Samodzielne publiczne zakłady opieki zdrowotnej do końca grudnia 2005 r. mają się przekształcić w spółki użyteczności publicznej działające według Kodeksu spółek handlowych. Mogą to uczynić dobrowolnie, zwabione mirażem pomocy publicznej oraz przejściowego wyzwolenia się od natarczywości wierzycieli, albo – później, jesienią 2005 r. – z mocy prawa. W przeciwnym razie zostaną zlikwidowane bądź przekształcone w zakłady budżetowe lub jednostki budżetowe.
Taką fundamentalną zmianę dla całego publicznego sektora ochrony zdrowia przewiduje projekt ustawy o pomocy publicznej i restrukturyzacji spzozów. 10 grudnia większością 3 głosów posłów koalicji SLD-UP został on przyjęty i skierowany do rozpatrzenia przez Komisję Nadzwyczajną rozpatrującą projekty ustaw związane z rządową strategią "Przedsiębiorczość – Rozwój – Praca" oraz do Komisji Zdrowia, z zaleceniem zasięgnięcia opinii Komisji Skarbu Państwa.
Projekt tej ustawy ma dla przyszłości ochrony zdrowia najbardziej żywotne, najgłębsze znaczenie. Zmienia bowiem podstawy jej bytu, filozofię, tradycję istnienia i działania publicznych zakładów opieki zdrowotnej w powojennej Polsce, zrównując ich status z innymi przedsiębiorcami. Celem i racją istnienia spółki użyteczności publicznej stanie się w konsekwencji, nieuchronnie, co najmniej bilansowanie przychodów i kosztów – w przeciwnym razie grozi jej upadłość. Ale żadna spółka z o.o. czy akcyjna – choćby amortyzowana przed upadłością zapisami o publicznej użyteczności czy o Sieci Szpitali (która nie wiadomo kiedy i czy w ogóle powstanie) – nie zdoła się zbilansować, jeśli jej przychody pochodzić będą ze sprzedaży limitowanej liczby usług za ceny niższe niż koszt ich wytworzenia. I jeśli będzie musiała część produkowanych przez siebie usług fundować na swój koszt współobywatelom. Cud gospodarczy się nie zdarzy, nowe spółki są bez szans.
Rząd wrzucił w "czarną dziurę", za jaką uznaje zadłużoną służbę zdrowia, cały majątek, jakim dysponuje dziś sektor publiczny: grunty, budynki, urządzenia (w tym i te, które nie są własnością Skarbu Państwa), aby poprawić kondycję spzozów startujących w przedsiębiorczość. Ale nieodpłatne przekazanie mienia nowym spółkom to pomysł i ruch wyłącznie na raz, podobnie jak jednorazowa będzie pomoc państwa: umorzenie części zobowiązań zakładów. To również krok najprostszy: zadłużonym nie z własnej winy szpitalom rząd mówi "odtąd radźcie sobie sami", ale to my będziemy ustalać reguły gry funkcjonowania, a wy – nie protestując – do nich się dostosowujcie.
Rząd chce, by spzozy – z pomocą ich organów założycielskich oraz symboliczną budżetu państwa – dokonały samooddłużenia się przed uzyskaniem statusu spółki (tylko formalnego, bo obligacje na pokrycie swoich długów z okresu 1 stycznia 1999 – 31 marca 2003 r. wykupywać już będą jako supy). To pomysł genialny – niestety, wyłącznie z punktu widzenia interesów sektora finansów publicznych. 7 mld zadłużenia zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. (A czy ktoś pomyślał, o ile przyrosły zobowiązania spzozów od kwietnia br., kiedy to aneksami NFZ obniżył stawki kontraktów, a także – jak wzrosną długi całego sektora w przyszłym roku, z powodu jeszcze niższych umów zawieranych dziś na 2004 r. i jak to wpłynie na kondycję spzozów, zanim jeszcze zaczną się one przekształcać w supy?).
Rząd ma tylko jeden priorytet – mówił o tym wicepremier Jerzy Hausner podczas spotkania u prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego z przedstawicielami środowisk medycznych 15 grudnia. Tym priorytetem jest naprawa finansów publicznych, uniknięcie pułapki zadłużenia oraz deficytu budżetowego, powyżej dopuszczalnych granic. Ten cel jest bezdyskusyjny; co więcej, jeśli rządowi nie uda się go zrealizować, grozi nam Argentyna. Ale dlaczego ofiarą na ołtarzu tej słusznej sprawy musi być służba zdrowia?
Na tej samej konferencji prezydent A. Kwaśniewski mówił, że służba zdrowia jest trzecim filarem bezpieczeństwa w państwie: po pierwszym, ogólnym (armia, dyplomacja, policja) oraz drugim, prawno-ustrojowo-sądowniczym. Rząd nie proponuje jednak przekształceń w spółki prawa handlowego komisariatów policji, jednostek wojskowych, sądów czy placówek dyplomatycznych, by poprawić kondycję budżetu państwa. Czyni tak jednak z publicznymi szpitalami. Czy rząd i prezydent są konsekwentni w tym, co mówią i robią?
Z nagła, cichcem i bocznymi drzwiami, w ustawie o pomocy publicznej, forsuje się zatem zmiany ustrojowe dla całej ochrony zdrowia. To tak, jakby zapisy konstytucyjne ktoś chciał znowelizować w ustawie wprowadzającej ustawę budżetową na przyszły rok.
Nie wolno i nigdzie w cywilizowanej, demokratycznej Europie tak się nie postępuje – bez poważnej publicznej debaty i bez konsensu zawartego między liderami najważniejszych partii politycznych co do docelowego modelu i kształtu ochrony zdrowia w Polsce, bez uwzględnienia w tej debacie opinii ekspertów oraz środowisk medycznych – dokonywać rządzącej dziś opcji zmian tak fundamentalnych, skutkujących na całe lata. Służba zdrowia jest w zapaści, ale to nie znaczy, że w ortopedycznym gorsecie prawa spółek handlowych zdoła tańczyć kankana, bo rząd tak sobie zażyczył. Ponadto służba zdrowia nie jest partyjną własnością polityków rządzącej dziś opcji.
Rząd zachowuje się – planując te przekształcenia – jak cwany, kreatywny księgowy w amerykańskiej spółce akcyjnej, który chce oszukać akcjonariuszy, że kondycja firmy jest lepsza niż w rzeczywistości. Na zamianie spzozów w supy skorzysta niewątpliwie sektor finansów publicznych przed naszym wejściem do Unii. Ta zmiana może jednak przynieść nieobliczalne konsekwencje nie tylko publicznym zakładom, ale przede wszystkim 38 mln obywateli naszego państwa. Zwłaszcza że pod względem niszczycielskiej siły rażenia dla systemu – projekt tej ustawy jest nieporównywalny ze szkodliwością osławionej ustawy 203 czy tej o NFZ. Skutki dwóch pierwszych, fatalnych ustaw już znamy i odczuwamy na własnej skórze. Projektowanej zaś – równie łatwo przewidzieć.
Naszym Czytelnikom polecamy zatem wnikliwą lekturę projektu tej ustawy. Ta megabomba prawna, która obrócić może w niwecz sens funkcjonowania publicznego systemu ochrony zdrowia w Polsce, w toku obecnej batalii o kontrakty i pieniądze na przeżycie w przyszłym roku – może ujść uwadze. Uchwalenie jej byłoby zaś największym nieszczęściem, jakie może jeszcze dotknąć służbę zdrowia. Niestety – przy dyscyplinie klubów koalicji rządzącej i pomocy paru posłów niezrzeszonych może się to zdarzyć. Nie można do tego dopuścić.
Projekt tej ustawy potraktujcie więc Państwo jako lekturę obowiązkową w czasie nadchodzących świąteczno-noworocznych weekendów. Polecamy ją nie tylko 500 tysiącom pracowników spzozów, ale również ich organom założycielskim, politykom zdrowotnym, prawnikom, księgowym. Niech ta ustawa nie spadnie na nas jak grom z jasnego nieba, tuż po Nowym Roku, albo jeszcze wcześniej. Tego Państwu z serca życzymy.
Prosimy też rozważyć, czy rząd powinien – pod pretekstem wprowadzania mechanizmów uniemożliwiających raz na zawsze zadłużanie się zakładów opieki zdrowotnej – wywłaszczać bez odszkodowania samorządy terytorialne i uczelnie z ich mienia, zezwalać szpitalom i przychodniom na odmawianie pomocy w chorobie (po to, rzecz jasna, by supy mogły się zbilansować), wprowadzać – bez określenia jakichkolwiek zasad – odpłatność za świadczenia zdrowotne itp.
Cel strategiczny rządu jest słuszny: zadłużenie spzozów trzeba zmniejszyć, a odpowiedzialność organów właścicielskich – zwiększyć. Ale projektowana w ustawie logistyka realizacji tego celu to czysta utopia. By wygrać wojnę z zadłużeniem w spzozach, trzeba genialnych polityków zdrowotnych i dojrzałej, długofalowej koncepcji reformowania sektora, a nie – doraźnych, ręcznych manipulacji oraz psucia prawa. Trzeba też wyszkolonej armii specjalistów w sektorze. No i środków finansowych, bo inaczej nie ma z czego strzelać. W tej najwnowszej wojnie niczego co niezbędne nie ma, nie sposób jej więc wygrać. W konsekwencji – grozi nam wyłącznie żywiołowa rewolucja, ze śmiertelnymi ofiarami, w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Przekształcenie spzozów w supy nie ma żadnego sensu. I jest jeszcze pora, by od tych pomysłów odstąpić. Joschka Fischer, w przeddzień szczytu w Brukseli (na którym nie udało się przesądzić o kształcie konstytucji UE), mówił: brak rezultatów jest zdecydowanie lepszy niż zły rezultat, który opóźni lub uniemożliwi działalność Unii.
Pora, by także nasz rząd oraz większość parlamentarna okazały podobną dojrzałość polityczną, odstępując od zamiaru forsowania własnej, jedynie słusznej konstytucji dla ochrony zdrowia na całe lata.