Martwi mnie, że jednoimienni politycznie decydenci rynku zdrowotnego mają odmienne koncepcje wyjścia z reformatorskiego impasu. Zarysował się już medialny konflikt w tej sprawie pomiędzy centralistyczną koncepcją MZ a racjonalnym liberalizmem prezydenckich ekspertów.
Centralizm (łac. centralis – środkowy) to konstruowanie systemu państwowego, w którym wszystkie organy terenowe podporządkowane są głównemu organowi decyzyjnemu. Pomysł MZ na zapanowanie nad chaosem reformy polega na wprowadzeniu wojskowej dyscypliny i skupieniu w jednym ręku kluczowych decyzji, w tym także kadrowych, na podobieństwo brytyjskiej NHS, która słynie niestety z obśmiewanej w UE "waiting list". Dwa tygodnie temu na konferencji EU w Brukseli dowiedziałem się od zaprzyjaźnionego Anglika, że ostatnim pomysłem NHS jest wysyłanie liniami British Airways pacjentów czekających latami na leczenie – do tańszych i pustych szpitali w Grecji. Jeżeli u nas ma być tak samo, to pierwszy się zgłaszam. Nigdy nie widziałem Akropolu, a sfinansowanie takiej wycieczki w ramach NFOZ bardzo mi odpowiada.
Odbyłem po studiach w karnej jednostce w Chełmie szkolenie wojskowe dla "bażantów" i wiem, jak skuteczne jest działanie na zasadzie: nie myśl, nie dyskutuj, wykonaj; dowódca wie lepiej, bo dowódca ma "mikrofon". Mikrofon to władza, a władza... to mikrofon. MZ nie ma obecnie szans na "przyduszenie" dyrektorów kas chorych lub negocjowanie po dobroci: "drodzy dyrektorzy bogatych kas, oddajcie swoje lokaty biednym kasom w imię społecznego solidaryzmu". Dyrektorzy bogatych kas nie padną w ramiona ubogich krewniaków ze wschodniej Polski z deklaracjami: "już więcej nie będziemy chomikować zysków, wybaczcie, drodzy dyrektorzy biednych kas, podzielimy się z Wami każdym nadplanowym groszem!" Nie nastąpi także nagłe, informatyczne ozdrowienie zusika, który kasuje swój odsetek składki za nic, a do tego zusikowi decydenci ogłosili w mediach, że rent, emerytur, a nawet zgonów też nie umieją zliczyć.
Przyznaję, że gdyby MZ złapało wszystkie dostępne sznurki decyzyjne na rynku zdrowotnym, mogłoby uporządkować obecny system, ale nie musi to być robione za pomocą "jednego mikrofonu". Zalecałbym więcej pracy zespołowej, w tym także odważną publiczną dyskusję z udziałem znanych w środowisku, doświadczonych, dobrze "wypadających" medialnie ministerialnych ekspertów.
Liberalizm uznaje nadrzędność interesów jednostki oraz własności prywatnej, afirmuje wolność, tolerancję, niezależność i poszanowanie interesów, ambicji oraz możliwości każdego, najmniejszego podmiotu. Umiarkowanie liberalne poglądy prezentuje w mediach m.in. doświadczony i ceniony w naszym środowisku polityk zdrowotny opcji prezydenckiej, który jest za ewolucyjną naprawą systemu z poszanowaniem interesów lobby nzoz-ów, utrzymaniem zdecentralizowanego systemu alokacji środków finansowych i rozwojem e-RUM. Należy mu się Oskar za nazwanie ministerialnej strategii "Narodowej Ochrony Zdrowia"... prowokacją intelektualną. "Prowokacja intelektualna" nabierze sensu, jeżeli zostanie zaaprobowana przez parlament. Moim zdaniem kompromis pomiędzy centralizmem a liberalizmem można osiągnąć, ale wyłącznie poprzez jawność alokacji środków finansowych i klarowne, jednakowe kryteria wyboru oferenta medycznego zgodnie z potrzebami, a nie według uznania.
Siedzę sobie "na dole", w typowym spzozie i wiem, że po trzech kosztownych latach nie stać nas na odwrócenie o 180 stopni koncepcji organizacji rynku zdrowotnego. Nie stać nas na utratę szkolonej przez trzy lata i coraz lepiej pracującej kadry kas chorych ani na szkolenie od podstaw kadr niezbędnych dla systemu NFOZ, zwłaszcza że po kolejnych czterech latach mogą zostać wymienione przez nowego dowódcę na nowe pododdziały.
Kolejna, duża zmiana rynku zdrowotnego wymaga zbudowania klimatu zaufania do jej inicjatorów. Ale czy wiedzą oni na pewno, dokąd zmierzają? Konflikty w tej materii na szczytach władzy powodują, że "na dole" wszyscy głupiejemy. Jaka strategia będzie realizowana, jak tłumaczyć pracownikom i pacjentom, że tam "na górze", w Warszawie, wiedzą, co czynią? Nikt "na dole" nie da się już złapać na populistyczne hasła i strategię: "będzie lepiej". Kredyt zaufania został wyczerpany. Pieniądz nie poszedł za pacjentem. Czemu dla odmiany ma pójść na Miodową? Niech ktoś to wyjaśni prostym, zrozumiałym i apolitycznym tekstem. Niech ktoś nam, ludziom z pierwszej linii reformy, wytłumaczy, jak poradzić sobie z kosztami ustawy "203" czy kosztami innych knotów prawnych (dyżury, trzynastki).
Rządowo-prezydenckie potyczki nie powinny zaciemniać faktu, że system pada i potrzebuje finansowego wsparcia, np. w formie gwarantowanych przez państwo obligacji oddalających groźbę bankructwa. Naprawdę nie jest ważne, kto jest właścicielem szpitala lub poradni: podmiot publiczny czy prywatny, jeżeli jest w stanie zaspokoić lokalne potrzeby zdrowotne. Przypominam m.in. i moje pomysły na implementację w Polsce amerykańskiego modelu HMO, godzącego funkcjonowanie różnych form własności placówek zdrowotnych pod nadzorem jednego centrum decyzyjnego, odpowiadającego przed pacjentem za kompleksowość i jakość oferty zdrowotnej.
A swoją drogą marzę również, aby Niemcy dalej nam zazdrościli, że zrobiliśmy z ochroną zdrowia w trzy lata coś, co oni budowali przez lat 120. I żeby nam wyszło lepiej!
Marek Wójtowicz