Lekarze twierdzą, że tzw. ustawa podwyżkowa nie zmienia ich sytuacji materialnej. I jest niesprawiedliwa, bo wskutek widzimisię urzędników różnicuje kwoty lekarskich podwyżek. Dyrektorzy zakładów podkreślają jednak, że nie pamiętają tak dużego jednorazowego wzrostu płac w ochronie zdrowia, jak obecnie. Zgodnie z uchwaloną w lipcu ustawą o przekazaniu środków finansowych świadczeniodawcom na wzrost wynagrodzeń, w każdym zozie fundusz płac został zwiększony o 30%.
Szef śląskiego oddziału OZZL Maciej Niwiński uważa, że ustawa podwyżkowa nie poprawiła sytuacji materialnej lekarzy. – Pensja zasadnicza brutto lekarza po podwyżce nie przekracza 2400 zł, trudno więc mówić o poprawie.
Tymczasem wiceminister zdrowia Bolesław Piecha twierdzi, że największy problem, jaki ujawnił się w związku z realizacją ustawy podwyżkowej, to... zbyt wysokie zarobki lekarzy. Ustawa, jak wiadomo, zezwala na wypłatę podwyżki wyłącznie pod warunkiem, że wynagrodzenie pracownika nie przekracza 7-krotności średniej płacy krajowej. – Wiem o szpitalach, które mają problem z tym zapisem i jest ich sporo – twierdzi B. Piecha.
Dodatek czy wzrost podstawy?
Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy zaapelował do swoich członków, aby nie godzili się na podwyżki wypłacane w formie wyodrębnionego dodatku do pensji. Zdaniem Krzysztofa Bukiela, przewodniczącego związku, taki dodatek bez trudu może zostać odebrany.
Halina Bobrowska, szefowa wielkopolskiego oddziału OZZL, uważa, że podwyżka powinna być włączona do podstawy wynagrodzenia. – W Wielkopolsce trwają negocjacje z dyrekcjami szpitali. Chcemy, aby na przyszły rok wzrost wynagrodzeń był realizowany poprzez wzrost płacy zasadniczej, a nie wypłacany jako dodatek. Dyrekcje na razie nie bardzo jednak wiedzą, jak będą sprawozdawać wydatkowanie tych pieniędzy do NFZ. Większość dyrektorów podpisuje "podwyżkowe" aneksy do kontraktów z terminem ich obowiązywania do końca 2007 r.
Jerzy Błasiak z OZZL, pracujący w szpitalu w Skarżysku-Kamiennej, tłumaczy, że w województwie świętokrzyskim w wyniku czerwcowych protestów dyrektorzy szpitali zobowiązali się podnieść pensje o 30%. Nie mogą więc teraz wypłacać podwyżki w postaci dodatku, muszą ją wliczyć do pensji zasadniczej. W przeciwnym razie lekarze mogą dochodzić swego w sądzie pracy.
Dyrektorzy niepublicznych szpitali nie mają wątpliwości. – Ustawa wyraźnie określa czasowe ramy wypłacania środków na te podwyżki. Nie mogę więc podstawy wynagrodzenia ustalonej na czas nieokreślony łączyć ze składnikiem przewidzianym na czas określony – tłumaczy Marcin Szuliński, prezes niepublicznych szpitali w Skwierzynie i Wschowie.
Instytut Kardiologii w Aninie również wypłacił podwyżkę w formie dodatku do pensji. – Kto zagwarantuje, że przekazywane nam dziś pieniądze wejdą do wyceny punktowej świadczeń? Nie mamy jeszcze podpisanych kontraktów na przyszły rok. Związki zawodowe podeszły do sprawy rozsądnie. Zgodziły się na wypłatę pieniędzy w tym roku w formie dodatku; umówiliśmy się natomiast, że do rozmów wrócimy w przyszłym roku – wyjaśnia dyrektor ds. administracyjnych Instytutu Jan Czeczot.
Dla kogo podwyżka?
Nie wszystkim lekarzom przysługuje wzrost wynagrodzeń. Ustawa pomija lekarzy, pielęgniarki i położne, którzy sami lub jako grupa profesjonalistów medycznych utworzyli niepubliczne zakłady opieki zdrowotnej lub np. grupowe praktyki lekarskie. Czyli – właścicieli ok. 10 tys. działających w Polsce nzozów. O interwencję w tej sprawie zwrócili się do resortu zdrowia przedstawiciele Wielkopolskiego Związku Pracodawców Ochrony Zdrowia oraz Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Ich protest poparł też Okręgowy Zjazd Lekarzy Wielkopolskiej Izby Lekarskiej. W efekcie – 31 października br. Porozumienie Zielonogórskie poinformowało, iż w wyniku negocjacji przedstawicieli PZ oraz samorządu lekarskiego uzyskano od Ministerstwa Zdrowia taką interpretację przepisów ustawy podwyżkowej, która gwarantuje przekazanie środków na podwyżki również właścicielom nzozów, jeśli realizują świadczenia opłacane przez NFZ, bez względu na charakter prawny podmiotu założycielskiego.
Innym problemem jest to, że zgodnie z ustawą podwyżka nie należy się pracownikowi zatrudnionemu po 30 czerwca br. Resort zdrowia tłumaczy, że pracownicy ci nie mogą być objęci regulacją, ponieważ nie można wobec nich zastosować mechanizmu naliczania kwoty podwyżki, skoro podstawą wyliczeń jest ostatni kwartał przed wejściem w życie ustawy. Jednak w świetle Kodeksu pracy, pracownikom za taką samą pracę należy się jednakowe wynagrodzenie. Dyrektorzy szpitali zastanawiają się więc, z jakich środków mają dziś zrównać zarobki pracowników przyjętych do pracy w drugiej połowie tego roku do poziomu tych, jakie obecnie osiągają zatrudnieni wcześniej.
Marcin Szuliński, prezes niepublicznego szpitala w Wschowie, który powstał we wrześniu br. w wyniku przekształcenia SP ZOZ w NZOZ, mówi, że jego pracownicy w ogóle nie dostali podwyżek. NFZ nie chce wypłacić placówce pieniędzy na podwyżki, ponieważ w I półroczu nie miała ona kontraktu z Funduszem. – Ministerstwo zapomniało, że szpitale mogą się przekształcać – tłumaczy Szuliński. Tymczasem nowy NZOZ we Wschowie to ZOL, hospicjum, 4 podstawowe oddziały szpitalne, SOR i OIOM, w sumie – 140 łóżek, 150 pracowników na etacie oraz 40 kontraktowych. – Pracownicy są sfrustrowani. Wszyscy wokół dostają podwyżki, a oni – nie – skarży się prezes.
Z podwyżki nie mogą też skorzystać lekarze stażyści i rezydenci (pisaliśmy o tym szerzej w "SZ" nr 84-87 z 6 listopada br.), a także pracujący w krwiodawstwie i krwiolecznictwie.
Nie będzie po równo
Krytycy ustawy podkreślają, że najwięcej pieniędzy na podwyżki otrzymują placówki, które mają wysokie kontrakty. Te z najniższymi, gdzie i pensje pracowników są najniższe – zyskują znacznie mniej. Poza tym ustawa stanowi, że przy naliczaniu środków na podwyżkę bierze się pod uwagę koszty wynagrodzeń z II kwartału 2006 r. Zyskują więc szpitale, które w tym czasie wypłaciły premie, nagrody dla pracowników itp. W efekcie – 40% podwyżki w jednym szpitalu może oznaczać 1500 zł, w innym – 400 zł.
Tadeusz Politewicz z OZZL w Olsztynie podkreśla, że ustawa nie gwarantuje równomiernego wzrostu wynagrodzeń. – Pracownicy pogotowia w Olsztynie dostali zaledwie 16% podwyżki, natomiast pracownicy klinik i instytutów nawet 40% – oburza się Politewicz.
W Instytucie Kardiologii w Aninie większość lekarzy otrzymała podwyżkę w wysokości 30%, niektórzy nawet 40%, co średnio stanowiło około 1670 zł brutto. Tymczasem np. w szpitalu powiatowym w Mielcu 30% podwyżki oznacza średnio 500 zł brutto dla lekarza.
Jeszcze mniej przypadło na lekarza w Szpitalu Wojewódzkim w Zielonej Górze – średnio około 15-19%, tj. 400 zł brutto. Waldemar Taborski, dyrektor tej jednostki tłumaczy, że już w kwietniu o około 400 zł podwyższył pensje lekarzy. W sumie więc tegoroczna podwyżka wynosi średnio 800 zł dla lekarza.
W zielonogórskim szpitalu dzięki temu, że wprowadzono punktową wycenę pracy pracowników wszystkich kategorii, wystarczyło po prostu podnieść wycenę punktu.
Sporo wątpliwości budzi również sposób podziału podwyżkowych pieniędzy pomiędzy poszczególne grupy pracowników. Już pod koniec września Prezydium NRL zwróciło się do dyrektorów szpitali z apelem o wypłacanie podwyżek przede wszystkim pracownikom medycznym. Wielu dyrektorów uznało jednak, że byłoby to krzywdzące wobec innych pracowników. W większości szpitali dyrekcje we współpracy ze związkami zawodowymi podzieliły pieniądze w miarę po równo.
Dyrektor Centrum Onkologii w Warszawie prof. Marek P. Nowacki poinformował, że w zarządzanej przez niego placówce pensja lekarzy wzrasta o 36%, co oznacza, że dostaną około 1400 zł brutto miesięcznie więcej, natomiast pielęgniarek – o 35% (ok. 900 zł brutto więcej). Najniższe podwyżki przyznano pracownikom administracji – średnio po 400-500 zł brutto. – Nie pamiętam podwyżki na taką skalę. To są naprawdę duże pieniądze – oświadczył prof. Nowacki.
Skąd pieniądze?
Wielu dyrektorów szpitali uważa, że nie jest wcale pewne, iż w przyszłym roku pieniądze na ustawowe podwyżki się znajdą.
Minister zdrowia Zbigniew Religa na konferencji prasowej zapowiedział, że środki na podwyżki będą pochodzić ze wzrostu nakładów na opiekę zdrowotną, tj. wzrostu składki na ubezpieczenie zdrowotne w 2007 r. o kolejne 0,25%, a także – jej zwiększenia wskutek wzrostu gospodarczego. – W związku z tym do NFZ wpłynie ponad 4 mld zł. A oprócz tego przybędzie też prawie 1,2 mld zł z budżetu państwa na finansowanie ratownictwa medycznego, które do tej pory w całości było finansowane przez NFZ. Czyli – mówimy o wzroście finansowania opieki zdrowotnej w przyszłym roku o ponad 5 mld zł – przekonywał Religa.
Wiceprezes NFZ Jacek Grabowski przy każdej okazji powtarza jednak, że w związku z ustawą podwyżkową – utrzymanie w przyszłym roku finansowania świadczeń na tegorocznym poziomie będzie dla NFZ nie lada wyzwaniem. Fundusz nie zakontraktuje w przyszłym roku większej liczby świadczeń, nie podniesie też ich wyceny. Tymczasem wielu świadczeniodawców skarży się, że pieniądze płacone przez NFZ pokrywają zaledwie 70% kosztów części usług, a brak przyrostu przychodów utrudni bądź uniemożliwi wielu spzozom realizację programów restrukturyzacji finansowej.
NFZ oszacował, że realizacja ustawy podwyżkowej oznacza wzrost cen świadczeń średnio o 12%.