Każda porażka to kolejne zwycięstwo – zdaje się oznajmiać opinii publicznej minister M. Łapiński. Ogłasza swe plany i strategiczne kierunki zmian, kalendarium ich wdrażania, a gdy realizacja bierze w łeb – z triumfem dowodzi, że tak właśnie być musiało. I przestaje mieć znaczenie, czy firmy ubezpieczeniowe dadzą środki na leczenie ofiar wypadków, czy fundusz zacznie działać 1 stycznia, czy być może dopiero 1 czerwca, a jednolite kontrakty wprowadzi się teraz lub w przyszłym roku. Ważne, żeby było lepiej. A lepiej jest z dnia na dzień.
O paśmie nieustających, spektakularnych sukcesów ministra zdrowia media donoszą niemal codziennie. Już w ubiegłym roku udało mu się skutecznie zmniejszyć tegoroczne budżetowe wydatki na zdrowie: o 0,25% obniżono planowaną wcześniej składkę na 2002 r., zamrożono możliwość jej ewentualnego wzrostu kosztem malejącego podatku od naszych dochodów, opóźniono wejście w życie ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym, do 40% zmniejszono podstawę składki na puz odprowadzaną przez budżet za nieustannie malejącą liczbę bezrobotnych. Jednocześnie – "uporządkowano" zasady księgowania przychodów i wydatków kas chorych, co sztucznie wzbogaciło je w tym roku o trzynastą składkę.
Słowem, jest dobrze, coraz lepiej. Nieprawda, że kasom i zakładom wiedzie się coraz gorzej. Czy jednak stabilne finansowanie sektora – na dłuższą metę – wirtualnymi pieniędzmi będzie nadal możliwe? Niewątpliwie tak. Niewydolny system ZUS gwarantuje nieujawnianie, ile należnych kasom środków nie wpływa na ich konta – z padających zakładów pracy czy Urzędów Pracy, którym już w połowie roku budżetowego kończą się środki m.in. na składki zdrowotne. Ale czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal – minister na pociechę ogłosi, że ściągalność składki wzrosła.
Ku pokrzepieniu serc strapionym, z głośnymi fanfarami, zafunduje też ze wspólnej kasy leki za złotówkę osobom powyżej 65. r.ż. Nieważne, czy emeryt dostaje 600, czy 6000 zł miesięcznie – socjaldemokratyczne serce ministra pękłoby z bólu, gdyby emeryt za kilka starych leków musiał, jak dotąd, zapłacić 2,5 zł. Cały naród pomoże więc emerytom – tym chętniej zresztą, że za sprawą nie kompensowanej składki państwo wyjmie im z kieszeni od 1 stycznia 2003 r. po 3 zł miesięcznie.
Tak więc sukces goni sukces. A główny reżyser tego politycznego teatru groteski sprawia, że robi się coraz śmieszniej. Ale też, niestety, coraz bardziej straszno.