SZ nr 34–42/2020
z 21 maja 2020 r.
Nieznośna lekkość nieodbycia
Małgorzata Solecka
Nie udało się odwołać wyborów 10 maja ani ich przesunąć, nie udało się też ich przeprowadzić. Jeśli prawdą jest powiedzenie, że ryba psuje się od głowy, to co powiedzieć o kraju, w którym wybory głowy państwa przypominają kiepską południowoamerykańską telenowelę, ewentualnie sitcom klasy D?
Wybory będą. W czerwcu, lipcu, ewentualnie na początku sierpnia. Dużo zależy od koronawirusa (słusznie obwołaliśmy go samozwańczym Królem Wirusem Pierwszym w poprzednim numerze). Najbardziej prawdopodobny wydaje się termin lipcowy (12 lipca), ale nie należy się przywiązywać, bo rzeczywistość okołowyborcza zmienia się szybciej niż w kalejdoskopie.
Dość powiedzieć, że w ostatnim tygodniu przed wyborami, w dniu, gdy TVP zorganizowała debatę przedwyborczą kandydatów, tuż po jej zakończeniu okazało się, że wyborów jednak 10 maja nie będzie, bo Jarosław Kaczyński i Jarosław Gowin (dwóch niezupełnie szeregowych posłów) się w tej sprawie porozumieli, wyznaczając zresztą – w tym porozumieniu – określoną rolę do odegrania Sądowi Najwyższemu. Co oburzyło sędzię Sądu Najwyższego (nominowaną po zmianach, jakie w systemie sądownictwa przeprowadziło PiS) na tyle, że dała do zrozumienia, iż wyroku niezawisłych sędziów, wpisanego do „porozumienia Jarosławów” o „nieważności wyborów z powodu nieodbycia” naprawdę nie można uważać za przesądzony.
Można się pogubić? Niewątpliwie. W tym pandemonium chaosu są jednak punkty stałe, porządkujące rzeczywistość. Należy do nich miejsce ochrony zdrowia w dyskursie publicznym, o czym mogli się przekonać widzowie, śledzący pierwszą (i jedyną) debatę kandydatów przed nieodbytymi wyborami prezydenckimi.
Ochrona zdrowia – cóż za brak zaskoczenia – w debacie nie pojawiła się prawie wcale, głównie za sprawą gospodarzy eventu, którzy wyżej w hierarchii ważności stawiali zagadnienia takie, jak pierwsza zagraniczna wizyta przyszłego prezydenta czy zgoda (lub jej brak) na podpis pod ustawą legalizującą małżeństwa homoseksualne. Abstrahując od pandemii, warto pamiętać, że ochrona zdrowia to temat, który lwia część Polaków uważa za najważniejsze zadanie państwa.
Owszem, zadanie głównie dla rządu. Ale głowa państwa – zwłaszcza w sytuacji nadzwyczajnej, jaką jest kryzys związany z epidemią, obnażający słabości i uwypuklający wyzwania stojące przed systemem, niejedno w tej sprawie mogłaby mieć do powiedzenia.
Tymczasem tematy zdrowotne w debacie pojawiły się między wierszami – i w sumie tylko dlatego, że kilku kandydatów postanowiło nawiązać do tzw. sytuacji bieżącej. Robert Biedroń przypominał, że w kraju jest za mało pielęgniarek, urzędujący prezydent twierdził, że państwa narodowe lepiej sobie radzą z epidemią koronawirusa niż Unia Europejska, a Małgorzata Kidawa-Błońska dowodziła, że w przypadku Polski jest dokładnie odwrotnie, bo rząd nie radzi sobie wcale. Władysław Kosiniak-Kamysz wypominał zaś Dudzie niespełnione obietnice sprzed pięciu lat, w tym niezlikwidowanie NFZ (dość kuriozalny zarzut, zważywszy, że PSL w początkach poprzedniej kadencji ostro krytykowało pomysły ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła dotyczące likwidacji Funduszu i zmiany systemu finansowania ochrony zdrowia ze składkowego na budżetowy).
To w zasadzie wszystko z debaty. Niedużo więcej można znaleźć w programach wyborczych kandydatów, których zresztą większość w tradycyjnej formie, przez praktyczny brak kampanii wyborczej (lub wręcz bojkot wyborów, jak Małgorzata Kidawa-Błońska), do tej pory nie przedstawiła. Poszukiwania wątków zdrowotnych w ofercie kandydatów przypominają więc nieco badania archeologiczne – trzeba wiedzieć, gdzie szukać i robić to delikatnie i uważnie, by nie przegapić poszukiwanych „skarbów” (cudzysłów w pełni uzasadniony).
Andrzej Duda. Jak Feniks z popiołów odrodził się ogłoszony na początku marca pomysł Funduszu Medycznego, który miałby finansować leczenia dzieci z chorobami rzadkimi oraz chorych onkologicznie. Prezydent w marcu, dzień po tym, jak podpisał niemal dwumiliardową dotację dla mediów publicznych (niemal w całości beneficjentem, wbrew temu czego chciał Duda, została zresztą TVP), by oddalić od siebie zarzut, że wolał dać pieniądze na propagandę rządową niż dla chorych (opozycja chciała przesunięcia tych środków na onkologię), obiecał utworzenie Funduszu Medycznego o wartości ok. 3 miliardów złotych rocznie. W tym roku pieniądze miałyby być głównie wydane na walkę z COVID-19, ale w następnych latach finansowałyby leczenie, które nie mieści się w standardowym koszyku świadczeń gwarantowanych. Prawdopodobnie, bo projekt od marca, wbrew zapowiedziom Ministerstwa Zdrowia, że zostanie szybko przedłożony do konsultacji publicznych – nie powstał. W maju prezydent przypomniał jednak o swojej inicjatywie i zapewnił, że prace są już na finiszu.
Również inne punkty dot. zdrowia z programu Andrzeja Dudy nie brzmią oryginalnie: prezydent, walczący o reelekcję, wyciągnął z kapelusza straszaka „komercjalizacji i prywatyzacji szpitali” i zapowiedział, że w następnej kadencji będzie nieustępliwie sprzeciwiał się takim planom. Sęk w tym, że komercjalizację (o prywatyzacji nie wspominając) PiS skutecznie zablokowało, zmieniając ustawę o działalności leczniczej już w 2016 roku.
SPZOZ-y mogą być przekształcane w spółki, ale większościowym udziałowcem musi pozostać podmiot publiczny. Oczywiście zapowiedź prezydenta można interpretować w ten sposób, że Andrzej Duda będzie stać na straży publicznego charakteru placówek medycznych również wtedy, gdy w następnych wyborach PiS straci władzę… ale nie wydaje się, by taka była intencja głowy państwa.
Prezydent zapewnił także pełne poparcie dla ustawy likwidującej eugeniczną przesłankę usunięcia ciąży (ukłon w stronę środowisk kościelnych). A podczas prezentacji swojego programu na oryginalnej, dwuosobowej konwencji wyborczej, zapewniał, że zdrowie będzie jednym z filarów jego prezydentury. Przede wszystkim za sprawą onkologii. – Wierzę w to, że wprowadzimy w najbliższych 10 latach 2020–2030 Narodowy Program Walki z Rakiem, czyli wypełnienie Narodowej Strategii Onkologicznej. Prawie 6 mld złotych środków, obok tych, które już dziś wydawane są na onkologię – mówił Duda. Nie wspominając, że to wszystko… już było, czyli jest.
Sporo obietnic złożył Władysław Kosiniak-Kamysz, jeden z najpoważniejszych kontrkandydatów Andrzeja Dudy. Wzrost nakładów na ochronę zdrowia do 6,8 proc. PKB – praktycznie bez zwłoki, podniesienie wynagrodzeń pracowników ochrony zdrowia i wzrost ich liczby (również przez skrócenie ścieżki specjalizacyjnej i przyspieszenie procedury nostryfikacji dyplomów), ale także – darmowe leki, szczepienia i leczenie stomatologiczne dla dzieci, leczenie niepłodności czy zerowa stawka podatku VAT dla zdrowej żywności. Paulina Kosiniak-Kamysz chciałaby natomiast, by przy pierwszej damie funkcjonowała Polska Fundacja Zdrowia, która wspomagałaby publiczne zbiórki na leczenie osób z chorobami rzadkimi.
Szymon Hołownia – w sondażach konsekwentnie na podium – jako jedyny kandydat mówi wprost, że nakłady na ochronę zdrowia mogą (i powinny) wzrosnąć, jeśli społeczeństwo zgodzi się na wzrost składki zdrowotnej. Hołownia proponuje przeprowadzenie referendum w tym zakresie. Bezpartyjny kandydat ratunku dla systemu upatruje też w odbiurokratyzowaniu pracy lekarzy oraz popularyzacji usług telemedycznych, które jego zdaniem mogłyby odciążyć system opieki zdrowotnej w Polsce. Hołownia opowiada się – jako osoba publiczna – za utrzymaniem kompromisu aborcyjnego, przyznając równocześnie, że prywatnie każdą aborcję uważa za zabójstwo. Zmienił zdanie co do procedury in vitro (jest za).
Utrzymanie kompromisu aborcyjnego zapowiedziała natomiast Małgorzata Kidawa-Błońska, wówczas jeszcze kandydatka Koalicji Obywatelskiej, która 15 maja ogłosiła, że wycofuje się z kandydowania. Czy jest szansa na to, że nowy kandydat KO podtrzyma zadeklarowane przez Kidawę-Błońską przygotowanie projektu ustawy gwarantującej najciężej chorym dzieciom najlepsze dostępne obecnie leczenie oraz postulowane opracowanie systemowego programu bezpieczeństwa psychicznego skierowanego do uczniów oraz ich nauczycieli i opiekunów oraz wzrost nakładów na opiekę zdrowotną do 6 proc. PKB w 2021 r., a także walkę o „realnie darmowe leki dla seniorów” oraz stosowne działania na rzecz ochrony klimatu?
Kandydat Lewicy, Robert Biedroń, chciałby zwiększyć nakłady na system opieki zdrowotnej do poziomu 7,2 proc. PKB oraz ustawowo zagwarantować pacjentom ceny leków do kwoty 5 zł. Robert Biedroń chce także, by w systemie pojawiło się więcej lekarzy, pielęgniarek czy ratowników medycznych. Kandydat na prezydenta zamierza doprowadzić do finansowania większej liczby świadczeń. Priorytetowymi dziedzinami dla Roberta Biedronia są: onkologia, geriatria oraz psychiatria.
Kandydat Konfederacji – Krzysztof Bosak jest zdeklarowanym przeciwnikiem wzrostu danin publicznych. Przedstawiciel Konfederacji popiera współpracę sektora publicznego z prywatnym, przy – jak mówi – ostrożnym wprowadzaniu usług komercyjnych. Rozwiązanie to, jak twierdzi Bosak, ma być odpowiedzią na negatywnie postrzeganą przez polskich pacjentów państwową służbę zdrowia. Kandydat opowiada się także za pełną ochroną życia od poczęcia. Bosak zwraca również uwagę na brak adekwatnych do potrzeb i oczekiwań podwyżek dla lekarzy, pielęgniarek czy ratowników medycznych oraz konieczność nadania priorytetu politycznego i finansowego psychiatrii dziecięcej.
Propozycje leżą na stole. Kiedy się okaże, który z głównych kandydatów (w sumie jest ich dziesięciu) przekonał do siebie wyborców? Jak śpiewał nieoceniony Mieczysław Fogg: „Może w maju, może w grudniu, zresztą, kto to wie? Może dzisiaj po południu? Może jeszcze nie…”.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?