Od 1 stycznia każdy pacjent szpitala, niezależnie od wieku, ma mieć na ręku lub nodze opaskę, na której zakodowane będą kluczowe informacje na jego temat. Najmłodsze dzieci dostaną nawet po dwie opaski. Wyjątek postanowiono zrobić tylko dla tych, którym opaski mogłyby zaszkodzić, np. osób poparzonych czy wcześniaków.
Pomysł nie jest nowy, świetnie sprawdza się w placówkach za granicą. Opaski mogą zawierać np. kod kreskowy, który sczytywany jest m.in. przy badaniach krwi (każda probówka też dostaje kod), RTG, EKG, USG, podawaniu leków, kroplówek. W ten sposób spada ryzyko pomyłek, a dodatkowo łatwiej chronić dane osobowe pacjenta. Ponadto, gdy chory np. ma cukrzycę czy astmę i straci przytomność (w łazience czy na korytarzu), od razu można ustalić, kim jest. W niektórych placówkach w kody zaopatrzone są nawet narzędzia chirurgiczne do zabiegu u danego pacjenta.
Nowy obowiązek nakłada na lecznice art. 36 ustawy o działalności leczniczej, ale brakowało do niego rozporządzenia Ministra Zdrowia w sprawie warunków, sposobu i trybu zaopatrywania pacjentów szpitala w znaki identyfikacyjne oraz sposobu postępowania w razie stwierdzenia ich braku. Od publikacji tego rozporządzenia do ostatecznego terminu wdrożenia jego zapisów w życie – pozostawiono niespełna kwartał. Tymczasem dla wielu placówek dostosowanie się do niego będzie sporym wyzwaniem. Nie wystarczy zrobić plastikowych opasek z wypisanym długopisem nazwiskiem, w jakie zaopatruje się od 2 dekad noworodki i dzieci do lat 7. Teraz informacje muszą być zakodowane.
Nowe rozwiązanie wzbudziło spore protesty placówek, zwłaszcza mniejszych, choć nikt nie polemizował z celem. Problemem, jak zwykle, są pieniądze. – Wdrożenie systemu to dla przeciętnego szpitala wydatek kilkudziesięciu tysięcy złotych. Nie wystarczy bowiem wydrukować opaski, trzeba mieć czytniki do ich rozpoznawania, system informatyczny – mówi Grzegorz Byczewski, ekspert Pracodawców RP. Zwraca uwagę, że im szpital mniejszy, tym wydatek w przeliczeniu na pacjenta wyższy. Obowiązków szpitalom przybywa, a wyceny NFZ nie wzrastają.
Jedna opaska to koszt kilku do kilkudziesięciu groszy – zależy od rozmiaru, koloru, powłoki (np. antybakteryjnej). Czytnik kodów to wydatek rzędu 700–1400 zł, placówka zależnie od wielkości potrzebuje ich od kilku do kilkudziesięciu. W uzasadnieniu do projektu rozporządzenia przewidywano 1 czytnik na 50 pacjentów jako rozwiązanie optymalne. Kolejny wydatek to drukarka kodów – około 3–4 tys. zł oraz oprogramowanie. Do walki o pieniądze wydawane na ten cel przez tysiące klientów stanęły więc firmy polskie i międzynarodowe koncerny.
W stosunkowo dobrej sytuacji są jednostki, które akurat teraz wdrażają kompleksowe rozwiązania IT do zarządzania placówką. Na przykład Instytut Kardiologii w Aninie wdraża nowe „znakowanie” pacjentów w ramach dużego projektu informatyzacji, współfinansowanego przez Unię Europejską. Gotowość deklaruje już Centrum Zdrowia Dziecka. – Wszystkie dzieci od dawna mają opaski i uznajemy, że spełniamy wymogi rozporządzenia – mówi Paweł Trzciński, rzecznik CZD. Opaski z kodami ma też m.in. Szpital Specjalistyczny im. Jana Pawła II w Krakowie.
Największy problem mają szpitale powiatowe oraz prywatne. Opaski powinny wprowadzić nawet placówki chirurgii jednego dnia. Każdy szpital ma zaś jakiś system informatyczny i by nie powielać wprowadzania danych, musi zrobić jego „nadbudowę”. Oczywiście, na najstarszych z nich może to być niemożliwe. Dlatego część jednostek mówi o kosztach rzędu kilku czy nawet kilkunastu milionów złotych, by sprostać wymogom prawnym. Np. na 12 mln zł koszty budowy sieci teleinformatycznej, zakupu sprzętu i oprogramowania oszacował Uniwersytecki Szpital Kliniczny w Białymstoku.