Lekarze bywają ofiarami fanatyków, radykałów i niezadowolonych z leczenia pacjentów. Zaczyna się od gróźb, a kończy na nożu, pistolecie czy bombie.
Fot. Thinkstock
Georga Tillera – lekarza, który specjalizował się w aborcji płodów w późnej ciąży w USA – antyaborcjoniści atakowali wielokrotnie. W 1993 r. nie udało im się go zabić – uratowała go kamizelka kuloodporna. Od tego czasu FBI wiele razy ostrzegała lekarza, że nadal jest na celowniku radykałów antyaborcyjnych. Dosłownie i w przenośni. W publicznych miejscach Tiller nie zdejmował więc kamizelki. 31 maja 2009 r., w Kościele Reformowanym w Wichita w Kansas, także miał ją na sobie. Dlatego zamachowiec Scott Roeder nie ryzykował – z odległości metra strzelił Tillerowi prosto w głowę.
W trakcie procesu Roeder przyznał się do zniszczenia wielu klinik aborcyjnych w Kalifornii, Newadzie i Oregonie. Nie żałował swoich czynów. Twierdził, że w ten sposób ratował życie dzieci. Przyznał, że rozważał kilka koncepcji zabicia lekarza: strzał z karabinu snajperskiego, rozjechanie go autem czy obcięcie mieczem dłoni. Ale strzał z bliska z pistoletu wydał mu się najbardziej efektywny.
FANATYCY
Od 1977 r. do 2015 w USA odnotowano ponad 40 ataków bombowych i 91 takich prób na kliniki aborcyjne. Ponad 170 razy podpalano je, ponad 1200 razy dewastowano, kilka tysięcy razy wtargnięto do nich, a 3 razy porywano członków personelu medycznego. Ludzi pracujących w nich także oblewano kwasem, umyślnie podtruwano, wysyłano im listy z wąglikiem. W 2000 r. co piąta klinika w USA przeżyła przynajmniej jeden z ww. poważnych ataków. Od 1993 r. do 2015 prawie 30 razy próbowano zamordować członków personelu klinik aborcyjnych w USA. Zginęło kilkanaście osób – głównie lekarzy, także pielęgniarki, a nawet przypadkowi ludzie. Sprawcami byli przede wszystkim religijni radykałowie, czasami duchowni. Fanatycy stworzyli nawet Armię Boga – grupę terrorystyczną, która specjalizowała się w atakach na osoby i miejsca związane z aborcją. Pojedyncze przypadki morderstw/zamachów na lekarzy wykonujących aborcję odnotowano też w Australii, Nowej Zelandii, kilkadziesiąt – w Kanadzie.
Sceną wielu tragedii było miasto Pensacola na Florydzie. W 1984 r. antyaborcjoniści odpalili tam bomby podłożone w 2 gabinetach aborcyjnych. W święta Bożego Narodzenia. Termin eksplozji czynił ten zamach jeszcze bardziej kuriozalnym, ale ocalił życie wielu ludzi – nikogo wówczas nie było w gabinetach. Zamachowców ujęto, skazano, ale ruch nadal działał. To było ostrzeżenie.
9 lat później, w 1993 r. w Pensacola, pierwszą ofiarą antyaborcyjnych zamachów w USA został dr David Gunn. Zamachowiec Michael Frederick Griffin czekał na niego na zewnątrz. Krzyknął: „Nie zabijesz już ani jednego dziecka” i strzelił 3 razy. W plecy.
Ten „sukces” znalazł swoich naśladowców. Bardzo wielu. Rok później Paul J. Hill – znany antyaborcyjny działacz zastrzelił lekarzy: dr. Johna Bayarda Brittona i Jamesa H. Barretta oraz ranił żonę tego drugiego. Zamachowiec był kiedyś pastorem i wychwalał... mord Griffina. – Zabójstwo Gunna zainspirowało mnie. Mam nadzieję, że coraz więcej ludzi będzie wyznawać te same zasady co ja – powiedział Hill w ostatnim wywiadzie przed egzekucją.
W 1994 r. na przedmieściach Bostonu John Salvi zabił 2 osoby w klinikach aborcyjnych i ranił 5 kolejnych. Aresztowano go dopiero następnego dnia, gdy zaczął ponownie strzelać w klinice aborcyjnej, tym razem w Norfolk.
„MORALNY OBOWIĄZEK”
W 1998 r. w rejonie Buffalo, doszło do brutalnego ataku – James Kopp zastrzelił ze sztucera ginekologa dr. Barnetta Slepiana. Ten stał w kuchennym oknie, otoczony... rodziną. Dzieci widziały jego śmierć. Okazało się, że zamachowiec 4 lata wcześniej postrzelił już kilku lekarzy i członków personelu medycznego dokonujących aborcji, ale w Kanadzie. Ukrywał się przez lata.
W tym samym roku w Birmingham, stan Alabama, zdalnie odpalona bomba zabiła 2 osoby w klinice aborcyjnej, m.in. pielęgniarkę. Sprawca – Eric Rudolph – miał coś znacznie gorszego na sumieniu. Okazało się, że to on w 1996 r. w czasie olimpiady w Atlancie, odpalił bombę, która zabiła 1 kobietę i raniła aż 100 osób. Dlaczego? Z wściekłości na rząd USA, który zalegalizował... aborcję. Parę lat później znaleziono dowody na to, iż Rudolph dokonał także zamachów na 2 inne kliniki aborcyjne oraz bar dla gejów w Atlancie. – To był mój moralny obowiązek. To była dobra walka – tłumaczył się w czasie procesu.
W jednym z ostatnich ataków – w listopadzie 2015 r. w Colorado Springs – szaleniec Robert L. Dear Jr. zabił w klinice aborcyjnej 3 osoby i ranił aż 9.
Co ciekawe, wielu z tych morderców nie próbowało uciekać ani się ukrywać. Niektórzy nawet sami zgłaszali się na policję. Byli dumni z tego, co zrobili.
Okrutne czyny zawsze poprzedzały słowa. Tylko w samym 1985 r. prawie połowie (45 proc.) wszystkich klinik aborcyjnych USA grożono wysadzeniem w powietrze. Gróźb karalnych przychodziły tysiące. Rocznie. Amerykańska Koalicja Aktywistów Życia (ACLA) w latach 90. publikowała listy gończe za lekarzami, którzy wykonywali aborcje, oferując pieniądze za informacje, które pomogą ich aresztować, skazać albo przynajmniej pozbawić licencji lekarskiej.
Poszukiwanych określali jako „zbrodniarzy wojennych”. Na stronach WWW publikowali ich adresy, numery telefonów, dane nt. członków rodziny. Specjalnie wyróżniali listy gończe tych, którzy już zostali.... postrzeleni albo zabici. Największym ich „trofeum” było zabicie dr. Tillera.
Po okresie relatywnego spokoju – od 2009 r. odnotowano w USA tylko jeden spektakularny mord w klinikach – w czasie rządów Trumpa prawicowi ekstremiści ponownie podnieśli głowy. Wtargnięcia na teren klinik w ciągu ostatnich lat wzrosły 3-krotnie, liczba gróźb – dwukrotnie, liczba różnego rodzaju incydentów wzrosła z 580 w 2016 do 1700 rok później. – Testują, jak daleko mogą się obecnie posunąć – komentowała to w portalu KansasCity.com Katherine H. Ragsdale, prezes Narodowej Federacji Aborcji.
W listopadzie ub.r. z więzienia wyszła Rachelle „Shelley” Shannon – kobieta, która ciężko postrzeliła Tillera w 1993 r. i dokonała całego szeregu ataków na kliniki. W czasie gdy odsiadywała wyrok, zainspirowała fanatyków do 3 udanych zamachów na lekarzach. Dla antyaborcjonistów jest bohaterką. Na kliniki i ich personel w USA padł znowu blady strach.
WŚCIEKLI
72-letni Wilfred Sabonsolin, emerytowany biegacz, lekkoatleta z Cebu City na Filipinach, tak intensywnie uprawiał sport, że w wieku 71 lat zaczął czuć piekielny ból w plecach. Aktywność spowodowała naciski na jego rdzeń kręgowy. Chirurg ortopeda Cris Cecil Abbu w Sacred Heart Hospital zalecił pacjentowi operację. Obiecywał, że nie tylko będzie mógł chodzić, ale ból ustąpi i to bez konieczności rehabilitacji. W grudniu 2013, tuż po operacji Sabonsolin jednak nie mógł chodzić ani tym bardziej biegać. Wylądował na wózku inwalidzkim. Po pół roku fizjoterapii nadal przykuty był do wózka. W lipcu 2014 r. zdesperowany lekkoatleta odbył kolejną z wizyt u chirurga. Lekarz zapewnił go, że dzięki terapii, którą przechodzi, w końcu będzie mógł wstać. Wtedy, przy świadku – asystencie fizjoterapii – pacjent wyciągnął pistolet i wypalił w klatkę piersiową lekarza. – Czemu pan to zrobił? – wydukał zszokowany fizjoterapeuta Renel Tanelon. 72-latek nie odpowiedział. Gdy rehabilitant uciekł z gabinetu, pacjent strzelił sobie w głowę.
Ta spektakularna śmierć lekarza z rąk niezadowolonego pacjenta, chociaż z kraju dość egzotycznego, obiegła świat. Śmierć doktora z rąk niezadowolonego pacjenta lub jego krewnych to w wielu krajach wcale nie takie rzadkie zjawisko. Przykładów aż zanadto (patrz: ramka).
WYSOKIE RYZYKO PSYCHIATRY
W samych tylko USA między 1981 i 2017 r. pacjenci zabili 31 lekarzy, a do 2014 r. – także 34 członków personelu placówek zdrowia psychicznego. To wiemy dzięki badaniom Michaela Knable’a, lekarza, dyrektora Sylvan C. Herman Foundation. Założył tę organizację i zaczął badać to zjawisko, gdy pacjenci zabili dwóch.... jego kolegów po fachu.
Okazuje się, że ze wszystkich specjalizacji najbardziej narażeni są... psychiatrzy – stanowią oni 30,3 proc. ofiar personelu zdrowia psychicznego oraz 39 proc. wśród lekarzy. Przykładów takich fatalnych ataków jest wiele, ale jeden zasługuje na wyróżnienie. 14 października 2002 r., w Adelajdzie w Australii, dr Margaret Tobin, psychiatra, szefowa pomocy mentalnej w tym mieście, została zabita przez wyrzuconego z rejestrów lekarskich.. psychiatrę – Jeana Erica Gassy’ego. 5 lat wcześniej stwierdzono u niego zaburzenia urojeniowe, usunięto z zawodu, za co obwinił dr Tobin.
Na kolejnych miejscach tego krwawego rankingu ofiar w kitlach są: 16 proc. – lekarze pierwszego kontaktu, 13 proc. – specjaliści położnictwa i ginekologii, a 22 proc. przypada na pozostałe specjalizacje.
Sprawcy-pacjenci to na ogół mężczyźni (82 proc.) przeciętnie w wieku 33 lat, chorzy na schizofrenię, leczeni pozaszpitalnie. Morderstwa najczęściej dokonywali u siebie w domu (36,3 proc.) za pomocą pistoletu.
TRZECI ŚWIAT
Znacznie gorsza sytuacja jest w krajach ludnych i rozwijających się – tam służba zdrowia ma małe możliwości, a oczekiwania społeczne szybko rosną. Przykład? Indie i Chiny.
W pierwszym z tych krajów aż 75 proc. lekarzy skarży się, że doświadczyło przemocy w pracy – pacjenci pobili ich lub kogoś ze współpracowników. Do ataków popycha frustracja i żal po śmierci bliskiego. W styczniu 2016 r. w Maulana Azad Medical College w New Delhi 50-osobowy tłum krewnych zaatakował lekarza, który zajmował się kobietą w ciąży. Ta zmarła z powodu... awarii respiratora. W marcu ub.r. w Pune krewni pacjenta, który zmarł, zaatakowali lekarza skalpelem. Ledwo przeżył z pociętą twarzą. W stanie Maharastra całą seria brutalnych pobić lekarzy wywołała w 2016 i 2017 wielkie strajki personelu medycznego. Rezydenci wystąpili o zgodę na noszenie.... broni pod kitlem. Niektórzy ją dostali i przyjmują pacjentów z pistoletem przy pasku.
Wiele z tych ataków kończy się tragicznie. W Bombaju zabójstwo znanego tam kardiologa Vasanta Jaykara – zabił go brat pacjenta – wywołało panikę wśród pracujących w mieście lekarzy. Bo do tego morderstwa doszło w prywatnej, strzeżonej placówce. Tymczasem agresja w państwowych, niedofinansowanych szpitalach jest wielokrotnie większa.
Bardzo źle jest także w Chinach. China Hospital Management Association wyliczyło, że między 2002 a 2012 r. agresja wobec lekarzy rosła rocznie w średnim tempie... 23 proc. W 2012 r. przeciętny szpital w Chinach odnotował 27,3 napaści fizycznej na lekarza. W 2014 r.
doliczono się prawie 4,6 tys. incydentów agresji wobec doktorów w szpitalach. We wrześniu 2011 r. kaligrafista z rakiem krtani dźgnął swojego lekarza 17 razy. W Hebei pacjent podciął gardło swojemu lekarzowi, a w Heilongjiang inny chory zabił medyka ołowianą rurą. Najbardziej tragiczny był 25 października 2013 r. w Wenling City Lian Enqing. Po operacji nosa pacjent zadźgał nożem 3 lekarzy, którzy brali w tym udział. Symbolem rosnącej agresji wobec medyków w Chinach było morderstwo dr Wang Jun w Shaodong County People’s Hospital w prowincji Hunan. Doktor poprosił pacjenta i jego rodzinę, by zaczekali na swoją kolej. W odpowiedzi ci rzucili się na niego, waląc go po głowie i kontynuując atak, gdy upadł na podłogę.
Chińska Komisja Zdrowia i Planowania Rodziny zaleca szpitalom inwestycje w... ochronę szpitali.
A W POLSCE?
W naszym kraju medycy siedzą obecnie na 2 liniach walki ideowej: legalnej aborcji i obowiązkowych szczepień. Jedna i druga kwestia wywołuje u ich przeciwników bardzo silne emocje.
Grzegorz Krzyżanowski, dr n. med. rzecznik praw lekarza w Naczelnej Izbie Lekarskiej, odpowiedzialny m.in. za system monitorowania agresji w ochronie zdrowia (MAwOZ), do którego zgłaszane są przypadki agresji, twierdzi, że w ciągu ostatniego roku nie spotkał się ani z groźbami ze strony antyaborcjonistów, ani z ich atakami fizycznymi na lekarzy. – Jeśli zaś chodzi o ruch antyszczepionkowy, to jest to tragedia – mówi dr Krzyżanowski. Na przełomie stycznia i lutego br. w sądzie lekarskim ma się odbyć rozprawa w sprawie odebrania prawa wykonywania zawodu Hubertowi Czerniakowi – interniście, antyszczepionkowcu. W Internecie zwołuje on przeciwników szczepionek do demonstracji w czasie tej rozprawy, pod NIL. – To bardzo agresywni, nabuzowani ludzie. Już raz protestowali podczas rozprawy Czerniaka. Będziemy prosili teraz o ochronę – mówi dr Krzyżanowski.
Aktywność antyszczepionkowców zelżała w kraju od czasu, gdy ujawniono, iż odra pojawiła się nad Wisłą w nieznanej od dawna skali.
Dr Paweł Grzesiowski – epidemiolog i ekspert w dziedzinie profilaktyki zakażeń – był jednym z głównych wrogów dla antyszczepionkowców w Polsce. Justyna Socha – liderka ruchu STOP NOP, w 2015 r., w petycji do ówczesnej premier Beaty Szydło i ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, zarzuciła Grzesiowskiemu współpracę i zmowę z koncernami farmaceutycznymi. Ten wytoczył jej sprawę o zniesławienie i pod koniec 2018 r. ją wygrał. – Nigdy nie spotkałem się z groźbą wypowiedzianą wprost. Dostawałem anonimowe listy, czerwone kartki, bym przestał niszczyć polskie dzieci – opisuje dr Grzesiowski. W Internecie znalazł więcej takich gróźb: że jest „doktorem Mengele”, że „trzeba coś z tym facetem zrobić”. – Środowisko STOP NOP regularnie mnie hejtuje. Nie spotykam się z agresją z innych źródeł – dodaje Grzesiowski. On nie wchodzi w konfrontacje z tymi ludźmi, unika bezpośrednich spotkań, polemik.
Lawina hejtu spłynęła także na pediatrę z Tychów Dawida Ciemięgę, za to, że od dawna zwalcza pseudonaukowe treści rozpowszechniane przez antyszczepionkowców. Ten lekarz wespół z prokuraturą wytoczył sprawy 9 osobom atakującym go.
Antyszczepionkowców do hejtu zachęca także Jerzy Zięba – znachor, który sprzedaje specyfiki niebędące lekami, po 2,5 tys. zł sztuka. Po śmierci 14-miesięcznego dziecka zarażonego pneumokokami, w szpitalu w Poznaniu, Zięba napisał: „Najchętniej odrąbałbym im te durne lekarskie łby”.Wielkopolska Izba Lekarska zgłosiła sprawę do prokuratury.
Przez lata antyaborcjoniści atakowali też prof. Romualda Dębskiego, który zmarł pod koniec 2018 r. Hejt, pogróżki, a nawet fizyczna przemoc spotykały jego i rodzinę. Chociaż działał i bronił obowiązującego prawa.
Generalnie gróźb karalnych do systemu monitorowania agresji w ochronie zdrowia MAwOZ spływa... bardzo mało. Od maja ub.r., gdy Krzyżanowski jest rzecznikiem praw lekarza, wszystkich zgłoszeń było raptem 9, z całego kraju. – Dla porównania – tylko w szpitalu, w którym pracuję, z 500 łóżkami i 200 lekarzami, takich zgłoszeń jest kilkanaście... tygodniowo! Lekarze więc niechętnie i bardzo rzadko zgłaszają agresję w MAwOZ czy do sądu. Boją się tracić czas i nerwy w prokuraturze i na rozprawach – tłumaczy rzecznik praw lekarza. On sam usłyszał kiedyś groźbę karalną od podpitego pacjenta: „Nie masz co wychodzić z gabinetu, bo samochód będzie spalony”. Też tego nie zgłaszał.
Naczelny rzecznik odpowiedzialności zawodowej w NIL, Grzegorz Wrona, ubolewa nad tą biernością lekarzy w obliczu agresji ze strony pacjentów. – Przyzwyczailiśmy się, że czasami dostaniemy w papę, czy ktoś nas odepchnie. Bo nie mamy czasu na bieganie po policji i prokuraturze. Machamy na to ręką i schodzimy z linii strzału. Akceptujemy takie zachowania, chociaż tak nie powinno być. Sytuacja, która wydarzyła w Gdańsku, wskazuje, że trzeba reagować na początku, a nie kiedy już się mleko rozlało – apeluje.
– Zaplanowany mord na przedstawicielu świata medycznego? Jeszcze nam się to w głowie nie mieści. Chociaż myślę, że to zdarzenie z Gdańska (mord Piotra Adamowicza – red.) u ludzi pozbawionych skrupułów może uruchomić myślenie „skoro jemu się udało, to może to jest dobry sposób”. Wciąż mam nadzieję, że w naszej kulturze tego rodzaju zjawiska są rzadkie – mówi dr Grzesiowski.
Jednak takie morderstwa i ataki na lekarzy w Polsce już były. Tyle że dawno i mało kto o tym pamięta. 12 stycznia 2011 roku w Skulsku Krzysztof W. oblał kwasem 69-letniego lekarza rodzinnego, Oresta Sudczaka. Doktor przeżył. Przeszedł wiele poważnych zabiegów, dzięki którym uratowano mu wzrok. Sprawca – przestępca już z kartoteką – dokonał tego na zlecenie, za 1,4 tys. zł. Dostał za ten czyn 5 lat.
2 lipca 1985 r. w Poznaniu, w szpitalu miejskim, pacjent – 48-letni Henryk Górnik – zamordował toporem Alicję Jurasz. Uważał, że po operacji zatoki szczękowej, którą przeprowadziła doktor Jurasz, zanikła u niego... potencja. Nie został uznany winnym – prokuratura stwierdziła u niego chorobę psychiczną.
Mąż ofiary, Bogdan Jurasz, w drodze do szpitala, w którym operowali zaatakowaną lekarkę, doznał zawału i rozbił się autem. Drugi zawał miał po roku. Pierwszy raz zgodził się udzielić wywiadu i opowiedzieć o tych zdarzeniach dopiero po 30 latach.