Medycy nie odpuszczają. Akcja „Zdrowa praca” wynika z głęboko zakorzenionych w młodych lekarzach wartości, jej założenia są spójne i autentyczne, i nie mają nic wspólnego z polityką. Zmiany są nieuchronne, nie wiadomo tylko, jak szybko nastąpią.
Owypowiadaniu klauzuli opt-out znowu głośno we wszystkich mediach, nie tylko branżowych. Choć termin akcji nie jest przypadkowy, to inicjatorzy akcji robią wszystko, by protest nie miał charakteru politycznego i nie dał się powiązać z postulatami płacowymi. Trudno przewidzieć reakcję rządu, który najprawdopodobniej będzie próbował przeczekać i nie ruszać drażliwego tematu, jednak można zakładać, że zmiana w ochronie zdrowia nastąpi na pewno. Nawet jeśli dziś blisko połowa lekarzy ma 58 lat, to młode pokolenie dojdzie w końcu do głosu, podważając zastany porządek i kulturę organizacyjną, kwestionując system wartości, oparty na hierarchii i nieuzasadnionych przywilejach. To dzieje się w innych branżach i jest nieuniknione, bo rezydenci pokoleniowo cenią inne wartości i mają nastawienie do pracy odmienne niż ich starsi koledzy. To może zdecydować o sukcesie ich akcji.
Nawet jeśli zmiany nie pojawią się w najbliższej przyszłości, z pewnością nastąpią wraz ze zmianą struktury pokoleniowej na medycznym rynku pracy.
Trzy pokolenia na rynku pracy
Pacjentami opiekują się dziś trzy pokolenia. Daty graniczne, które je wyznaczają są umowne, jednak pewne zjawiska bardzo wyraźne. Najstarsze – w ochronie zdrowia wciąż bardzo liczne, stanowiące około 15 proc. pracowników – to tzw. baby boomers, urodzeni w latach 1946–1964 – powojenne pokolenie wyżu demograficznego. Najliczniejsze jest pokolenie X, urodzone w latach 1965–1981, a niewiele mniej, prawie 30% pracowników, stanowi generacja, która ma dziś 25–40 lat, zwana pokoleniem Y lub millenialsami.
Igreki teraz rozwijają najintensywniej swoją karierę. W innych branżach ci starsi przejmują właśnie stanowiska kierownicze, w branży medycznej niekoniecznie – szczególnie w publicznych placówkach, gdzie panuje specyficzna kultura organizacyjna. Stereotypowo uznaje się to najmłodsze pokolenie za roszczeniowe, leniwe, podporządkowane technologii i niedoceniające ciężkiej pracy. Jak każdy stereotyp, także ten nie jest prawdziwy.
Pierwszy błąd w założeniu wynika z faktu, iż oceniający reprezentują inny system wartości niż oceniani. Baby boomers wyrośli w przekonaniu (w ich czasach prawdziwym), że trzeba ciężko pracować, liczyć tylko na siebie, latami zdobywać szlify, czasem pracując za darmo, i wtedy dopiero można daleko zajść. Cenią autorytety i mają potrzebę stabilizacji, także w pracy. Sukces utożsamiają z życiem zawodowym. Pokolenie X urodziło się w PRL, a dorastało w czasach transformacji, gdzie nagle wszystko stało się możliwe. Wielu zrobiło w krótkim czasie kariery dzięki swej operatywności. Dla sporej części z nich wyznacznikiem statusu są pieniądze. Ich dzieci biegały po podwórkach z kluczem na szyi, a pojęcie work-life balance jeszcze nie istniało. Kiedy te dzieci dorosły, zdecydowały, że nie chcą tak żyć.
Wyścig szczurów się nie opłaca
Igreki są dziećmi zarówno baby boomersów, jak i pokolenia X. Wiedzą, że wyścig szczurów ma wysoką cenę. Wychowani w poczuciu zagrożenia, dorastali w cieniu WTC, terroryzmu i kryzysu w 2008 roku, mają zupełnie inne priorytety w życiu niż pokolenie ich rodziców. Są świadomi swoich celów.
Najważniejsza w kontekście pracy zawodowej pokoleniowa zmiana mentalności polega na tym, że igreki nie żyją, aby pracować, lecz pracują, żeby żyć. Wskazują równowagę między życiem zawodowym i prywatnym jako jedną z podstawowych wartości. Już studenci medycyny myślą o swojej karierze w kategoriach unikania wypalenia zawodowego. Widzą jak sfrustrowani są czasem ich przepracowani koledzy i nie chcą podzielić ich losu. Z amerykańskich badań nad priorytetami młodego pokolenia wynika, że „elastyczne harmonogramy” oraz „równowaga pracy i życia” są jednymi z kryteriów podczas poszukiwania pracy. Nie akceptują bezpłatnych staży, oczekują wynagrodzenia za swoją pracę. Oczywiście – można to ocenić jako roszczeniowość i „brak pokory”, ale to tylko jedna z możliwych interpretacji.
Cyfrowi tubylcy
To nie koniec różnic. Pokolenie to, zwane „cyfrowymi tubylcami”, dorastało z komputerami osobistymi, a ostatnio ze smartfonami i mediami społecznościowymi. Wychowywali się równolegle w rzeczywistości prawdziwej i cyfrowej. Z ich perspektywy Internet nie jest dodatkiem, światem rozrywki, tylko normalną rzeczywistością, w której funkcjonują i nawiązują relacje. Ma to swoje konsekwencje w pracy. Dzięki przyzwyczajeniu do łatwego dostępu do informacji, millenialsi kwestionują autorytety i ustalone procedury. Pojęcie autorytetu rozumieją inaczej niż starsze pokolenia. Nie muszą już polegać na wiedzy kilku lekarzy z najbliższego otoczenia. Są przyzwyczajeni do natychmiastowego pozyskiwania informacji. Niekoniecznie zdobywają ją z książek, slajdów i prezentacji. Mogą pobrać wykład (podcast) i przejrzeć go podczas ćwiczeń na bieżni. To tłumaczy inne podejście do równowagi pomiędzy życiem a pracą. Bywa też przyczyną skarg starszych pacjentów, oburzonych, że lekarz podczas wizyty szuka czegoś w komputerze, choć powinien przecież wiedzę mieć w głowie.
Dla millenialsów fakt przepracowania na jakimś stanowisku 20 lat nie jest powodem do szacunku – ich zdaniem na autorytet trzeba sobie zapracować kompetencjami. Pytając: „Dlaczego robimy to w taki sposób?”, nie zaakceptują odpowiedzi: „Bo tak robiliśmy zawsze w takich przypadkach”. Muszą znać sens i pytają o przyczynę. Chętnie też próbują coś usprawnić – i wiedzą, jak to zrobić.
Mają też tendencję do skracania dystansu. Tego wszystkiego nauczyły ich media społecznościowe, które pozwalają nawiązać wiele kontaktów z ludźmi, których być może nigdy nie spotkamy, ale możemy z nimi współpracować. Pokolenie cyfrowych tubylców w zupełnie inny sposób buduje relacje. Są one mniej intensywne, jednak znajomych mają nawet kilkuset. To pozwala im na współpracę od czasu do czasu, w miarę potrzeb. Starsze pokolenie zaś ceni głębsze relacje, oparte na latach wspólnych doświadczeń.
Nie bez znaczenia jest też fakt, że młodsze pokolenie lepiej zna języki i potrafi współpracować zdalnie z osobami w każdym miejscu globu. A ponieważ na Twitterze można porozmawiać niemal z każdym, więc nie rozumieją konieczności umawiania się przez sekretarki z kimś, kogo cenią i od kogo chcą uzyskać informacje.
Szpital to baby boomer
Wiele badań nad pokoleniem millenialsów może się nie sprawdzić w konkretnych realiach. Inni będą w USA, inni w Polsce. Inaczej będzie to wyglądać w korporacji, inaczej w powiatowym szpitalu, jednak pewne wartości pokoleniowe są niezmienne i właśnie one dają nadzieję na zmianę, także w zastałych kulturach organizacyjnych. Kiedy połączymy wiedzę o wartościach pokoleniowych najmłodszych pracowników z wiedzą o kulturze organizacyjnej szpitali, widzimy wyraźny rozdźwięk. Szpital reprezentuje wartości charakterystyczne dla pokolenia baby boomers. Biorąc pod uwagę strukturę wieku pracowników ochrony zdrowia, nie powinno to nikogo dziwić.
Badania nad kulturą organizacyjną szpitali publicznych wykazują, że jest ona konserwatywna, bardziej hierarchiczna niż równościowa, a styl kierowania patriarchalny lub autokratyczny. Widać tu obawę przed zmianami, dążenie do utrzymania status quo, opór przed restrukturyzacją. Tradycja traktowana jest jako dorobek, panuje silny etos lekarski i pielęgniarski, szanuje się doświadczenie i seniorat. Panują znaczne nierówności w statusie, a decyzje podejmuje bardzo wąska grupa osób. Dominuje przekonanie o wyższych kompetencjach, odpowiedzialności i zaangażowaniu pracowników, stojących wyżej w hierarchii. Zamiast równego traktowania widać wyraźnie uprzywilejowanie i ceremonialne traktowanie osób o wyższym statusie. Rezydenci zamiast się dostosowywać, kwestionują zastany porządek.
Ja w twoim wieku…
Akcja „Zdrowa praca” idealnie wpisuje się w priorytety młodego pokolenia. Chęć zmiany wynika z ich mentalności, a sukces będzie zależał od determinacji i dobrej komunikacji. Oponenci próbują narzucić retorykę i narrację starszych pokoleń, która wygląda mniej więcej tak: „ja też w młodości ciężko harowałem, nie miałem dobrego samochodu i mieszkania, ale trzeba swoje odpracować, żeby móc sobie na coś pozwolić, tymczasem młodym przewróciło się w głowie i chcą spijać śmietankę, będąc na stażu”, dlatego protestujący tym razem nie podnoszą postulatów płacowych, lecz te związane z równowagą. Nikt nie zripostuje: „ja też w młodości nie widywałem rodziny i nie znam dobrze swoich dzieci”.
Zarówno nazwa, jak i główny przekaz akcji – sprawienie, by lekarze pracowali tyle, ile inni obywatele, są z punktu widzenia PR dobrym rozwiązaniem. Forma protestu nie jest szczególnie medialna, konsekwencje będą widoczne dopiero w perspektywie długofalowej, więc trudno go będzie medialnie zniszczyć. Rezydenci umiejętnie wykorzystują media społecznościowe do swoich akcji. Jeżdżą po Polsce, spotykając się z kolegami. Wyzwaniem jest skuteczna komunikacja wewnątrz grupy „protestującej”, zyskanie przychylności kolegów dla postulatów.
Do rewolucji zapewne nie dojdzie, możemy jedynie liczyć na to, że ewolucja przebiegnie nieco szybciej niż naturalna wymiana pokoleń.