Prezes NFZ postawił sobie za punkt honoru wystrzelać lekarzy rodzinnych. Bo krnąbrni, bo mieli odwagę powiedzieć głośno, że to, co Fundusz im proponuje, jest nie do przyjęcia. Myślistwo ma we krwi i słabość do tej dziedziny łowiectwa, zmienił więc kontraktowanie świadczeń w polowanie z nagonką. Prezes uwielbia widać smak adrenaliny, więc jak nie skorzystać z takiej okazji?
Najpierw – nagonka. Propagandowe wypowiedzi w mediach zastraszyły zdezorientowanych. A niesforną zwierzynę, zziajaną i wylęknioną, łatwiej ustrzelić. Trudniej jednak poradzić sobie z całym stadem wygłodniałych wilków, lepiej rozbić je na mniejsze grupy. Można na przykład zaczaić się na wybrane sztuki – np. w Opolskiem. Dobrze też pozbawić stado przewodników.
W prezesowym borze nie ma miejsca dla szaraków – prywatnych praktyk lekarzy rodzinnych. Z życiem ujdzie może gruby zwierz, kompleksowy świadczeniodawca – hurtownik.
Póki co, prezes wciąż strzela. Naboje te rykoszetem mogą trafić w pacjentów. Czy prezes zapomniał, że pieniądze ze składek zostały mu powierzone, aby zapewnił ubezpieczonym jak najlepszą opiekę zdrowotną, a nie – by uprawiał harce z doktorami? Zabezpieczanie opieki zdrowotnej to nie zawody łowieckie. Czas się opamiętać!
Medycyna rodzinna jest gatunkiem dopiero co zaszczepionym w leśnej gęstwinie naszej opieki zdrowotnej. Dlatego powinna być pod szczególną ochroną. Jeśli tak się nie stanie, to w przyszłym roku będzie już wymarłym gatunkiem, pokazywanym w podręcznikach historii opieki zdrowotnej w Polsce.
Wracając do prezesa – chlubą każdego myśliwego są trofea. Co prezes NFZ powiesi sobie nad łóżkiem? Zamiast dyplomu uznania za funkcjonowanie na europejskim poziomie podstawowej opieki zdrowotnej, chyba tylko dymisję ze stanowiska oraz skargi niezadowolonych pacjentów, których pozbawił dostępu do swoich lekarzy rodzinnych.