Sprawa syjamskich bliźniaczek jeszcze raz potwierdziła stara prawdę, że w naszym kraju na szybkie i skuteczne leczenie mogą liczyć ci, którzy albo mają pieniądze, albo dużo szczęścia.
Do dziewczynek spod Bydgoszczy uśmiechnęło się to drugie. Szczęściu pomógł Robert Kasznia, bratanek Wiesławy Dąbrowskiej, matki syjamskich sióstr Darii i Olgi. Wyniki badań przeprowadzonych u docenta Adama Byśka w szpitalu w Prokocimiu przesłał uczestnikom grupy dyskusyjnej zajmującej się syjamskimi bliźniętami. Grupa taka funkcjonuje na portalu Yahoo. Reakcja była natychmiastowa. Jeszcze tego samego dnia przyszło zaproszenie od księcia Abdullaha Ibn Abdulaziza Al Sauda. Saudyjski następca tronu postanowił sfinansować nie tylko operację rozdzielenia sióstr ale także podróż i pobyt w Arabii Saudyjskiej matki, polskiej lekarki i wspomnianego bratanka. Historia – rodem z baśni tysiąca i jednej nocy.
Zanim jednak dziewczynki trafiły do Rijadu, bajkowo nie było. We wrześniu matka dziewczynek relacjonowała: Z dnia na dzień życie razem staje się dla nich udręką. Olga ma coraz większy niedowład nóżki. Często płacze z bólu. Aby w nocy skurcz mięśni ustąpił, trzeba masować je co najmniej przez kilkanaście minut. Wtedy budzi się Daria. Ona już ma skrzywione żebra. Wzajemnie bardzo obciążają sobie kręgosłupy. Coraz trudniej je kąpać, nosić... Łóżeczko jest już za ciasne. Wózek za wąski. Wspólna pielucha za mała.
Klinika w Prokocimiu odkładała zabieg rozdzielenia. Zdesperowana samotna matka zaczęła, z pomocą bratanka, szukać pomocy za granicą. W rachubę wchodziła słynna klinika w Filadelfii w Stanach Zjednoczonych oraz Instytut Zdrowia Dziecka w Londynie. Na wyjazd w publicznej zbiórce udało się jednak zebrać niewiele ponad trzydzieści tysięcy złotych. O wiele za mało. Zaproszenie saudyjskiego władcy było wybawieniem.
Dziewczynki przyszły na świat w październiku 2003 roku w Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Ich ciała były zrośnięte plecami na długości piętnastu centymetrów. Miały wspólną kość krzyżową, końcowy fragment jelita grubego i odbyt. Lekarze dawali siedemdziesiąt procent szans, że operacja rozdzielenia się uda. Operacja, podzielona na kilka etapów, trwała siedemnaście godzin. Najpierw chirurdzy rozdzielili układ krwionośny, potem jelito grube i odbyt. Najwięcej obaw związanych było z rozłączeniem systemu nerwowego. Wiązki nerwowe obu dziewczynek zachodziły na siebie. Ich uszkodzenie groziłoby paraliżem. Rdzeń kręgowy pozostał jednak nieuszkodzony – siostry, tak zapowiadają lekarze, będą chodzić. W przyszłości będą też mogły mieć dzieci. Teraz czeka je długa rehabilitacja. O trwałym sukcesie zabiegu będzie można mówić dopiero za kilka miesięcy. Najważniejsze, żeby nie doszło do zakażenia i żeby rany oraz wypełnienia prawidłowo się zagoiły.
Sukces operacji w Rijadzie w niezręcznej sytuacji stawia nie tylko lekarzy z kliniki w Prokocimiu. To kolejny bolesny dowód na to, że Polacy, nawet ci z głębokiej prowincji, nie ufają naszej medycynie. Pięć lat temu cała Polska kibicowała Weronice i Wiktorii – syjamskim bliźniaczkom ze Stalowej Woli, które – także dzięki determinacji matki wyjechały na operację do Filadelfii w Stanach Zjednoczonych. Przed kilku laty dzięki akcji bilboardowej mieliśmy okazje poznać też twarz Joanny Chochel, kobiety chorej na białaczkę. Jej mąż za nic w świecie nie chciał dopuścić do przeszczepu szpiku w Polsce. Zebrali pieniądze i wyjechali na zabieg do Szwecji. Nikt nie policzył, ile osób każdego roku wyjeżdża ratować zdrowie i życie za granicą. Do Szwajcarii, Francji, Niemiec, USA czy Kanady. Przykład bliźniaczek syjamskich z Janikowa jest jednak zachęcający. Gdy przychodzi choroba warto walczyć o dobrego lekarza i dobrą klinikę. Warto robić szum, wysyłać listy, zakładać strony internetowe i prosić o pomoc. W takim systemie przyszło nam żyć.