Strajkują, więc szkodzą pacjentom – to klasyczny biczyk wyjmowany przez kolejnych szefów resortu zdrowia. Strajkujący sięgają po ten sam repertuar: – nie chcą dać pieniędzy, nie zależy im na pacjentach. – Zawsze po strajkach pieniądze się znajdowały – powiedział kiedyś wesoło prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Konstanty Radziwiłł.
W użyciu są też kolory. W sytuacji konfliktu musi być mocny kontrast. Grozę sytuacji podkreślają czarne koszule protestujących pielęgniarek. Biały jest kolorem służby zdrowia i podkreślającym jednocześnie niewinność niezadowolonych. Mamy więc białe marsze i białe miasteczko. No ale i rządzący odrobili tę lekcję plastyki. Donald Tusk zwołał „biały szczyt”, oto niewinny, nieskalany rząd zwołuje wszystkich kontestatorów na rozmowy. Z „białego szczytu” wyszła figa z makiem, ale do dziś pamiętamy tę nazwę, a wtedy doraźnie rządzący uspokoili ratingi. Był „biały szczyt”, bo „okrągły stół” już za czasów PO było mocno wytarty, żeby nie powiedzieć zaplamiony.
Mamy więc słowa, które świstają jak kule, ktoś tam od czasu do czasu ogłosi zawieszenie broni i strony siadają do rozmów. Są negocjacje i puste słowa, w powietrzu unosi się widmo kompromisu i konsensusu. Padają żałosne propozycje, choć przecież strony są gotowe na ustępstwa. Kiedy po raz kolejny zwycięża w newsach fiasko, w newsach rodzą się pytania o mediacje i dymisje. I tak bujamy się w tej służbie zdrowia. Obyśmy zdrowi byli.