Zjeść ciastko i mieć ciastko, czyli jak zażyć cielesnych przyjemności, a w noc poślubną okazać się dziewicą – oto odwieczny dylemat kobiet! Zanim niewiastom, których cnota była już skonsumowana, przyszła z pomocą medycyna, musiały one uciekać się do pozamedycznych metod, by w noc poślubną udawać niewinne. Stawka była wysoka – albo godne życie przy boku męża, albo publiczne pohańbienie, nawet śmierć.
Fot. iStock
Choć nie zawsze tak było. Słowianki na przykład mogły aż do ślubu cieszyć się swobodą seksualną. Gdy tylko dojrzały, zaczynały nocą wymykać się do jakiegoś młodzieńca z sąsiedztwa i zażywać cielesnych rozkoszy. Jak relacjonował Al Bekri, opierając się na doniesieniach z podróży po Polsce kupca Ibrahima Ibn Jakuba, w czasach Mieszka: „gdy mąż przypadkiem pojął dziewicę w małżeństwo, odpychał ją ze wzgardą i cierpkim wyrzutem, że gdyby była coś warta, pewnie by już kto się poznał na tem do tego czasu”. Zdecydowanie zmieniło się to wraz z umocnieniem chrześcijaństwa. Od dziewcząt zaczęto wymagać zachowania cnoty aż do zamążpójścia. Czystość przedślubna stała się wartością samą w sobie, której należało bezwzględnie strzec. Jej utrata mogła zniweczyć szansę na zamążpójście.
A co, jeśli jednak swą niewinność dziewczę utraciło? Po prostu musiała się nauczyć dobrze odgrywać utratę dziewictwa w noc poślubną. W tym celu mogła uciec się do symulowania. Istotą było naśladowanie naturalnych objawów defloracji, tj. bólu, odczucia oporu u mężczyzny i śladów krwi na prześcieradle. Najprościej było udawać ból, po prostu krzycząc podczas pierwszego poślubnego stosunku. Aby jednak być bardziej wiarygodną, „dziewica” pomagała sobie w odczuwaniu bólu, raniąc swoją pochwę jakimś ostrym przedmiotem na kilka dni przed nocą poślubną. Niezagojona do końca ranka otwierała się podczas „pierwszego” spółkowania i faktycznie wywoływała ból, a na dodatek pojawiał się także, jakże pożądany dowód niewinności – krwawienie! A oto dość zabawny przykład z naszego staropolskiego podwórka symulowania bólu. Jantoś z Mańką w kopcu siana zbytkują: „Maryś, ady ty cnotliwo?” „A jużci, ze cnotliwo!”. „To cegaj nie ksycys?”. „A juześ wraził?”. „Jus”. „Łoj jak boli, łoj jak boli” (cyt. za K. Filipek, M. E. Marcyniuk, Chirurgiczna rekonstrukcja błony dziewiczej. Piętnaście lat później, „Seksuologia Polska”, 2012, 10). Uczucie bólu u kobiety i oporu u mężczyzny dawała także niezwykła metoda związywania ze sobą dłuższych włosów łonowych przeciwległych warg sromowych. Członek musiał pokonać opór takiej „plecionki” i zwykle wyrywał też włosy – ból był gwarantowany jak podczas depilacji. Krwawe dowody niewinności można było podsunąć mężczyźnie na różne sposoby, choćby planując ślub i noc poślubną tak, by wypadły na początku menstruacji. Częściej jednak uciekano się do metod zastępczych. Bywało, że tuż przed stosunkiem kobiety umieszczały w pochwie napełnione krwią gołębia rybie pęcherze. Dlaczego krwią gołębia? Bo uważano, że jest ona z wyglądu najbardziej podobna do ludzkiej, co wobec zwyczaju pokazywania weselnym gościom zakrwawionego prześcieradła miało ogromne znaczenie. Podczas stosunku taki rybi pęcherz napełniony krwią pękał, a ta wypływając, imitowała deflorację. Czasem, zamiast rybich pęcherzy, stosowano napełnione krwią lub czerwonym barwnikiem woreczki żółciowe albo nasączone krwią gąbki. Zdarzało się też, że kobiety dokonywały okaleczenia swoich narządów rodnych tuż przed stosunkiem, co z pewnością nie tylko powodowało krwawienie, ale i ból.
By mężczyzna miał pewność niewinności swej wybranki, stosowano różne metody „diagnostyki dziewictwa”, także jako dowód przed sądami. Cały szereg mniej czy bardziej wyszukanych sposobów opisuje lekarz i historyk medycyny Franciszek Giedroyć w pracy z 1934 roku pt. „Wiekowe spory o błonę dziewiczą”. W pierwszym rzędzie przedmiotem oceny był wygląd narządów płciowych. I tak włosy łonowe proste występowały u dziewicy, a kędzierzawe – u kobiety, która niejeden raz mężczyznę u siebie gościła. Wejście do pochwy powinno być wystarczająco ciasne i wąskie, jak na dziewicę przystało. Szerokiego i luźnego spodziewano się u kobiety, która dziewictwo miała już za sobą. Także zabarwienie sromu odróżniało niewinną od skalanej: powinno być różowe u tej pierwszej, brunatno-sinawe u drugiej. Niezwykłą metodę badania dziewictwa stosowano u Żydówek. Podejrzaną o stosunki seksualne kobietę sadzano okrakiem na odkrytej beczce wina. Jeśli z jej ust wydobywał się zapach tegoż, no cóż, musiała być zdeflorowana, inaczej bowiem hymen – jak bezkrytycznie wierzono – stanowiłaby przeszkodę w przemieszczaniu się zapachu. Do XVIII wieku diagnozy dziewictwa dokonywały tzw. babki, czyli akuszerki. Nie mogli w tym uczestniczyć lekarze mężczyźni, którzy pisemne opinie wydawali na podstawie dowodów przeprowadzonych przez akuszerki. Ale, co ciekawe, to właśnie mężczyźni wiedli prym w wyjaśnianiu fenomenu istnienia błony dziewiczej. Badania anatomiczne z przełomu XV i XVI wieku pozwoliły na ustalenie, że hymen jest faktycznie realnie istniejącą strukturą anatomiczną kobiecego ciała. Tylko po co ona jest? Wyjaśnienia medyczne koncentrowały się na jej roli jako przeszkody zapobiegającej infekcjom narządów rodnych, przedostawaniu się do nich ciał obcych czy zaciekaniu moczu do pochwy. Ale były też wyjaśnienia ideologiczne: hymen jako narzędzie ucisku kobiety przez mężczyznę. Koncepcja ta, podjęta przez sufrażystki i kobiety wyzwolone z przełomu XIX/XX wieku, zaowocowała w czasach rewolucji seksualnej odrzuceniem dziewictwa jako wartości. Należało wręcz się go pozbyć jak najszybciej. I wydawać by się mogło, że od lat 60. XX w. problem dziewictwa nie istnieje, ale jak się okazuje, nie wszędzie, a nawet powraca. Dziewiczość, także współcześnie, odgrywa w niektórych kulturach ważną rolę. Cóż więc mogą zrobić kobiety, by z tych czy innych powodów przywrócić utracone dziewictwo, choćby pozornie? Pomysłowość ludzka, jak uczy historia, nie zna granic i nie zawsze kobieta musi zwracać się po pomoc do ginekologa. Na przykład w Chinach można zakupić przez Internet szeroko reklamowany specjalny produkt, tj. zestaw utrudniający wprowadzenie penisa do pochwy podczas stosunku. Aż chciałoby się zawołać: nihil novi sub sole – wywołuje on bowiem u mężczyzny odczucie oporu stawianego jak przez błonę dziewiczą. Ale jakby tego było mało, po stosunku z użyciem tego zestawu – reklamowanego zresztą sloganem „z naszym produktem odzyskasz swoją pierwszą noc” – na pościeli pojawią się także „krwawe plamy” – od wieków uważane za niezbity i naoczny dowód utraconego dziewictwa. W porównaniu z chirurgiczną metodą przywracania niewinności, koszt zestawu jest niewielki – kilkadziesiąt dolarów.
Współczesną odpowiedzią na normy kulturowo-obyczajowe nakazujące zachować dziewictwo aż do ślubu jest medycyna estetyczna miejsc intymnych, proponująca m.in. chirurgiczne przywrócenie błony dziewiczej, czyli tzw. hymenoplastykę. Usługa ta kierowana jest do kobiet „pragnących powrotu do czystości i narodzin na nowo”. Ale nie tylko. Taki zabieg jest też wykonywany u niewspółżyjących wcześniej ofiar gwałtów. Ma wówczas znaczenie terapeutyczne. Hymenoplastyka zaczęła być stosowana na świecie w latach 70. XX w. Doniesienia o zabiegach w Polsce pojawiły się w literaturze medycznej w latach 90. XX wieku. Sam zabieg polega na zszyciu skóry pozostałej po pierwszym przebiciu błony. Jeśli jednak dobrze poszukać w przeszłości, to i na tym polu, czyli zszywania błony dziewiczej, można szukać pierwowzoru. Kiedyś każda kobieta potrafiła szyć. Nie było nic prostszego, jak wziąć igłę, nici, kawałek wysuszonej błony surowiczej pochodzącej np. od kozy i wszyć go w puste miejsce po rozdartej hymen. To także potrafiły babki.
Dziś zakres zabiegów ginekologii estetycznej jest bardzo szeroki i wykraczający poza przywracanie dziewictwa, z którego zwykle korzystają kobiety młode – dwudziestokilkuletnie i który nie jest tak częstym zabiegiem. Usługi ginekologii estetycznej adresowane są obecnie do kobiet w różnym wieku i z różnymi problemami, a powody obyczajowe skłaniające do korzystania z nich nie są już dominujące. Obecnie w zdecydowanej większości przypadków kobiety decydują się na usługi „chirurgii intymnej” po to, by poprawić swoje życie seksualne. Jeśli w osiąganiu rozkoszy przeszkadzają im rozciągnięte pochwy czy to z powodu przebytych porodów, czy po prostu menopauzy, zwiotczałe lub przerośnięte wargi sromowe mniejsze, przykryta fałdem skóry łechtaczka czy nieuwydatniony punkt G – nic prostszego, jak udać się do kosmetoginekologa, który skalpelem lub laserem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przywróci waginom i sromom młodość, a całemu ciału radość. Możliwości jest dużo: lifting łechtaczki – by nie chowała się za bardzo w fałdzie skórnym, G-shot – by powiększyć punk G do rozmiarów odczuwalnych, przycięcie warg sromowych mniejszych – by faktycznie były mniejsze, ujędrnienie warg sromowych większych – aby były większe, odessanie tłuszczu ze wzgórka łonowego – by nie był jednak taki wyniosły, plastyka pochwy – by była bardziej ścisła, laserowe jej odmładzanie – by nabrała sprężystości – i kilka innych. Popularnością cieszy się nawet tzw. wampirzy lifting pochwy. Okazuje się, że ostrzykiwanie vaginy preparatem z własnej krwi – odmładza ją. I znów chce się powtórzyć, to nic nowego pod słońcem. Już kilka wieków temu kobiety robiły wiele, by poprawić sprężystość swoich wagin. Wejście do nich smarowały różnymi cudownymi wywarami z ziół – rumianku i szałwii, mających właściwości ściągające, kory dębu – także w postaci nasiadówek, lubczyku czy wreszcie ałunu lub sokiem z cytrusów. O odmładzających właściwościach krwi także pisano wieki temu. Motywacja dla takich działań była jednak inna – gra z mężczyzną toczyła się nie o estetykę i seksualne zadowolenie kobiety, ale o małżeństwo w ogóle, poprzez „przywracanie” utraconego dziewictwa.
Zdecydowanie bardziej estetyczne podejście do miejsc intymnych wykazywały natomiast starożytne Egipcjanki. Trzy tysiące lat temu ówczesne kobiety modyfikowały swoje genitalia, ozdabiając je, malując lub… wybielając. Zabiegi wybielania miejsc intymnych stosowane są także dzisiaj, a współcześnie prawdopodobnie pierwszymi klientkami były, no cóż, aktorki filmów pornograficznych, których przyrodzenia odgrywają niebagatelną rolę, można rzec – rolę główną.
Ginekologia estetyczna jest dyscypliną o bardzo krótkiej historii, bo sięgającej zaledwie XX w., ale niewątpliwie z przyszłością. Nowatorskie zabiegi ginekologiczne podejmowane na początku XX w. i mające charakter leczniczo-estetyczny, jak np. uformowanie sztucznej pochwy przy jej niedorozwoju lub braku, przysparzały lekarzom wiele trudności. Metody z użyciem fałdu skóry kończyły się niepowodzeniem. Postępem było wykorzystanie fragmentu jelita cienkiego. Sukces w tym zakresie odniósł także polski ginekolog B. Kowalski z poznańskiej kliniki dla kobiet, o czym pisał w „Nowinach Lekarskich” w 1921 roku. Warto przypomnieć inną jeszcze operację ginekologiczną, z której sprawozdanie złożył I. P. Tychowski na posiedzeniu Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego w 1863 roku. Chodziło mianowicie o przypadek pani N., której dopiero co zawarte małżeństwo zawisło na… hymenie z powodu jej znacznego pogrubienia i niepodatności, uniemożliwiających spółkowanie. Pomoc lekarska polegała na jej dwukrotnym nacięciu nożem. Problem, jak się okazało przy dokładniejszym badaniu, był jednak znacznie głębszy. Kobieta cierpiała na wrodzony brak macicy, a jej pochwa był krótka i ślepo zakończona. W tamtym czasie jednak niewiele więcej można było pomóc pani N. Ale zabiegi nacinana błony dziewiczej, czyli hymenotomia, nie straciły na aktualności i są wykonywane także dziś. Zwykle z przyczyn medycznych, ale czasem też psychologicznych – gdy kobieta bardzo się boi bólu i krwawienia przy pierwszym stosunku.
Nieco dłuższa jest historia chirurgii estetycznej w ogóle. Jako przykłady można przywołać operacje plastyczne nosa wykonywane w starożytnych Indiach, likwidowanie blizn u gladiatorów w starożytnym Rzymie i Grecji, a nawet zmniejszanie piersi czy rekonstrukcję uszu i warg – zabiegi opisane przez Celsusa w dziele w „De Medicina”. Ale za pierwszy zabieg w dziejach medycyny motywowany wyłącznie estetyką, uważa się operację nosa przeprowadzoną w połowie XIX w. przez niemieckiego lekarza, pioniera chirurgii plastycznej i przeszczepów skóry, Johanna Dietricha Dieffenbacha. Na zmniejszenie piersi z przyczyn estetycznych trzeba było poczekać do końca XIX w. Operacji tej dokonał w 1897 r. Alfred Pousson. Dwa lata później pierwszą plastykę powłok brzucha wykonał Howard Kelly, a w 1926 r. Charles Dujarier przeprowadził pierwszy zabieg liposukcji. A potem poszło już z rozmachem. Greckie „plastikos”, czyli formowanie ciała, stało się faktem i zajrzało także do miejsc intymnych.