SZ nr 34–42/2020
z 21 maja 2020 r.
Obywatel czy mieszkaniec?
Oliwia Tarasewicz-Gryt
Kryzys uwypuklił konflikt pomiędzy rządem a samorządem. Mimo zapewnień, że nadrzędnym celem jest bezpieczeństwo Polaków, ważniejsza wydaje się wizerunkowa partia szachów, rozgrywana przez rządzących.
Kiedy Pogotowie Ratunkowe w Jeleniej Górze zaapelowało w marcu o wsparcie, wykorzystując lokalne media i zakładając publiczną zrzutkę w Internecie, jeden z obsługiwanych przez pogotowie powiatów zakupił materiały do szycia ochronnych kombinezonów, zdobył wzór z lokalnej komendy policji i opłacił szwaczki, pozyskując fundusze od lokalnych przedsiębiorców. Tak wygląda obraz walki z epidemią koronawirusa na szczeblu lokalnym w miejscach oddalonych fizycznie i mentalnie od centrum.
Od wybuchu pandemii obserwujemy wyjątkowe poczucie wspólnoty. Lokalnie. Restauracje gotują dla medyków, mimo że same tracą przychód. Firmy niedopłatnie szyją maseczki dla szpitali. Przedsiębiorcy doposażają placówki medyczne w drogi sprzęt i środki ochrony. Wolontariusze drukują przyłbice. Artyści grają na balkonach. Lokalne, oddolne działania mieszkańców miast i miasteczek, typu Widzialna Ręka, są wspierane przez samorządy, które przesuwają środki w nadszarpniętym budżecie, by wesprzeć szpitale oraz DPS-y i organizują pomoc potrzebującym. Idealny obrazek dopełnia rząd, który sprawia wrażenie, że nad wszystkim czuwa. Angażuje wojsko do odkażania DPS-ów, planuje ulgi finansowe dla samorządowców i sprowadza sprzęt ochronny z Chin. Analizuje sytuację na bieżąco i dostosowuje swoje wytyczne do zmieniających się warunków. Konsultuje swoje decyzje z ekspertami i sprawdza, czy zarządzenia są wykonywane na szczeblu lokalnym. Niestety, obrazkowi temu daleko do prawdy. Współpraca pomiędzy rządem a samorządem – mówiąc oględnie – nie układa się dobrze. Prezydent Warszawy mówi wprost, że rząd nie rozumie samorządowców, zaś rząd powtarza, że samorządy nie radzą sobie z sytuacją i wykorzystują epidemię do walki politycznej.
„Chcemy takich samorządów, które będą współpracować ku wspólnemu dobru, by podnosić jakość życia Polaków”, mówił Jarosław Kaczyński przed wyborami samorządowymi w 2018 roku. Obiecywano wtedy: „Dotrzymaliśmy obietnicy w rządzie, dotrzymamy w samorządzie”. Część samorządów jednak nie przeszła w ręce PiS i nie współpracuje z rządem. Z wzajemnością.
Jak skłócone Małżeństwo
Na tym poziomie dyskusji, czy raczej przepychanki, i przy znacznie obniżonym poziomie zaufania rządy i samorządy przypominają skłócone małżeństwo na chwilę przed rozwodem. Niestety, rozwód nie jest możliwy. Epidemia i sytuacja kryzysowa wykazały, jak ważna jest rola władz samorządowych, ale też uwypukliły zależność samorządów od władzy centralnej. Zależność ta dotyczy nie tylko finansów, choć to bardzo istotny czynnik. Rząd nie pozostawił samorządów bez wsparcia – Tarcza Antykryzysowa jednorazowo podwyższyła dopuszczalny limit zadłużenia gmin, wprowadziła korzystne sposoby rozliczania programów operacyjnych. To ważne wsparcie, choć niektórzy samorządowcy chcieliby, aby rząd całkowicie umorzył miastom janosikowe za ten rok, a nie tylko odraczał spłatę. Jak mówi Jacek Sutryk, prezydent Wrocławia, w 2020 r. budżet miasta będzie mniejszy o około pół miliarda złotych. Dla Wrocławia janosikowe to aż 93 mln zł, dla Warszawy 1,3 mld.
Zależność samorządów od władz centralnych uwidoczniła się także w chwili, gdy rząd zdecydował się zamrozić, a następnie odmrozić, państwo. Samorządowcy skarżyli się wtedy, że rząd ich zaskakuje – wprowadza zarządzenia, o których dowiadują się z konferencji prasowych. Wiele samorządów uznało, że „pozostawienie decyzji w gestii władz samorządowych” – jak w przypadku otwarcia przedszkoli, żłobków i boisk – to zrzucenie na nich odpowiedzialności za ewentualne nasilenie się epidemii. Ponieważ minister Szumowski zapowiadał ponowne zamrożenie gospodarki w przypadku wzrostu liczby zachorowań, zasadne były obawy, że w przypadku kolejnego kryzysu winą obarczone zostaną samorządy. Łatwo będzie powiedzieć, że źle oceniły sytuację. O słuszności tych obaw mogła świadczyć konsekwentna krytyka samorządów, szczególnie tych, w których rządzi opozycja.
Wspólna pomoc, ale nie współpraca
W najtrudniejszej sytuacji znalazły się szpitale i DPS-y, dlatego na nich skoncentrowały się działania zarówno rządu, jak i samorządów. Działania te zasadniczo się dopełniały, jednak trudno to nazwać współpracą. Wykorzystując media, obwiniały się wzajemnie o zaniedbania i brak wsparcia. Miasta zaczęły doposażać placówki m.in. w kurtyny do dezynfekcji, finansować testy pracowników, kupować potrzebny sprzęt. Zainicjowano miejskie i powiatowe programy pomocy placówkom medycznym i domom opieki społecznej, przeznaczając dodatkowe środki z budżetów na zakup środków ochrony indywidualnej oraz dezynfekcyjnych, sprzętu oraz dodatkowe finansowanie wynagrodzeń. Wiele samorządów, szczególnie w mniejszych gminach, wspierało też samodzielne starania placówek medycznych, jak w przytoczonym wcześniej przykładzie pogotowia w Jeleniej Górze. Wrocław, który nie jest gospodarzem żadnego szpitala, wydał ponad 4,5 mln zł m.in. na 2 karetki, środki ochrony osobistej, komorę izolacyjną i testy. Dla usprawnienia diagnostyki i de facto ochrony placówek medycznych przed paraliżem samorządy organizowały wymazobusy i mobilne punkty drive-thru do diagnostyki. W Krakowie miasto uruchomiło 10 specjalnych autobusów, które przeznaczono wyłącznie dla pracowników szpitali z podkrakowskich gmin (mimo to Kraków stał się obiektem ataków, jako nieradzący sobie finansowo na tyle, by wyłączać na noc oświetlenie uliczne).
W soczewce DPS
Jednym z bardziej spektakularnych i przemawiających do emocji argumentów jest sytuacja w DPS-ach. Te publiczne są prowadzone przez miasta, dlatego też samorządy starały się je wspierać, jednak – z przyczyn oczywistych – to najbardziej zapalne punkty na mapie Polski (i całej Europy). Mimo doposażania w testy i sprzęt, każde nowe ognisko wirusa w tych placówkach to potencjalna katastrofa. Rząd zdecydował wesprzeć samorządy finansowo za pomocą unijnych pieniędzy – miliarda złotych z Funduszowego Pakietu Antywirusowego. To fundusze, które nie zostały jeszcze wykorzystane przez marszałków województw na działania związane ze świadczeniem usług społecznych. Skorzystał też natychmiast z okazji, by wykazać swą wyższość: „Chcemy wesprzeć samorządy, nie zostawimy ich w potrzebie, bo widzimy, że różnie sobie samorządowcy radzą” – deklarowała Marlena Maląg, minister rodziny, pracy i polityki społecznej. Towarzyszyły temu dramatyczne materiały, emitowane w TVP, pokazujące, jak wojsko pomaga w DPS-ach. Wybierano te z miast, w których rządzi KO i podkreślano ten fakt, przedstawiając sytuację w Gdańsku czy Bytomiu.
Konsekwencje jednokierunkowej komunikacji
Samorządowcy skarżyli się na brak konsultacji decyzji rządu także w późniejszej fazie kryzysu, kiedy działania mogły być już bardziej przemyślane i skoordynowane na terenie całego kraju.
Podobnie zaskakiwani – tym razem decyzjami wojewodów – byli zarządzający szpitalami wojewódzkimi, przekształcanymi w jednoimienne. Mieli kilkadziesiąt godzin na dostosowanie swojej placówki do wymogów sanitarnych, bez uprzedniego wsparcia czy instrukcji. Tak stało się w Wojewódzkim Specjalistycznym ZZOZ Chorób Płuc i Gruźlicy w Wolicy koło Kalisza. O przekształceniu szpitala w zakaźny wojewoda wielkopolski zadecydował w poniedziałek, a w czwartek przyjęto pierwszych pacjentów zakażonych koronawirusem. Do piątku leżało tam już 73 zakażonych pensjonariuszy DPS i ośrodka opieki długoterminowej „Salus” w Kaliszu, tymczasem jeszcze nad ranem w czwartek pracownicy malowali śluzy.
Na stronie szpitala pojawiło się ogłoszenie, że placówka pilnie poszukuje pielęgniarek, sanitariuszy i pomocy pielęgniarskiej, ponieważ do zapewnienia pełnej obsady kadrowej brakowało 15 osób. Wojewoda wielkopolski odniósł się do problemów szpitala, oskarżając marszałka województwa wielkopolskiego: – Nie może być tak, że kiedy wszystko jest dobrze, to z sympatią klepiemy się po plecach, a w razie problemów marszałek chowa głowę w piasek. Za szpital w Wolicy odpowiada nadzorujący go marszałek województwa i z przykrością przyjmuję stawiane w mediach nieprawdziwe tezy o braku pomocy – napisał wojewoda Łukasz Mikołajczyk na stronie urzędu, dodając: – Dopiero w takich sytuacjach widzimy, jak rzeczywiście wygląda kwestia zarządzania, a właściwie jego braku. Kiedy dodamy, że wojewoda należy do PiS, a marszałek Marek Woźniak do PO, widzimy polityczne tło tej sytuacji. A wystarczyło skonsultować decyzję i pomóc marszałkowi oraz dyrekcji szpitala w dostosowywaniu go do wymogów sanitarnych.
Ksiądz wini pana, pan księdza
Epidemia to narzędzie budowania wizerunku zarówno dla rządu, jak i dla samorządów. Rząd ma teraz okazję wykazać, jak zdecydowane i szybkie decyzje podejmuje, by chronić obywateli. Ma też możliwość udowodnienia, że obsadzone przez opozycję samorządy sobie nie radzą. Samorządowcy nie pozostają dłużni rządowi. Rafał Trzaskowski, nie wydając zgody na otwarcie ośrodków sportowych w Warszawie stwierdził, że to rząd jest odpowiedzialny za sytuację epidemiologiczną i ma pełną wiedzę na temat epidemii. Skoro decyduje o zamykaniu lasów i zakazie użycia rowerów miejskich oraz wskazuje liczbę osób w komunikacji miejskiej, można oczekiwać, że przekaże wytyczne dotyczące obiektów sportowych, podobnie jak – po naleganiach samorządu – GIS sformułował zasady dla przedszkoli i żłobków.
Życie obywateli nie toczy się jednak wyłącznie przed telewizorem i w Internecie (nawet jeśli karnie zostają w domu), lecz w ich środowiskach lokalnych. Dlatego samorządy, oprócz realnej pomocy prowadzonym przez siebie placówkom, zajęły się budowaniem poczucia bezpieczeństwa mieszkańców – rozdając darmowe maseczki, inicjując programy pomocy, usprawniając zarządzanie kryzysem. Włodarze miast próbują zadbać o poczucie wspólnoty i bezpieczeństwa, będąc blisko mieszkańców. Realizują to na dwa sposoby – pokojowy lub konfrontacyjny.
Prezydent Wrocławia, oprócz codziennych kryzysowych briefingów rano i wieczorem, czyta dzieciom bajki w mediach społecznościowych, dokumentuje i upublicznia każdy dzień swojej pracy, bierze udział w zdalnych miejskich imprezach. Unika też atakowania decyzji rządu. Aktywnie udziela się w Unii Metropolii Polskich, która reprezentuje największe miasta w dialogu z rządem. Sądząc po poparciu, jakie okazują mu mieszkańcy w komentarzach, deklasuje wizerunkowo nawet Bogdana Zdrojewskiego, który podczas powodzi w 1997 roku biegał codziennie w gumowcach po wałach, ratując zalany Wrocław.
Wadim Tyszkiewicz, były prezydent Nowej Soli, senator, konfrontujący się często z ekipą rządzącą, przedstawia sytuację w następujący sposób: „Rząd nakazuje i zakazuje. Kiedy jest sukces, to przypisuje sobie zasługi, kiedy porażka – zrzuca winę na innych, przede wszystkim na samorząd. A tak naprawdę, konkretna praca, w tym walka z zarazą, toczy się w naszych małych ojczyznach. Tu, na dole, samorządy podejmują najtrudniejsze decyzje i je realizują. To my, mieszkańcy, szyjemy maseczki, robimy zrzutki i kupujemy niezbędny sprzęt dla szpitali, mimo że płacimy składki zdrowotne”.
Można oczywiście przyjąć stanowisko jednej ze stron, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że konflikt pomiędzy rządem a samorządem nie buduje poczucia bezpieczeństwa. Polak jako obywatel poczuł się zagrożony epidemią, poczucie to zostało wzmocnione poprzez restrykcje ogłoszone przez rząd, a następnie przez konsekwencje dla gospodarki i ochrony zdrowia. Polak jako mieszkaniec małej ojczyzny potrzebuje poczucia bezpieczeństwa i świadomości, że wybrana przez niego władza – lokalna i centralna – panuje nad sytuacją. Brak współpracy przy wspólnym celu, jakim jest opanowanie epidemii i przywrócenie normalności, powoduje dodatkowy, niepotrzebny niepokój. Jednego możemy być pewni – skoro w tak trudnej sytuacji nie doszło do współpracy zwaśnionych stron – nie dojdzie do niej nigdy.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?