Z telefonów, jakie otrzymuję od koleżanek i kolegów z całej Polski, wynika, że problem: jak dać podwyżkę "203 zł" – zajął czas i umysły wszystkich dyrektorów, ich prawników, niektórych inspektorów pracy, że nie wspomnę o zakładowych związkach zawodowych. Już ósmy albo dziewiąty raz czytam pełny tekst ustawy o negocjacyjnym systemie kształtowania przyrostu przeciętnych wynagrodzeń z 16 grudnia 1994 r. z późniejszymi zmianami. Nie jest tam napisane, żeby dać podwyżkę np. od razu o 203 zł, natomiast napisano, żeby zapewnić przyrost wynagrodzeń o kwotę np. 203 zł – a to dwie bardzo różne rzeczy.
W ustawie negocjacyjnej definicja wynagrodzenia (art. 2 ust. 2) mówi bowiem, że są to wydatki pieniężne oraz wartość świadczeń w naturze, wypłacane z tytułu zatrudnienia. To może zwiększyć paczki świąteczne albo kupić rowery po 203 zł i ustawa będzie realizowana? Deputatów węglowych nie dajemy, najwyżej jakieś badanie możemy każdemu zrobić za darmo. W art. 4 ust. 7 powiedziane jest też, że przyrost wynagrodzenia nie może przekroczyć średniorocznego wskaźnika wzrostu cen towarów i usług konsumpcyjnych. A zatem nie mogę dać większej rocznej podwyżki – w pieniądzu lub naturze – niż wskaźnik inflacji. Jeżeli inflacja wynieść ma załóżmy 10%, to przy średnim wynagrodzeniu 1250 zł mogę dać podwyżkę roczną maksymalnie 125 zł (w pieniądzu lub naturze). Ale jednocześnie muszę dać więcej, bo nowy art. 4a każe mi zapewnić przyrost roczny nie mniej niż 203 zł.
Dwa miesiące temu dyrektorzy spzozów na gwałt wypełniali strajkową ankietę ZZPiP, jakie to – w skali roku – podwyżki dawali swoim pracownikom w ciągu ubiegłych trzech lat. Ja dla przykładu dałem jednorazowo 10,5% od 1 lipca 1999 r., a zatem wychodzi na to, że w skali roku dałem 5,25%. W roku 2000 nie dałem okazjonalnie nic, ale z danych sekcji płac wyszło, że wzrost wynagrodzeń jednak był, i to aż o 7%. Znaczy: większa była podwyżka wtedy, kiedy nic nie dałem, niż wtedy, kiedy dałem? To tylko pozornie paranoja. Po prostu, oprócz jednorazowych podwyżek, w każdym spzozie funkcjonuje jakiś regulamin wynagradzania, który skutkuje nieustannymi, comiesięcznymi podwyżkami wynagrodzenia dla coraz to innego pracownika: o rok starszego (1% dodatku za staż pracy), otrzymującego nagrodę jubileuszową (od 20. roku pracy), po podwyższeniu kwalifikacji (specjalizacje, wyższe wykształcenie, doktoraty itp.), dodatkowe indywidualne podwyżki z innych powodów (obciążenie pracą, po każdych kolejnych 5 latach pracy, maksimum rok przed emeryturą itd.). Nie każdy pracownik łapie się co roku na te dodatkowe apanaże, ale statystycznie, czyli przeciętnie, następuje ogólny coroczny wzrost wynagrodzeń: średnio o 5-10%, który z kolei skutkuje wzrostem wydatków z budżetu zozu na płace: średnio o 3-7%.
Z powyższego wynika, że jak w moim spzozie stale, corocznie wzrasta przeciętne wynagrodzenie o 7%, to kawałek ustawy negocjacyjnej już zrealizowałem – bez żadnych dodatkowych podwyżkowych decyzji. Przy przeciętnym rocznym wynagrodzeniu 1250 zł, istniejący regulamin wynagradzania daje 7-proc. wzrost płac, czyli ok. 87,5 zł. Pozostaje mi zatem dać "brakującą" do 203 zł podwyżkę o 115,5 zł i jestem w zgodzie z art. 4a ustawy. Ale niekoniecznie z art. 4 ust. 7.
Czy mogę dać więcej? Nie mogę, bo z kolei art. 4 ust. 1 i 3a mówi, że negocjacje o podwyżce wynagrodzeń powinny uwzględniać sytuację i możliwości finansowe przedsiębiorcy, czyli w tym wypadku moje ograniczone możliwości finansowe jako dyrektora spzozu. A jaka jest sytuacja finansowa spzozów przygotowanych do reformy, czyli na przykład mojego, każdy "na dole" wie. Nie jest, oczywiście, najgorsza, jest tylko trochę jakby zła. Mamy jakieś tam zyski z nadwykonania kontraktu, tyle że na papierze.
Kolejnym problemem jest mechanizm podwyżki. Czy to będzie 203 zł, czy 115,5 zł, – to trzeba opracować jakiś system dania tych pieniędzy. Konsultowałem ten temat z pielęgniarkami-liderkami, niedawnymi okupantkami mojego gabinetu, które nie chcą, żeby ci pracownicy, którzy mają więcej, dostali jeszcze więcej, a ci co zarabiają mniej, dostali mniej. A tak by się stało, gdyby wybrać opcję najprostszą, czyli podwyżkę procentową.
Wpadłem więc na pomysł premii regulaminowej, żeby każdemu dać po równo, ale chyba nie jest to możliwe, bo znani mi prawnicy i inspektorzy pracy nie uważają stałej premii za składnik wynagrodzenia miesięcznego. Swoją drogą to dziwne, że węgiel "w naturze" ustawowo wchodzi do przeciętnego rocznego wynagrodzenia, a stałe premie – nie? Inny z kolegów dyrektorów myśli natomiast o stałym dodatku do wynagrodzenia, który chce ładnie, jakoś "ustawowo", nazwać, i zapisać w angażu. Jeszcze inny zamierza każdemu pracownikowi indywidualnie rozłożyć te 203 zł na wszystkie składniki (wynagrodzenie zasadnicze, dyżury, noce, dodatek funkcyjny itd.), tak żeby każdy dostał tyle samo. Znam też takiego, który chce dać je jednak procentowo. Nie ma mądrego, jak to zrobić sprawiedliwie.
Muszę przyznać, że włączenie załącznika okupacyjnego "203 zł" do ustawy negocjacyjnej powinno ucywilizować wypracowywanie regulaminów wynagradzania – wspólnie przez dyrekcje i związki zawodowe spzozów. Sama nazwa ustawy "o negocjacyjnym kształtowaniu wynagrodzeń", a także jej treść podpowiadają, że tylko drogą dialogu i wewnątrzzakładowych rokowań, z poszanowaniem interesów obu stron, można dojść do kompromisu. Byle tylko nie przenegocjować całego rocznego czasu pracy, bo pieniądze nie biorą się z negocjacji, tylko ze sprzedaży usług zdrowotnych.