SZ nr 34–42/2020
z 21 maja 2020 r.
(Nie)zachwiana wiara w naukę
Halina Pilonis
Czy w dobie inżynierii genetycznej, medycyny personalizowanej i sztucznej inteligencji brak jednoznacznych odpowiedzi na pytania dotyczące koronawirusa nie zachwieje wiarą w naukę? Czy podważanie sensu istnienia takiej organizacji jak WHO będzie skutkowało brakiem zaufania do obiektywizmu badań naukowych w medycynie i przekonaniem, że decydują zawsze czyjeś interesy finansowe lub polityka? Zapytaliśmy o to polskich uczonych i klinicystów.
W POLITICO ukazał się tekst, w którym autorzy postanowili zebrać wszystkie pytania związane z koronawirusem, na które wciąż nie znamy odpowiedzi. Okazało się, że w zasadzie dotyczą one podstawowych kwestii.
Naukowcy nie mają np. stuprocentowej pewności, czy osoba raz zakażona uzyskuje odporność na ponowne zakażenie. Nie wiadomo też dokładnie, jak wirus się przenosi. Wiemy, że drogą kropelkową. Ale czy można zarazić się, dotykając skażonej powierzchni, a potem ust, nosa lub oczu? Tu zdania są podzielone. Na temat powszechnego używania maseczek poglądy zmieniali nie tylko politycy, ale też WHO. Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, czy pogoda ma wpływ na wirusa i czy latem zniknie, a jesienią się pojawi oraz dlaczego w niektórych krajach liczba zachorowań jest duża, a w sąsiadujących z nimi mała. Nie wyjaśniliśmy, dlaczego umierają także młodzi, którzy nie mieli wcześniej kłopotów ze zdrowiem.
Wystraszeni pacjenci niecierpliwie oczekują od lekarzy odpowiedzi na te pytania. Niestety, ci za każdym razem muszą im odpowiadać: nie wiadomo.
Nie wiem, jak odpowiadać pacjentom
Pytania takie często słyszy od swoich pacjentów prof. Krzysztof Tomasiewicz, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego Nr 1 w Lublinie, który leczy COVID-19 i jako pierwszy w Polsce wyleczył chorego osoczem ozdrowieńców.
– Jestem nieco rozczarowany brakiem odpowiedzi na wiele podstawowych pytań. Absorbowała nas walka o zdrowie i życie pacjentów, ale pewne rzeczy powinny być już ustalone. W moim ośrodku pracujemy nad terapią osoczem oraz immunoglobulinami i wciąż nie dysponujemy żadnym modelem laboratoryjnym, który byłby w stanie ocenić obecność przeciwciał neutralizujących. Nie wiemy, czy są komórki pamięci, które byłyby w stanie utrzymać tę odporność. Uważam, że po tych paru miesiącach zmagań z koronawirusem powinniśmy znać więcej odpowiedzi. Tymczasem nie wiem, jak odpowiadać pacjentom, kiedy pytają mnie, czy mogą zachorować po raz kolejny, czy zakażają. Myślę, że ten brak wiedzy przekłada się także na prace nad szczepionką i terapiami. Jeśli nie wiemy, czy jest układ genów kodujący taki antygen, przeciwko któremu wytworzone przeciwciała dają odporność, to poruszamy się po omacku. Mam nadzieję, że badania, które teraz rozpoczynają się w USA poprawią tę sytuację. Do tej pory bowiem brakowało dużych pieniędzy inwestowanych w pracę naukową w tym obszarze. Cały wysiłek szedł na ratowanie życia i hamowanie rozprzestrzeniania się pandemii. Może determinacja do finansowania takich badań była też osłabiona trochę tym, że mieliśmy już do czynienia z epidemiami, np. z grypą AH1N1, która wydawała się początkowo bardzo groźna, a potem przyzwyczailiśmy się do niej i stała się grypą sezonową. Trzeba jednak przyznać, że dzięki wyjaśnieniu patogenezy choroby wiemy, kiedy i jakie potencjalne terapie zastosować, identyfikujemy burzę cytokinową i zespół hemofagocytarny. A ja jestem klinicystą i dla mnie najważniejsze jest, jak pacjenta poprowadzić, jakie mu zaordynować leczenie oraz jak go diagnozować.
Jeśli chodzi o WHO, to dzięki skoordynowanym działaniom tej instytucji jest możliwe globalne spojrzenie na problem. Jednak w przypadku tej pandemii pewne działania WHO wydawały się wskazywać na jej zagubienie, choć powinna być w stanie alertu. Muszę też przyznać, że kiedy szukamy rekomendacji i wytycznych lub pracujemy nad nimi, spoglądamy bardziej na te lokalne, tworzone przez krajowe towarzystwa naukowe, bo bardziej przystają do rzeczywistości.
W medycynie wciąż jest dużo pytań bez odpowiedzi
Profesorowi Adamowi Kobayashiemu, kierownikowi Klinicznego Oddziału Neurologii w Mazowieckim Szpitalu Specjalistycznym w Radomiu przyszło zmierzyć się z koronawirusem, bo placówka była w pewnym momencie największym w Polsce ogniskiem epidemii. Chorowali i umierali pacjenci. Zakażony był także personel.
– Kiedy przyszło mi się zmierzyć z koronawirusem na moim oddziale, czułem brak wiedzy, zwłaszcza, że z chorób zakaźnych znam się jedynie na leczeniu wirusowego lub bakteryjnego zapalenia opon mózgowych, mózgu i rdzenia. Ale przecież i zakaźnicy zetknęli się z czymś zupełnie dla nich nowym.
Poza tym musimy pamiętać, że medycyna wciąż nie jest w stanie pomóc wszystkim chorym i to nie tylko na COVID-19. Nadal nie radzimy sobie z wieloma nowotworami czy chorobami neurologicznymi. Od 20 lat leczę udary, a od kilkunastu stosuję trombektomię i okazuje się, że można skutecznie pomóc 40% pacjentom, którzy wychodzą z udaru bez ubytków. Dlaczego reszcie się nie udaje? Na razie do końca nie wiadomo. Pytania bez odpowiedzi zmuszają nas do dalszych badań i dzięki temu nauka się rozwija.
Oczywiście pandemia uwidoczniła, że zbyt mało jest wirusologów czy specjalistów chorób zakaźnych. Pozbawiła strefy komfortu pracujących w sanepidach, którzy zajmowali się głównie wydawaniem zezwoleń na otwarcie gabinetów lekarskich, a z dnia na dzień przyszło im dowodzić światem.
Narzekamy, że testy na koronawirusa dają często fałszywe wyniki. Musimy jednak zdawać sobie sprawę, że żadna metoda diagnostyczna nie gwarantuje stuprocentowej pewności i że doskonalimy je zazwyczaj przez kilkadziesiąt lat.
Z niecierpliwością czekamy na lek czy szczepionkę, ale zmagaliśmy się już z chorobami wirusowymi, z którymi na początku sobie nie radziliśmy, np. AIDS. Pamiętam, że w połowie lat 80. moja mama zachorowała na nieznaną u nas chorobę i nikt nie potrafił jej pomóc. Mój ojciec zabrał ją do Japonii i tam stwierdzili, że jest to WZW C. A dziś mamy skuteczne lekarstwa, które eliminują wywołującego ją wirusa.
Rozczarowali politycy
Zdaniem prof. Zbigniewa Gacionga z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, to nie nauka nas rozczarowuje, ale politycy.
– Nie jestem rozczarowany nauką. Ta epidemia to bardzo ważne i cenne doświadczenie dla naukowców. Problem polega na tym, że w przestrzeni publicznej najszybciej rozprzestrzeniają się śmieci, a nie rzetelne informacje. Najczęściej na temat koronawirusa wypowiadają się politycy i to zawsze zgodnie ze swoim aktualnym interesem. Zarówno ci z prawej, jak i z lewej strony mówią to, co akurat im się opłaca. Na przykład krytykują, że robimy za mało testów, ale jeśli porównamy się do USA, wcale nie wyglądamy źle pod tym względem. Nie brakuje nam w szpitalach respiratorów, ani miejsc dla chorych. Nikt z polityków na całym świecie nie stworzył sensownej strategii postępowania, a w takiej sytuacji trzeba uczciwie powiedzieć, że część osób umrze z powodu koronawirusa, ponieważ nie da się ich uratować. Tymczasem polityk musi mówić, że za wszelką cenę uratujemy każde życie. Więc najbardziej rozczarowuje mnie, że z powodu politycznych kalkulacji zniszczymy gospodarkę, którą będziemy musieli odbudowywać przez lata, jeśli w ogóle będzie to możliwe.
Jeśli chodzi o szum informacyjny wokół masek, to oczywiście ograniczają zakażenia. U mnie na oddziale mieliśmy koronawirusa i personel chroniony profesjonalnymi maskami nie zaraził się. Maski chirurgiczne też w jakimś stopniu ograniczają rozprzestrzenianie się wirusa. O WHO wolę się nie wypowiadać.
Pandemia podważa zaufanie do władzy
Profesor Wiesław Jędrzejczak, hematolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, zwraca uwagę, że rozwój nauki potrzebuje czasu. Dlatego to nie ona zawiodła. Jego zdaniem, zawiedli rządzący.
– Pandemia nie podważa wiary w naukę, tylko zaufanie do władz. Pierwszy zgon w USA z powodu COVID-19 miał miejsce w styczniu br. i nie zlekceważyli tego naukowcy, tylko prezydent USA Donald Trump. Przekonanie, że medycyna spowoduje, iż nowy wirus zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki jest niczym nieuzasadnione. Zwalczyliśmy wiele plag, które nękały ludzkość, ale nie stało się to nagle. Od dłuższego czasu, właśnie dzięki nauce, żyjemy w świecie bez chorób zakaźnych, ale jeszcze sto lat temu ludzie padali z ich powodu jak muchy. Średnia długość życia wynosiła 30 lat. Z siedmiorga rodzeństwa mojej mamy czworo zmarło na dyfteryt. Czy dziś ktoś słyszał o dyfterycie? Moja mama poroniła pierwszą ciążę z powodu tyfusu. Czy ktoś dziś traci ciążę z tego powodu?
Wirus jest z nami dopiero kilka miesięcy, a poparte badaniami publikacje naukowe powstają w ciągu kilkunastu. Na branżę farmaceutyczną zrzucono ciężar natychmiastowego przygotowania leku, a takie prace trwają około 10 lat. Sprawdzanie, czy dostępne leki działają na koronawirusa nie jest przejawem oszczędności, bo historia medycyny pokazuje, że takie podejście jest w pełni uzasadnione. W leczeniu niektórych ostrych białaczek skuteczny okazał się lek na trądzik w skojarzeniu z arszenikiem. Jeszcze do niedawna hamowanie krzepnięcia krwi przez aspirynę było uważane za działanie niepożądane, a dziś sam ją zażywam jako profilaktykę ponownego zawału serca.
Biedni naukowcy
Profesor Waleria Hryniewicz, specjalistka mikrobiolog z Zakładu Epidemiologii i Mikrobiologii Klinicznej Narodowego Instytutu Leków wskazuje, że pandemia obnażyła niedofinansowanie badań naukowych.
– Pokazała, że bardzo dużo inwestujemy w badania nad naszą historią, a stanowczo za mało wydajemy na tzw. naukę o życiu (ang. life science). Nie stymulujemy też młodych ludzi do wyboru kariery naukowej. Praca w tym obszarze nie przekłada się na godziwe wynagrodzenia, ani szczególny prestiż, więc można w zasadzie pochwalić się nią jedynie „u cioci na imieninach”.
Już w 2018 r. pojawiły się prognozy pandemii choroby X i już wtedy należało posłuchać naukowców i rozpocząć działania zabezpieczające nas przed nią. Dziś mamy niedosyt wiedzy na temat przyczyn i przebiegu pandemii i zbieramy ją w trakcie jej trwania, bo stoimy pod ścianą. Więc może z pandemii wyjdziemy z większym szacunkiem dla nauki i pokorą wobec otaczającego nas świata.
Koronawirus pokazuje też, jak ważna jest demokracja. Na całym świecie powinny działać – już wdrożone w Europie – systemy wczesnego ostrzegania przed zagrożeniami. Tymczasem brak demokracji w Chinach spowodował początkową blokadę informacji.
Wydaje mi się też, że zamiast oskarżać WHO, należy ją bardziej dofinansować i spowodować, aby jej głos był bardziej słyszalny i oparty na wiedzy.
Jak szybko poradzimy sobie z pandemią? Dziś jestem średnią optymistką, jeśli chodzi o szybkie dostarczenie leku i szczepionki chroniącej przed COVID-19, aczkolwiek nadzieją napawają wspólne działania naukowców i specjalistów z wielu dziedzin.
Tryumf nauki
Profesor Katarzyna Dzierżanowska-Fangrat, krajowa konsultant w dziedzinie mikrobiologii lekarskiej, uważa, że pandemia udowodniła potęgę nauki i medycyny.
– Epidemia nie podważa wiary w naukę. Wręcz przeciwnie. Pokazała wielkie możliwości medycyny. Nie zapominajmy, że naukowcy ją przewidzieli i ostrzegali, że w końcu się pojawi. A kiedy to się stało, dzięki niewiarygodnej mobilizacji, w ciągu tygodnia przeprowadzono sekwencjonowanie genomu wirusa. A więc to, co zajmuje niejednokrotnie cała lata udało się zrobić w ciągu 7 dni. Proszę sobie przypomnieć, ile czasu zajęły nam badania w przypadku wirusa HIV. Testy molekularne na SARS-CoV-2 pojawiły się niemal natychmiast. Mamy też bardzo obiecujące wyniki w pracach nad lekiem i myślę, że wkrótce się on pojawi.
To poczucie, że zbyt wolno trwają badania wynika z tego, że towarzyszy nam sporo strachu. Ale gdy już będzie dostępna szczepionka i lek, z dnia na dzień zapomnimy, jak wiele wysiłku naukowców to kosztowało.
Zmiany stanowisk naukowców czy zaleceń medycznych również dowodzą dynamicznego rozwoju medycyny. Nowy, nieznany wirus jest z nami kilka miesięcy, a my szybko zdobywamy informacje na jego temat i weryfikujemy wcześniejszą wiedzę. Stare przysłowie mówi, że „tylko krowa nie zmienia zdania”, co de facto ma oznaczać, że – w przeciwieństwie do medycyny – się nie rozwija. W historii medycyny wielokrotnie zmienialiśmy zdanie, np. na temat onkogenności wirusów, tylko że nie działo się to tak szybko. Poza tym w decyzje dotyczące walki z pandemią wkrada się sporo polityki i trzeba to też wziąć pod uwagę.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?