Często się słyszy, że psychiatria stacjonarna to dziedzina służby zdrowia najmniej podatna na prywatyzację. A jednak – wcale nie musi tak być.
Pierwszą w Polsce prywatną firmą prowadzącą oddziały psychiatryczne, na podstawie kontraktów zawartych z kasami chorych, jest Niepubliczny Specjalistyczny Psychiatryczny Zakład Opieki Zdrowotnej w Słupsku, utworzony przez czterech psychiatrów: Stanisława Dorosza, Krzysztofa Gawrońskiego, Konrada Kiersnowskiego i Mirosława Szymańczaka.
Firma istnieje w formie spółki cywilnej, każdy z właścicieli ma równe prawa i obowiązki. Prowadzone przez nią niepubliczne oddziały psychiatryczne znajdują się w oddalonym od Słupska o 57 km Miastku i aż o 102 km Szczecinku, leżącym już w woj. zachodniopomorskim. Żeby ułatwić sobie dojazdy, słupscy psychiatrzy kupili ostatnio dla firmy, na 3-letni kredyt, cztery duże, wygodne ople.
Niepubliczny zoz zarejestrowali w październiku 1998 r., aby zdążyć wynegocjować z pomorską kasą chorych kontrakt na następny rok. Początkowo prowadzili jedną poradnię zdrowia psychicznego. Dziś, oprócz dwóch oddziałów, mają już 7 takich poradni na terenie dwóch województw i myślą o dalszym rozwoju zakładu.
Nie próbowali prywatyzować zakładu publicznego, postanowili stworzyć od podstaw swój zoz. Żaden z utworzonych przez nich oddziałów wcześniej nie istniał.
Siedziba zakładu w Słupsku mieści się na piętrze wynajmowanym od Civitas Christiany. Nie ma tu pokoju prezesa ani pomieszczeń socjalnych, są natomiast trzy gabinety lekarskie, sala terapeutyczna, gabinet psychologa, zabiegowy, rejestracja i poczekalnia dla pacjentów. Wszystko urządzone jest na sposób niemal domowy, bez tradycyjnych białych mebli, jakie najczęściej widzi się jeszcze w przychodniach, wnętrza tworzą nastrój ciepła i komfortu.
Miejscowe władze na podania wspólników o udostępnienie im lokali na preferencyjnych warunkach – w drodze wynajmu bądź dzierżawy – odpowiadały, iż mogą skorzystać z prawa przystąpienia do przetargów na lokale użytkowe na ogólnie obowiązujących zasadach. Podobnie zresztą potraktowały właścicieli dwóch istniejących dotąd w tym mieście praktyk lekarzy rodzinnych – "Doktora Judyma" i "Lekarza domowego", które też powstały tylko dzięki prywatnym oszczędnościom ich właścicieli.
W Słupsku istnieje od lat Publiczny Specjalistyczny Psychiatryczny Zakład Opieki Zdrowotnej z dużym oddziałem. Dr Dorosz odszedł stamtąd najwcześniej – ostatnie kilka lat przed utworzeniem niepublicznego zozu przepracował głównie w gabinecie prywatnym, a 1/4 etatu utrzymał ze względu na opłacanie przez zakład składki ZUS-u. Trzej pozostali właściciele spółki odeszli z publicznego zozu z dnia na dzień – w grudniu 1998 r. Niemal równocześnie zrezygnowali z pracy "na publicznym" kolejni trzej psychiatrzy, którzy znaleźli zatrudnienie w nowej spółce. Wszyscy lekarze tworzący personel zakładu (obecnie jest ich dziewięciu) zatrudnieni są na różnego rodzaju kontraktach: na prowadzenie poradni zdrowia psychicznego, na pełnienie dyżurów w oddziale itp.
- Nie chodzi nam o wykańczanie publicznych zozów – mówi dr Kiersnowski, dyrektor zakładu niepublicznego. – Chcemy wypełniać pojawiające się na rynku luki, poza tym w reformie ochrony zdrowia chodzi przecież o uruchomienie mechanizmów konkurencji.
Dwa prywatne oddziały psychiatryczne prowadzone są w pomieszczeniach wydzierżawionych od szpitali w Miastku i Szczecinku. Właściciele spółki są zdecydowanie przeciwni tradycyjnej psychiatrii rodem z XIX wieku, kiedy "chorych na umyśle" umieszczano w budynkach odległych od ośrodków "dla normalnych", odgradzano wysokimi murami. Oba niepubliczne oddziały stanowią część szpitali "somatycznych", podczas gdy publiczny oddział psychiatryczny w Słupsku mieści się w budynku wprawdzie nie ogrodzonym, lecz odizolowanym.
Dr Krzysztof Gawroński wolałby, aby w przypadku ich zakładu nie używać słowa "prywatny". – To rodzi skojarzenia, że udzielamy usług odpłatnych, i to dla niewielkiej grupy pacjentów – tylko tych, których na to stać. A my przecież mamy kontrakty z kasami chorych, usługi dla pacjentów świadczymy nieodpłatnie, za środki publiczne uzyskane z kontraktów, więc w zasadzie, poza formą własności zakładu, nie różnimy się od psychiatrii publicznej. Możemy jednak działać w sposób bardziej racjonalny i bliżej pacjenta. Na przykład przed powstaniem oddziału psychiatrycznego w Miastku, miejscowi pacjenci musieli dojeżdżać blisko 70 km do Słupska lub ok. 150 km – do Starogardu Gdańskiego. Dziś korzystają z naszego 31-łóżkowego oddziału.
Pełne poparcie swej inicjatywy zyskali u konsultantów regionalnych ds. psychiatrii: prof. dr. hab. Adama Bilikiewicza z Gdańska i prof. dr. hab. Jana Horodnickiego ze Szczecina.
- Prywatne oddziały psychiatryczne działające na podstawie kontraktów z kasami chorych nie powinny być traktowane w kategoriach sensacji. Jest to coś zwyczajnego, zgodnego z kierunkami przemian i duchem czasu, podobnie jak np. przystąpienie Polski do NATO czy Unii Europejskiej – mówi prof. Bilikiewicz. – Prywatne, nieduże oddziały ogólnopsychiatryczne działają blisko środowiska pacjenta. Niezwykle ważne jest to, że ten sam lekarz prowadzi chorego ambulatoryjnie, leczy go w szpitalu, a potem znów opiekuje się nim w poradni zdrowia psychicznego. Ciągłość terapii, budowanie więzi między pacjentem a lekarzem ma w psychiatrii szczególnie duże znaczenie.
- Głównym powodem powołania naszego zakładu były złe doświadczenia wyniesione z pracy w publicznej służbie zdrowia – mówi jego pomysłodawca, dr Mirosław Szymańczak. – Przede wszystkim nie podobało mi się zarządzanie finansami, nadzatrudnienie personelu pomocniczego, niegospodarność w trakcie remontów.
- Pieniądze były tam po prostu marnowane – uzupełnia dr Kiersnowski. – Jeśli na chroniczne niedofinansowanie służby zdrowia nałoży się jeszcze złe zarządzanie, to nie sposób funkcjonować.
Mimo że lekarzy w przeliczeniu na liczbę pacjentów pracuje u nich więcej niż w publicznym zoz, personelu ogółem mają 3 razy mniej, natomiast wykonują, jak twierdzi dr Kiersnowski, o wiele więcej usług niż jednostki publiczne. – Jesteśmy tańsi niż publiczna służba zdrowia, gdyż nie mamy "czapy administracyjnej" ani nadmiaru pracowników pomocniczych – tłumaczy. – Zatrudniamy tylko księgową, a sami pracujemy nie tylko jako lekarze, lecz również zarządzający. Nawet w obecnej mizerii finansowej, przy właściwym i oszczędnym gospodarowaniu pieniędzmi, można zadbać o przyzwoity standard usług, a także próbować utrzymać się na poziomie. Na pewno, finansowo, na własnym można wyjść lepiej aniżeli siedząc gdzieś na etacie w publicznej służbie zdrowia.
- Chcielibyśmy zwiększyć udział niektórych świadczeń, aby sprostać wymogom nowoczesnej psychiatrii – dodaje dr Krzysztof Gawroński. – Uważam, że kasy chorych powinny bezpośrednio kontraktować psychologów klinicznych, a stawka za poradę psychiatry winna wystarczać na sfinansowanie usług w zakresie psychoterapii i terapii grupowej.
- Okazuje się, że często bardziej opłaca się stosować nowoczesne i drogie leki, niż stosować tradycyjną terapię neuroleptykami – zauważa dr Stanisław Dorosz. – Chory przebywa wówczas w szpitalu krócej, dzięki czemu daje się zaoszczędzić na kosztach hotelowych. W naszej pracy stosujemy aktualne standardy lekowe i zalecenia Instytutu Psychiatrii i Neurologii. Myślę, że do pracy z pacjentami jesteśmy dobrze przygotowani – sześcioro spośród naszych psychiatrów ma II stopień specjalizacji, stale uczestniczymy w szkoleniach, stosujemy najnowsze formy leczenia. Ostatnio, w okresie jesienno-zimowym, wprowadziliśmy np. fototerapię, czyli naświetlanie lampami o specjalnej długości fal świetlnych, które poprawiają samopoczucie i stan zdrowia niektórych pacjentów.
Niepubliczny zoz podpisał już kontrakty z trzema kasami chorych: pomorską i zachodniopomorską oraz gdańskim oddziałem Branżowej Kasy Chorych dla Służb Mundurowych, finalizowane są negocjacje przed podpisaniem kontraktu z oddziałem szczecińskim kasy branżowej. Oddział gdański BKChSM zakontraktował tzw. hospitalizację domową – dla 5 pacjentów miesięcznie. Są oni pod opieką rodzin i odwiedzających zespołów terapeutycznych: lekarza, psychologa, pielęgniarki (w zależności od potrzeb). Dzięki temu chory nie przeżywa stresu szpitalnego, a kasa oszczędza na kosztach hotelowych i żywienia.
Dr. Sławomirowi Gajdo, dyrektorowi publicznego zakładu psychiatrycznego w Słupsku, ubyło wprawdzie lekarzy i przybyła konkurencja, lecz specjalnie z tego powodu nie narzeka:
- Trzeba się dostosowywać do nowej sytuacji. Nie widzę nic złego w tym, że z naszego zakładu odeszło kilku lekarzy – mówi. – Pacjentów nam jednak nie ubyło, gdyż obecnie wzrasta liczba chorych psychicznie – głównie na nerwice, które dotykają już ok. 2 proc. populacji.
Samodzielny Publiczny Zespół Opieki Zdrowotnej w Miastku zalicza się do pionierów przemian w ochronie zdrowia. Gdy w 1997 r. dyrektorem została tu dr Beata Dąbrowska-Remesz, pediatra, rozpoczął się okres restrukturyzacji. Nowa dyrektor – wraz ze swym zastępcą, prawnikiem Ryszardem Zabłockim, postanowili zmniejszyć oddziały: dziecięcy, położniczo-ginekologiczny, wewnętrzny, rozbudować zaś stację dializ i utworzyć 40-łóżkowy, pierwszy na terenie dzisiejszego woj. pomorskiego, oddział opiekuńczo-pielęgnacyjny oraz oddział opieki paliatywnej. W 1998 r. ówczesny wojewoda słupski podpisał z samodzielnym zozem kontrakt na świadczenie usług zdrowotnych.
- Osoba z otoczenia wojewody powiedziała mi wówczas, że przeżyjemy najwyżej 3 miesiące. Tymczasem minęły już 3 lata, a nadal istniejemy – wspomina dyr. Dąbrowska-Remesz. – W 1998 r. wojewoda, wbrew wcześniejszym obietnicom, nie zgodził się jednak renegocjować kontraktu z nami w związku z przekroczeniem limitu usług, sprawa ciągnie się do dziś, ciągle jeszcze nie zwrócono nam należnych pieniędzy.
Szpital w Miastku jest jednym z dwóch zakładów lecznictwa zamkniętego na terenie powiatu bytowskiego – drugi mieści się w siedzibie powiatu.
- Po przeprowadzeniu restrukturyzacji okazało się, że mamy sporo wolnego miejsca, którego sami nie jesteśmy w stanie zagospodarować. Dysponowaliśmy wieloma wolnymi powierzchniami – opowiada dyr. Dąbrowska. – Wówczas otrzymaliśmy propozycję psychiatrów ze Słupska. Interesy obu stron były zbieżne, potrzebowaliśmy się nawzajem. Starostwo było nam przychylne. Współpraca z prywatnym zakładem psychiatrycznym, który dzierżawi w naszym szpitalu pomieszczenia, przynosi nam same korzyści – zakład ten wykupuje usługi w naszym laboratorium, kuchni, pralni, na rentgenodiagnostyce itp. Płaci nam też, oczywiście czynsz dzierżawny, wyposaża pomieszczenia.
Śladem psychiatrów poszła ostatnio ich koleżanka ze Słupska – lek. reumatolog Jolanta Senko-Byrdziak. Utworzyła niepubliczy reumatologiczny zoz. Postanowiła wydzierżawić pomieszczenia w którymś z sanatoriów w nadmorskiej Ustce. Pomorska kasa chorych zasugerowała jednak, że powinna raczej wykorzystać do tego celu wolne pomieszczenia w zrestrukturyzowanym szpitalu w Miastku. Tym bardziej że funkcjonuje tam już oddział rehabilitacji, dzięki pieniądzom z PFRON-u gruntownie ostatnio wyremontowany i nowocześnie wyposażony. Wiadomo zaś, że terapia w reumatologii powinna być kompleksowa i obejmować także różnego rodzaju zabiegi rehabilitacyjne. W br. dr Senko-Byrdziak rozpoczęła pracę na kontrakcie z dyrekcją szpitala w Miastku, na rok 2001 zamierza zaś zawrzeć bezpośrednie kontrakty z kasami chorych.
Jesienią ub. roku w miasteckim szpitalu zakończył się remont pomieszczeń, w których mieści się dziś niepubliczny oddział psychiatryczny. Lśniące czystością pomieszczenia i sanitariaty, tapczany w 2-4-osobowych salach chorych, przyjazne dla oka wykładziny, wygodne meble – to efekt zaangażowania prywatnych inwestorów w majątek SPZOZ-u w Miastku.
- Będziemy przekazywać w prywatne ręce także inne oddziały naszego szpitala – zapowiada wicedyrektor Ryszard Zabłocki. Konkretów na razie nie chce jednak podać.