Wojewódzki Sąd Administracyjny w Łodzi orzekł 10 sierpnia br., że wartość przyznawanego przez NFZ kontraktu powinna być proporcjonalna do pozycji, jaką potencjalny świadczeniodawca zajął w rankingu w ramach ogłoszonego konkursu. Orzeczenie wydaje się oczywiste, bo przecież skoro jest jakaś ocena oferentów i w wyniku tej oceny przyznawane są środki finansowe, to przecież ich wielkość powinna jakoś wynikać z miejsc i wysokości punktacji. Tak zresztą powinno być w każdych rozstrzygnięciach najróżniejszych konkursów i to nie tylko w ochronie zdrowia. Codzienna praktyka funkcjonowania NFZ jest jednak odmienna i to właśnie było przedmiotem skargi. Wyrok WSA w Łodzi odsłania cały bezsens dotychczasowej procedury wyłaniania świadczeniodawców, z którymi NFZ ma zamiar podpisać umowę. Cała procedura konkursowa, a w szczególności jej rozstrzygający element – czyli rankingowanie – opiera się na założeniu, że punktacja uzyskana w wyniku rankingu odzwierciedla jakąś obiektywną hierarchię, jakąś obiektywną gradację, że zwycięzca tego rankingu gwarantuje… no właśnie, co gwarantuje? Od dawna już przy różnych okazjach krytykuję dotychczasowy sposób wyłaniania świadczeniodawców w drodze konkursu i związanego z nim rankingowania, zalecając w to miejsce metodę negocjacyjną. Rankingowanie świadczeniodawców opiera się na założeniu, że są jakieś jednoznacznie obiektywne kryteria ich oceny, dające się zmierzyć jakimiś wartościami punktowymi. Wystarczy jednak prześledzić, jak zmieniały się w ciągu ostatnich lat kryteria oceny i ich wyceny punktowe, aby stracić wiarę w obiektywizm całej tej procedury. Jak proponowane ostatnio monstrualnie wysokie wartości punktów za tak zwaną ciągłość mają się do jakości świadczeń realizowanych w placówce medycznej? Przez proponowane kryteria oceny i wielkości związanych z nimi wartości punktowych wyrażają się najczęściej aktualnie preferowane cechy potencjalnych świadczeniodawców, które to preferencje zmieniają się wraz w ministrami i rządami. Czy ma to coś wspólnego z obiektywizmem? Czy w ocenie świadczeniodawcy ma jakiekolwiek znaczenie rezultat jego działania? Niestety, w związku z tym, że w opiece zdrowotnej tak naprawdę liczy się szereg niewymiernych cech, to próba stworzenia rankingu opartego na wartościach punktowych skazana jest z góry na porażkę. Prędzej czy później ten, kto wymyśla punktowane cechy i liczby punktów im przypisanych najczęściej będzie zmierzał w kierunku cech dających się zmierzyć, czyli rok produkcji aparatury, obecność lub brak jakiegoś sprzętu, czasem zupełnie zbędnego, liczba lekarzy na łóżko, jakieś certyfikaty itd. Czy ma to coś wspólnego z jakością świadczeń, o co przecież najbardziej powinno chodzić? Tak, z pewnością jakaś zależność w tym zakresie istnieje, ale nie jest do zależność wprost proporcjonalna. A już niezwykle wysokie punktowanie ciągłości to najlepsza droga do spadku jakości, bo przecież wystarczy trwać. To, że do tej pory Fundusz nie stosował się ściśle do wyników rankingu wynikało właśnie z tego, że istniała świadomość, że kierowanie się tylko pozycją w rankingu prowadzić może do wielu wadliwych decyzji. Tak stało się w wielu miejscach w Polsce, kiedy w rankingu przegrywały naprawdę znakomite ośrodki. Jeden z najlepszych oddziałów okulistycznych na Śląsku otrzymał przed laty znikomy kontrakt właśnie na skutek kierowania się tylko rezultatem rankingu. Takie przykłady można mnożyć. Były też odmienne sytuacje, kiedy obchodząc ranking przydzielano środki w sposób niezrozumiały. Tak więc, jeśli wskutek zastosowania wyroku WSA w Łodzi NFZ zacznie przyznawać kontrakty zgodnie z wynikiem rankingu, grozi to nam kolejnymi problemami i zawirowaniami. Naprawdę warto i trzeba zasadniczo zmienić dotychczasowy system wyłaniania świadczeniodawców. Na przykład kontrakty mogłyby być bezterminowe, a środki na każdy kolejny rok przydzielane w wyniku takich prawdziwych negocjacji z wnikliwą oceną placówki medycznej. Mam nadzieję, że wyrok sądu przyśpieszy konieczne decyzje.