O zorganizowaniu uroczystości
Główną częścią jubileuszowego spotkania (5-8 lipca br.) było międzynarodowe sympozjum naukowe "Medycyna ostatniej dekady XX wieku". W uroczystościach uczestniczyło ponad 200 osób z całego świata, w tym liczna reprezentacja polskich lekarzy z USA, Francji, Niemiec, Anglii, Litwy, Białorusi. Uczestnikami mieli być również ministrowie zdrowia Ukrainy i Polski, prof. Witalij Moskalenko i prof. Grzegorz Opala, jednak w ostatniej chwili ich przyjazd został odwołany. Władze Polski reprezentowali senatorzy oraz konsul, a Ukrainy – doradcy ministra zdrowia.
Lwowski zjazd z oczywistych względów był wyjątkowy. To przecież tutaj, na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Jana Kazimierza, pracowali uczeni, których nazwiska znane są nie tylko w polskiej medycynie. To pracownicy naukowi tego wydziału wnieśli po wojnie ogromny wkład w tworzenie Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Wrocławskiego. Przypomnijmy, że organizatorem i pierwszym rektorem Uniwersytetu Wrocławskiego był prof. Stanisław Kulczyński – były rektor UJK, a w styczniu 1946 r. Rada Wydziału Lekarskiego tej uczelni, składająca się z 17 osób, liczyła aż 11 profesorów pochodzących ze Lwowa. Z czasem przybywali do Wrocławia i obejmowali katedry na Wydziale Lekarskim kolejni lwowscy profesorowie. Na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Wrocławskiego znalazło się też sporo młodzieży ze Lwowa, która rozpoczęła tu studia. Z szacunku i sentymentu dla swych starych profesorów najliczniejszą delegację stanowili członkowie DIL.
Krzyż upamiętniający rozstrzelanie profesorów lwowskich uczelni na Wzgórzach Wuleckich
Na obchody X-lecia SLP we Lwowie Zbigniew Kostecki, lekarz prowadzący praktykę w Krefeld k. Düsseldorfu, zarazem prezes Kongresu Polonii Niemieckiej i szef Polskiego Towarzystwa Medycznego w Niemczech, przyjechał już cztery dni wcześniej, by wziąć udział w uroczystościach związanych z 60. rocznicą rozstrzelania 22 profesorów lwowskich wyższych uczelni, 18 członków ich rodzin, przyjaciół i znajomych. Zbrodni dokonano 4 lipca 1941 r. nad ranem na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie.
Wśród wyciągniętych wówczas z domu i rozstrze-lanych przez gestapo znajdował się ojciec Zbyszka Kosteckiego. Matka ocalała: była w ciąży – Zbyszek urodził się jako pogrobowiec.
4 lipca kwiaty na miejscu zbrodni złożyła m.in. Ewelina Hrycaj-Małanicz wraz z przed-stawicielami lwowskiego Stowarzyszenia i Polakami z kraju i zagranicy.
Członkowie rodzin rozstrzelanych na Wzgórzach Wuleckich utworzyli stowarzyszenie na wzór Rodzin Katyńskich. Szczególnie aktywni są w nim lekarze. Wśród zamordowanych najwięcej było przecież medyków: tej jednej nocy Wydział Lekarski UJK stracił 12 profesorów i docentów medycyny. Mieszkający w Warsza-wie bratanek zamordowanego 4 lipca na Wzgórzach Wuleckich Tadeusza Boya-Żeleńskiego przekazał tuż przed ostatnią rocznicą dokumentację zbrodni Instytutowi Pamięci Narodowej. W miejscu kaźni postawiono krzyż ufundowany przez Polaków, z napisem po polsku i ukraińsku.
Uczestnicy jubileuszu na Cmentarzu Orląt Lwowskich
Wielu Polaków, którzy przybyli do Lwowa na uroczystości X-lecia Stowarzyszenia Lekarzy Polskich, łączą z tym miastem bliskie związki. Młode lata spędził tu prof. Tadeusz Chruściel – pierwszy prezes reaktywowanego w 1990 r. samorządu lekarskiego w RP. Swą pierwszą po wojnie wizytę we Lwowie złożył wkrótce po objęciu funkcji prezesa NRL. Po blisko 50 latach nieobecności we Lwowie zapragnął obejrzeć dom, w którym się wychowywał. Ówczesny dziekan Lwowskiego Uniwersytetu Medycznego prof. Mieczysław Grzegocki zaofiarował się zawieźć gościa z Polski we wskazane miejsce. Odnalezienie domu zajęło trochę czasu, ponieważ nikt z miejscowych nie pamiętał już przedwojennej nazwy ulicy. W końcu prof. Chruściel wskazał willę: – To właśnie tu mieszkałem z rodzicami. Na to rektor ze zdumieniem: - Niemożliwe. Przecież ja tu mieszkam! Prof. Chruściel tego samego dnia miał okazję zjeść kolację w domu, w którym nie był pół wieku.
Jednym z uczestników lwowskiego spotkania był znany w kręgach Polonii medycznej prof. Łukasz Kulczycki z Waszyngtonu, absolwent słynnego Polskiego Wydziału Lekarskiego przy Uniwersytecie w Edynburgu z 1944 r. Prof. Kulczycki ukończył przed wojną studia na Akademii Medycyny Weterynaryjnej we Lwowie, tu napisał i obronił pracę doktorską pt. "Mucha plujka nosicielem salmonelozy".
W trakcie zjazdu prof. Kulczycki, światowej sławy autorytet w dziedzinie mukowiscydozy, wygłosił referat "Mukowiscydoza – ostatnie osiągnięcia". Następnego dnia wyruszył samochodem aż pod Tarnopol, by szukać grobu swego młodszego brata Czesława, absolwenta prawa na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, torturowanego podczas odwrotu wojsk hitlerowskich i zmarłego w Borszczowie w wieku 29 lat (14 lutego 1945 r.). Z wyprawy profesor wrócił uszczęśliwiony. Mimo że cała jego rodzina po wojnie została przesiedlona do Wrocławia, jedna z miejscowych rodzin do dzisiaj opiekuje się grobem brata.
Bliskie związki ze Lwowem ma też prof. Andrzej Dobrzański, specjalista chirurgii ręki, od 40 lat mieszkający w Waszyngtonie. W Operze Lwowskiej prof. Dobrzański wspominał, że jest tu po raz pierwszy po 60 latach.
- Mój ojciec, Antoni Dobrzański, laryngolog, przed wojną profesor medycyny na Uniwersytecie Jana Kazimierza, leczył wszystkie gwiazdy operowe, które miały trudności z głosem. Zawsze miałem więc darmowe bilety na przedstawienia – opowiada. Do dziś jest fanem tego gatunku – nie opuszcza premier w operze waszyngtońskiej, której dyrektorem artystycznym jest Placido Domingo.
– W czasie kampanii wrześniowej ojciec dowodził szpitalem polowym, który towarzyszył dywizji gen. Langnera – wspomina. – Gdy się okazało, że zostali zaatakowani z dwóch frontów, dywizja ze szpitalem powróciła do Lwowa. Ojciec niemal cudem uniknął wywózki do Katynia. Sowieci ogłosili demobilizację, po czym podstępnie aresztowali i wywieźli oficerów, którzy zgodnie z ich apelem zgłosili się w niedzielę na rynek. Ojciec nie poszedł. Powiedział, że skoro to nie oni go mobilizowali, to nie będą też demobilizować. Potem do Lwowa wkroczyli Niemcy. Rozstrzelali kolegów ojca na Wzgórzach Wuleckich. Po niego przyszli następnego dnia, ale zdążył się ukryć. W 1941 r. przenieśliśmy się do Warszawy. Ale dla Lwowa zachowałem w sercu ciepły kąt.
Lwowskie przeżycia i wspomnienia uczestników jubileuszu to jednak temat na oddzielną książkę.
Ale wśród przybyłych na uroczystość nie brakowało też osób, które nie miały żadnych bezpośrednich związków z tym miastem. Przykładem – polsko-niemieckie małżeństwo Mauritschów. Teresa, z domu Spychalska, od lat jest internistką w niedużym szpitalu w Baden-Baden, jej mąż Heinz pracuje w innej branży, ale oboje uczestniczą w każdym zjeździe Polonii medycznej, bo czują się w tym gronie jak w rodzinie.
Lwowskie spotkanie było też okazją, by zobaczyć, jak funkcjonuje służba zdrowia na Ukrainie. W starym Lwowie, który zachował się nietknięty przez działania wojenne, przychodnie (polikliniki) znajdują się nierzadko w zabytkowych budynkach z początku XX w. Na zewnątrz i wewnątrz – piękna secesja, oryginalne kraty, drzwi i... nieczynne windy. Budynki nie odnowione, sypiące się, w środku często pociągnięte jaskrawą farbą olejną.
Operacja kardiochirurgiczna w jednej z lwowskich klinik
– Chorzy do szpitali muszą przynosić leki, żywność, a nawet pościel - dr Alina Węgier-Grzegocka, lekarz pediatra ze znanej polskiej rodziny lekarskiej we Lwowie, mówi o tym z zażenowaniem. - Pracownicy służby zdrowia zarabiają bardzo mało: syn – anestezjolog – dostaje 40 dolarów, tyle samo synowa, która jest lekarzem rentgenologiem, a pielęgniarka – mniej niż połowę tej kwoty. Syn za swoje zarobki kupuje nieraz najpotrzebniejsze leki do szpitala, bo jak inaczej ma uratować chorego?
Siostra dr Węgier-Grzegockiej, doc. Krystyna Węgier-Maksymowicz, pracowała w słynnym lwowskim Instytucie Sanitarno-Bakteriologicznym u prof. Rudolfa Weigla, który w czasie okupacji wynalazł szczepionkę przeciwko tyfusowi plamistemu, produkowaną dla wojska, a potajemnie przekazywaną też Armii Krajowej, do lwowskiego i warszawskiego getta, a nawet do Oświęcimia i Majdanka.
Na jubileusz we Lwowie zjechali też lekarze polskiego pochodzenia z Ukrainy. Była 6-osobowa grupa z Kijowa, reprezentująca Związek Lekarzy Polskiego Pochodzenia na Ukrainie. Przyjechało kilka osób z Winnicy, Tarnopola, Chmielnickiego, Symferopola, Iwano-Frankowska (dawniej Stanisławów), Berdiańska. Z położonego niespełna 100 km od Kijowa Żytomierza (nieopodal Berdyczowa) dotarło pociągiem dwoje młodych lekarzy: Walentyna Ratusińska i Orest Szczygielski. Pierwsza jest szefową Związku Lekarzy Polskiego Pochodzenia na Żytomierszczyźnie. Organizacja żytomierska liczy prawie 20 członków, w całym obwodzie jest ich ok. 50. Jej zebrania mają charakter towarzyski i naukowy; działalność charytatywną prowadzą dwie świątynie katolickie w Żytomierzu. Miasto to jest drugą po Lwowie – mniejszą – stolicą Polaków na Ukrainie.
Operacja kardiochirurgiczna w jednej z lwowskich klinik
– Przez ostatnie 10 lat w medycynie polskiej dokonał się ogromny postęp - mówi dr Ratusińska. - Mamy nadzieję, że podobnie się stanie w ciągu najbliższego dziesięciolecia na Ukrainie.
Obecnie sytuacja w służbie zdrowia w tym kraju jest niemal wszędzie bardzo trudna. Nie ma pieniędzy na nowoczesną aparaturę, leki, by nie wspomnieć o prenumeracie zagranicznej literatury fachowej. Lekarze nie wypisują żadnych recept (poza narkotykami i lekami psychotropowymi). Jedynym kryterium uzyskania przez pacjenta medykamentów i materiałów medycznych są jego pieniądze. Chory lub jego rodzina muszą płacić za wszystkie leki ordynowane podczas hospitalizacji, bo szpitale nie mają funduszy na ich zakup. Szpitale są zobowiązane do utrzymywania chorego "na kredyt" tylko w ciągu dwóch pierwszych dni pobytu – jednak dotyczy to wyłącznie stanów nagłych, urazów i przypadków "ostrych". Trzeciego dnia chory lub jego rodzina muszą zwrócić pieniądze za zużyte leki i wykupić następne (lub za nie zapłacić).
Gościem lwowskiego zjazdu był też dr Augustyn Zagórski, prezes Stowarzyszenia Lekarzy Polskich w Mołdawii. W kraju tym sytuacja jest jeszcze gorsza niż na Ukrainie, chociaż przed paroma tygodniami Mołdawia przesunęła się z ostatniego miejsca pod względem wskaźników
zdrowotnych w Europie na przedostatnie – przed Albanię.
- W Mołdawii chory musi dostarczyć do szpitala absolutnie wszystkie lekarstwa, a także strzykawki, bandaże i bieliznę pościelową – mówi. - Oprócz tego wnosi opłatę za pobyt w wysokości ok. 1 dolara dziennie, za co dostaje namiastkę wyżywienia. Obecnie w moim szpitalu hospitalizowana jest matka prezydenta Mołdawii – prezydent wszystko kupuje dla niej sam.
Operacja kardiochirurgiczna w jednej z lwowskich klinik
Także wszystkie badania są odpłatne – np. tomografia komputerowa kosztuje 20 USD, a rezonans magnetyczny – 40 USD. - Mnie byłoby od biedy stać na jedno badanie rezonansem, gdyż zarabiam, wraz z dyżurami, 35-40 dol. miesięcznie. Jako neurochirurg mam najwyższy w mołdawskiej nomenklaturze stopień kwalifikacji – wyjaśnia.
- Operowałem niedawno chorego z guzem mózgu - kontynuuje dr Zagórski. – Syn wykupił mu antybiotyk na 3 dni po zabiegu. Stan pacjenta był dobry. Potem chory nie otrzymywał już leku i jego stan zdrowia się pogorszył – zaczęło się rozwijać zapalenie mózgu. Udało mi się ściągnąć syna, który znów przywiózł antybiotyk, na następne trzy dni – stan chorego znowu zaczął się poprawiać. Ale na dalsze leczenie rodzina już się nie zdecydowała. Syn zabrał ojca do domu, by umarł wśród swoich. Powiedział, że jak wydadzą wszystkie oszczędności na leczenie ojca, to nie będą mieli go za co pochować. Mołdawia to biedny kraj, a leki są tu droższe niż w Polsce. Fatalne jest także wyposażenie w aparaturę. W porównaniu z kolegami w Polsce jesteśmy w takiej sytuacji, jakbyśmy musieli siekierą ciosać meble.
W Mołdawii działają dwie sekcje Stowarzyszenia Lekarzy Polskich: w stolicy – Kiszyniowie (18 lekarzy) oraz Bielcach i okolicy (ok. 15). Polakom starają się pomagać: Dom Polski, konsulat i izby lekarskie, te ostatnie – fundując lekarzom staże w Polsce.
Zgodnie współżyją tu różne wyznania i narodowości. Polacy stanowią najliczniejszą grupę katolików. W niedziele w kościele katolickim w Kiszyniowie o 9.00 jest msza w języku polskim, o 10.30 – po rosyjsku, o 12.00 – po rumuńsku, o 13.30 – po niemiecku. Raz w miesiącu odprawiana jest także msza dla grekokatolików.
Oddział intensywnej opieki medycznej w jednej z lwowskich klinik
Dr Zagórski marzy o tym, by zorganizować Polaków na wzór miejscowej społecznosci żydowskiej. Żydzi kupili i podarowali szpitalowi nowoczesny ultrasonograf – dzięki temu mogą być leczeni bezpłatnie. A. Zagórski myśli o tym, by uzyskać wart 3,5 tys. USD tzw. mikroskop nawigacyjny (lepszy byłby ultrasonograf, ale jest znacznie droższy: 15 tys. USD). Rozmawiał już na ten temat z uczestnikami zjazdu we Lwowie. Dzięki mikroskopowi miałby pewność, czy nowotwór został już usunięty w całości, czy też trzeba kontynuować leczenie operacyjne. W trakcie zjazdu dr. Zagórskiemu zaproponowano dwutygodniowy staż w Łodzi – wyjechał wprost ze Lwowa autokarem Łódzkiej OIL. Ma nadzieję, że uda mu się także załatwić wymarzony mikroskop. Dzięki temu Polacy przez jakiś czas byliby wówczas leczeni w kiszyniowskim szpitalu nieodpłatnie.
Wysoko oceniony został, zarówno przez Polaków ze Wschodu, jak i z Zachodu, poziom sympozjum naukowego "Medycyna ostatniej dekady XX wieku". W trakcie wykładu inauguracyjnego prof. Zbigniewa Religi pt. "Transplantacja serca 2001 r. – gold standard" ogromna sala konferencyjna w hotelu "Sputnik", pełniąca też chyba funkcję sali kinowej, trzeszczała w szwach – mimo nieznośnego upału i zamkniętych na głucho, pozabijanych gwoździami okien. Prof. Religa (doktor honoris causa Uniwersytetu Medycznego we Lwowie, który w klinice w Zabrzu szkolił liczną grupę miejscowych kardiologów) powitał na wstępie swoich przyjaciół z Uniwersytetu Medycznego we Lwowie, wśród nich b. rektora, akademika Michała Pawłowskiego. Wykład Z. Religi – ilustrowany prawie niewidocznymi slajdami – spotkał się mimo wszystko z ogromnym aplauzem (dopiero następnego dnia gospodarze zawiesili w oknach koce zaciemniające, dzięki czemu rzucane na ekran przeźrocza stały się czytelne).
Głównym autorem programu sympozjum (który powstał w wyniku uzgodnień przez internet) był prof. Tadeusz Chruściel. Zdaniem prof. Chruściela, awangardę wykładowców stanowili chirurdzy Polonusi (oprócz prof. Religi). Uczestniczący w sympozjum przedstawiciele Państwowego Uniwersytetu Medycznego we Lwowie okazywali im pełną szacunku sympatię Prof. Marek Rudnicki z Uniwersytetu Illinois w Chicago, od niedawna także doradca ministra zdrowia Grzegorza Opali, przedstawił referat "Chirurgia pierwszej dekady XXI wieku: futurystyka czy rzeczywistość?", w którym postawił tezę, że już niedługo będziemy świadkami operacji wykonywanej w kosmosie przez robota, sterowanego przez chirurga z centrum medycznego na Ziemi. Z kolei prof. Jan Zierski z Berlina w wystąpieniu "Neurochirurgia w ostatniej dekadzie XX wieku" przedstawił m.in. zastosowanie technik śródnaczyniowych do leczenia schorzeń naczyniowych mózgu, rozwój implantów w neurochirurgii, a także zastosowania w neurochirurgii technik miniinwazyjnych i endoskopowych. Wysokie oceny uzyskały też wykłady o postępowaniu w leczeniu raka prof. Sieronia z Katowic, o grożącej epidemii urazów w 3. tysiącleciu dr. J. Garlickiego z Warszawy. Uczestnicy sympozjum pilnie notowali praktyczne wskazówki o stosowaniu kortykosteroidów w pediatrii, udzielane przez doc. Nowickiego z Gdańska.
Dr Jakub Bodziny z Niemiec, obecny prezes Federacji Polskich Organizacji Medycznych na Obczyźnie, w referacie "Internet jako narzędzie integracji i współpracy polskich lekarzy na świecie" przekonywał, iż oprócz funkcjonujących już aptek internetowych uznanie zyska niebawem także leczenie za pośrednictwem internetu. Nie tylko dla lekarzy z Ukrainy brzmiało to dość abstrakcyjnie. Internet w Uniwersytecie Medycznym we Lwowie znajduje się na razie tylko w rektoracie. W katedrze chorób wewnętrznych, gdzie pracuje doc. Hrycaj-Małanicz, z literatury zagranicznej prenumerowane jest tylko jedno czasopismo w języku angielskim.
Bliska współpraca polskiej i ukraińskiej medycyny jest więc bardzo potrzebna – podkreślali gospodarze. Mówił o tym także obecny we Lwowie (kilka dni po zjeździe lekarzy) minister spraw zagranicznych RP Władysław Bartoszewski.