Połowa marca. Aneta Moskwik, położna z katowickiego szpitala, komentuje na swoim prywatnym profilu na Facebooku link, zamieszczony przez znajomą. Kilkanaście godzin później ten komentarz, dane, zdjęcia, na których jest ona i dzieci, może zobaczyć w Sieci przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy osób, może sto tysięcy lub dwieście. Położna musi się zmierzyć z falą internetowego hejtu.
Nie ją pierwszą to spotyka. Ale jako pierwsza – na pewno w tej sprawie – daje tak zdecydowany odpór: zgłasza złamanie prawa do Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych, na policję i do prokuratury.
„Lilka z Bonifratrów” – strona na FB funkcjonująca od stycznia 2014 roku. Poświęcona dziewczynce, której rodzice oskarżają katowicki szpital Bonifratrów o zaniedbania okołoporodowe, które miały doprowadzić do ciężkiego uszkodzenia mózgu u dziecka. Liliana od urodzenia leży pod respiratorem w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka. Strona ma ponad 46 tys.fanów, a najpopularniejsze wpisy są lajkowane i udostępniane przez setki „cioć i wujków”, jak swoich najwierniejszych czytelników nazywają rodzice Liliany. Ani rodzice dziewczynki, ani rzesza wiernych czytelników nie przyjmują do wiadomości wyników dwóch kontroli, przeprowadzonych w szpitalu na zlecenie Ministerstwa Zdrowia. Konsultanci wojewódzcy nie stwierdzili żadnych uchybień ze strony szpitala. Kontrola trwała prawie rok i była bardzo drobiazgowa, jednak Monika Wulczyńska i Arkadiusz Jochman, którzy wytoczyli szpitalowi proces cywilny, domagając się 2,5 mln zł odszkodowania, trwają przy swoim: zaniedbania były, a kto kwestionuje ich opinię, staje się wrogiem.
„Linkujesz tego tępaka?” – w połowie marca Aneta Moskwik, położna ze szpitala Bonifratrów ze zdziwieniem zobaczyła, że jedna z jej koleżanek podzieliła się na FB linkiem do wpisu na blogu „Tata w Polsce”, który założył Arkadiusz Jochman. Wpis dotyczył sytuacji polskich pielęgniarek.
Dlaczego położna użyła słowa „tępak”? – Czytałam wpisy na stronie Liliany i na blogu. Uważam, że pan Jochman wypowiada się na tematy, o których nie ma żadnego pojęcia, i jest zamknięty na wszystkie kontrargumenty. Ten komentarz był prywatną wypowiedzią, skierowaną do kogoś, kto wcześniej podzielał moje zdanie na temat tego, co zamieszcza ojciec dziecka w Internecie – tłumaczy dziś Aneta Moskwik, która wcześniej nie miała żadnego związku ze sprawą porodu Moniki Wulczyńskiej. Jak mówi, nie było jej nawet tego dnia w pracy.
Wystarczyło jednak jedno krótkie pytanie, by znalazła się w epicentrum.
13 marca na stronie „LzB” ukazuje się wpis: Kochani SZOK!!!! udostępniajcie to proszę, by pokazać kim jesteśmy dla Personelu Szpitala Bonifatrów Katowicach, gdzie rodziła się Lilka. Wczoraj zauważyłem, że położna Aneta M. pisze do swojej koleżanki, że „ona linkuje tego tępaka”. Chodzi o mnie. Poziom wypowiedzi i kultury tej pani mnie nie zaskakuje, bo wszystkiego nie można ukryć pod makijażem i markowym ubraniem. Moja Córka wg mnie umiera przez ten personel, a Ona mnie nazywa tępakiem. (pisownia oryginalna).
Ilustracja? Printscreeny z FB Anety Moskwik, łącznie z jej zdjęciami i zdjęciem jej dzieci oraz listą pracowników szpitala Bonifratrów. Arkadiusz Jochman pisze „Aneta M.”. Ale na liście są pełne dane – Aneta Moskwik to jedyna Aneta M.
Reakcje
„Ale bym tej krowie w łeb przyfasoliła czymś ciężkim... A żeby karma ja dosięgneła. Za takie cos powinno być rozstrzelanie. Wr.... Mam nadzieje ze spotka ja zasłużona kara a bynajmniej los jej się odpłaci za to chamstwo! Drodzy rodzice jestem całym sercem z Wami i z Lilka!”, „Gdzieś ostatnio usłyszałam że” po każdą świnię przyjdzie rzeźnik”... już niedługo Pani Aneto.” „Współczuje dzieciom tej debilki. Oby nie brały przykładu z mamusi.” [pisownia oryginalna] Itd., itd.
– Gdy następnego dnia pojawiłam się w szpitalu, od razu usłyszałam pytanie, co się dzieje w Internecie. Gdy zajrzałam na FB, przeraziłam się – przyznaje w rozmowie ze „SZ” położna. – Poczułam się osaczona, śledzona. Ktoś zadał sobie trud, żeby dotrzeć do mojej prywatnej rozmowy i ją upublicznić. Opinie o sobie mogłam przeczytać nie tylko pod wpisem pana Jochmana, ale też na prywatnej skrzynce, przyszło ich kilkadziesiąt.
Aneta Moskwik przyznaje, że przez kilka dni zwyczajnie obawiała się o bezpieczeństwo swoje i dzieci. A potem postanowiła walczyć. – Zrozumiałam, że choć może użyłam nieeleganckiego słowa, nie złamałam prawa. To wobec mnie naruszono przepisy – tłumaczy spokojnie. Dlatego wysłała zawiadomienie o złamaniu ustawy o ochronie danych osobowych do Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych oraz zgłosiła sprawę upublicznienia danych i nękania w Internecie na policję i do prokuratury. – Rozważam też pozew cywilny przeciw Arkadiuszowi Jochmanowi – przyznaje Aneta Moskwik.
– Jesteśmy przez panią Anetę poinformowani o zaistniałej sytuacji. Niestety, jest to kolejny atak personalny na osobę całkowicie niezwiązaną z porodem dziecka – potwierdza rzecznik szpitala, Damian Stępień.
W połowie maja policja podejmuje na wniosek prokuratury decyzję o wszczęciu postępowania. Aneta Moskwik ciągle czeka na decyzję GIODO. Niezależnie jednak od tego, jak zakończą się kroki prawne, sprawa personalnego ataku na położną zmieniła sytuację. Znalazły się osoby, które stanęły w obronie położnej. Pozbawione możliwości komentowania wpisów na stronie „LzB”, odnalazły się na innym fanpage’u oraz blogu, którego autor postawił sobie za cel demaskowanie „kłamstw i półprawd” pojawiających się na stronie prowadzonej przez rodziców Liliany. Siła obu stron jest nieporównywalna – kilkadziesiąt tysięcy vs. 130 „fanów”. Ale pierwszy wpis na blogu „Antymizerabilizm” przez dłuższy czas znajdował się w pierwszej dziesiątce najchętniej czytanych blogów na Onet.pl. I, co z punktu widzenia mediów społecznościowych nie mniej ważne, temat został podjęty na kilku innych opiniotwórczych blogach rodzicielskich, czyli parentingowych. Podjęty w sposób niekorzystny dla rodziców Liliany.
Realne skutki zawieruchy, która rozpoczęła się
od ataku na Anetę Moskwik
Po pierwsze, wyhamowanie (być może chwilowe) radykalizmu na stronie „LzB”. Ponad rok działalności bez żadnego realnego sprzeciwu ze strony atakowanych osób i instytucji spowodowało, że autorzy strony nie wahali się np. umieścić zdjęć lekarzy „zamieszanych” w sprawę Lilki, czyli np. konsultantów wojewódzkich z podpisami, sugerującymi wręcz mafijne powiązania między nimi. Od kwietnia wpisów jest wyraźnie mniej, rodzice skupiają się przede wszystkim na informowaniu o stanie dziecka i swoich u córki wizytach.
Po drugie, jeden ze śląskich szpitali dostał nowy sprzęt dla dzieci. Ta kwestia też budziła wiele emocji, i nie obyło się bez kontrowersji. Rodzice Liliany wczesną jesienią ubiegłego roku założyli fundację Centrum Monitoringu Lecznictwa Okołoporodowego i zorganizowali zbiórkę na „dmuchawę” dla Lilki. Dmuchawę, czyli system ogrzewania pacjenta – Lilka nie utrzymuje właściwej temperatury organizmu i potrzebuje „docieplania”. Zbiórka zakończyła się dużym sukcesem, uzbierano 31 tysięcy złotych. Rodzice Liliany już w październiku 2014 roku poinformowali o zakupie trzech dmuchaw i łóżeczka dla GCZD. I do końca kwietnia słuch o darowiźnie zaginął. Pytania o sprzęt, sporadycznie pojawiające się na stronie Lilki, nie doczekiwały się odpowiedzi. Losy darowizny wzięli pod lupę nieprzychylnie nastawieni do rodziców dziewczynki internauci. Posypały się wpisy, komentarze, pytania. Pod koniec kwietnia zapytaliśmy fundację Moniki Wulczyńskiej oraz GCZD o losy sprzętu. Odpowiedź ze strony szpitala przyszła niemal natychmiast: Centrum sprzętu przyjąć nie może, bo jego zakup nie został uzgodniony przez Fundację Centrum Monitoringu Lecznictwa Okołoporodowego z organem zarządzającym szpitala, co jest regulaminowym warunkiem przyjęcia darowizny. Dodatkowo, Monika Wulczyńska miała postawić warunek, że część sprzętu będzie służyła wyłącznie Lilianie, na co szpital nie mógł się zgodzić. Rodzice Lilki nie rozumieją decyzji szpitala i twierdzą, że zakup sprzętu był uzgodniony: „W ocenie naszej Fundacji doszło więc do sytuacji, w której to Dyrekcja oraz personel oddziałowy taką zgodę (na przyjęcie sprzętu – red.) wyraziła pośrednio – delegując zadanie przyjęcia sprzętu do działu administracyjnego i prawnego oraz bezpośrednio przesyłając zapotrzebowanie poprzez kierownika działu administracji w zakresie sprzętu, którego brakuje w Szpitalu. Działy te zgodnie stwierdziły, że darowizna w postaci sprzętu zostanie przekazana, tak jak dotychczas” – napisała w odpowiedzi na pytania „SZ” Monika Wulczyńska, podkreślając, że pisemne stanowisko GCZD poznała dopiero pod koniec kwietnia, drogą mailową. Zaprzecza też, że miała stawiać jakiekolwiek żądania w sprawie użytkowania sprzętu, choć zbiórka była przeprowadzona imiennie, na przelewach miał się pojawić dopisek „dla Lilki”. Ale to już przeszłość. Na zamieszaniu skorzystali pacjenci Szpitala Klinicznego nr 6 w Zabrzu, do którego Fundacja przekazała sprzęt zakupiony dla GCZD z przeprowadzonej zbiórki oraz – jak poinformowała nas Monika Wulczyńska – dwa dodatkowe łóżka, zakupione przez rodziców Liliany na kredyt. Szpital w Zabrzu darowiznę przyjął.
Wnioski
Wśród socjologów panuje przekonanie, że wybory prezydenckie w Polsce wygrał nie Andrzej Duda, ale Internet. To w Internecie dzieją się rzeczy i zachodzą procesy, które odwracają bieg historii. Historii wielkiej, ale też coraz częściej – historii pojedynczych osób czy instytucji. Siła mediów społecznościowych rośnie, i polskie instytucje ochrony zdrowia, tkwiące – w znakomitej większości – pod względem komunikacyjnym w głębokim XX wieku, prędzej czy później się o tym przekonają.