Czy zabójca prezydenta Gdańska jest chory psychicznie? Może tak, może nie. A nawet gdyby był chory, to na ile jego choroba miała wpływ na zbrodnię? Odpowiedź na to pytanie szybko nie zostanie udzielona. Pod koniec czerwca gdańska prokuratura poinformowała, że w sprawie Stefana W. przedłuża termin wydania opinii psychiatrycznej do końca września. Powodem jest między innymi obszerność zebranego materiału dowodowego, który jeszcze się powiększy, bo będą napływać kolejne dokumenty ze wszystkich zakładów penitencjarnych, w których zabójca do tej pory przebywał. Informacja o przedłużeniu terminu w codziennym szumie, niestety, przepadła. Mało kto ją zauważył, a szkoda, bo przekaz ze stycznia tego roku – kiedy Stefan W. łatwo został okrzyknięty przez polityków wariatem – został akurat zapamiętany bardzo dobrze. Po zabójstwie Pawła Adamowicza psychiatrzy okazali się bardzo czujni i zareagowali w porę na pierwsze niepokojące sygnały. Polskie Towarzystwo Psychiatryczne już dzień po dokonaniu zbrodni, kiedy w mediach pojawiły się pierwsze nieporadne komentarze mówiące o wariacie nożowniku, zaprotestowało, wydając oświadczenie, że nie można stawiać znaku równości między osobą chorą psychicznie i zabójcą. Wstrząs był jednak tak duży i tak łatwo można było zabłysnąć w tych dniach, rzucając przed kamerami kamieniem, że łatwe oskarżenia po prostu się posypały szeroko. Nie pomogło tłumaczenie, że choroba psychiczna ma niewiele wspólnego ze zbrodnią i że istnienie zaburzeń psychicznych nie jest związane z większym ryzykiem popełnienia czynów zabronionych. Mieszania zbrodni z chorobą psychiczną nie udało się powstrzymać. Kulminacja miała miejsce pod koniec stycznia – w sejmie – niestety. Na sali plenarnej Stefan W. wielokrotnie był określany jako „szaleniec”, „pomyleniec” i „osoba niezrównoważona”. Nawet premier na konferencji prasowej sugerował związek zabójstwa z chorobą psychiczną. Tamten wybuch nienawiści wobec „wariatów” pokazuje, że z chorobami psychicznymi nadal mamy problem, że jeszcze długo chorzy psychicznie będą musieli w społeczeństwie nosić piętno odmieńców. Cały czas jako reporter spotykam się z tym problemem – ludzie się po prostu wstydzą przyznawać, że korzystają z pomocy psychiatry. Wielu wstydzi się, więc do psychiatry w ogóle się nie zgłasza. Są tacy, którzy mając nawet odwagę, żeby się do tego publicznie przyznać, wolą mówić o pomocy psychologicznej niż psychiatrycznej. Bo to mniej jest obciążające: łatwiej pójść do psychologa niż do psychiatry. Jest się wtedy mniejszym wariatem; mniejszy wstyd; mniejsze ryzyko, że ktoś będzie się śmiał lub potraktuje mnie jako osobę niepoczytalną. Cierpimy z tego powodu my wszyscy: zdrowi i chorzy psychicznie; ci, którzy taką pomoc już przyjmują i ci, którzy być może w przyszłości z leczenia będą musieli skorzystać.