Tego się można było już od pewnego czasu spodziewać i tego można było sobie życzyć. Sprawa likwidacji NFZ została odłożona do następnej kadencji sejmu. Można się było tego spodziewać, mając na uwadze znaczne opóźnienie prac nad tą zmianą. Po prawie dwóch latach nadal brak jest jasnej koncepcji celu i sposobu zapowiadanej zmiany. Projekt, który kilka miesięcy temu przeciekł do publicznej wiadomości, budził grozę widmem totalnej centralizacji wszystkiego. Pisałem o tym projekcie kilka miesięcy temu. Wizja zarządzania Narodową Służbą Zdrowia przez i tak już niewydolne Ministerstwo Zdrowia była naprawdę groźna.
Od lat nie mogę zrozumieć, skąd u ministrów taka chęć, takie parcie do podporządkowania sobie wszystkiego. Przecież już po kilku miesiącach sprawowania urzędu powinni się zorientować, że nie są w stanie efektywnie zarządzać wszystkim. Mimo to kolejni ministrowie brną przez to bagno, coraz głębiej grzęznąc w festiwalu niemożności. Tylko nieliczni ministrowie, tacy jak Żochowski, Maksymowicz, Religa potrafili oprzeć się pokusie centralizacji władzy. Projekt Narodowej Służby Zdrowia to było podsumowanie i niejako zwieńczenie tej drogi wiodącej na manowce. Znaczne opóźnienie projektu powodowało, że wdrażanie tego przedsięwzięcia wypadłoby w sam raz na okres wyborów – najpierw samorządowych, potem parlamentarnych. Taki czas nie sprzyja wprowadzaniu trudnych i skomplikowanych reform.
Takiego obrotu sprawy można też było sobie życzyć, obserwując swoiste ruchy Browna, którymi poruszają się sprawy ochrony zdrowia w ostatnim czasie. Nie sposób jest określić, do czego to wszystko zmierza – może poza jednym celem, a mianowicie, jak dokuczyć sektorowi niepublicznemu. Ten cel jest widoczny w bardzo wielu, czasem i bardzo drobnych zmianach przepisów. Wprowadzona z zadęciem sieć szpitali miała podobno zabezpieczyć pacjentom dostęp do podstawowych, istotnych dla ratowania życia świadczeń medycznych.
Tymczasem, szczególnie po interwencjach posłów, którzy starali się „wcisnąć” – i „wcisnęli” – do sieci publiczne szpitale ze swojego terenu wyborczego, opublikowana sieć szpitali to jakiś chaotyczny groch z kapustą, która to mieszanka nie zawiera szeregu naprawdę bardzo istotnych dla pacjentów placówek medycznych. Potwierdzana ostatnio (bo przepis w tym zakresie istnieje już od dawna) możliwość pobierania opłat przez szpitale publiczne i to w momencie, kiedy w wielu przypadkach następować będzie odchodzenie od finansowania za pacjenta na rzecz finansowania zryczałtowanego – to trafienie kulą w płot. Znosząc finansowanie za pacjenta, a tym samym limity, minister utrudnia szpitalowi wytypowanie grupy pacjentów, którzy mogliby się leczyć odpłatnie.
A tak na marginesie: nie wiem, czy finansowani za zabieg lekarze i pielęgniarki zorientowali się, że finansowanie zryczałtowane powoduje, że płacenie za zabieg traci swoje podstawy. Oddział finansowany ryczałtowo nie powinien opłacać lekarzy od zabiegu. Taki model finansowania był zasadny wtedy, kiedy budżet oddziału zależał od liczby wykonanych zabiegów, a teraz już tak nie będzie.
Te i wiele innych jeszcze przykładów, które mógłbym przytoczyć, przykładów świadczących o tym, że przeprowadzane zmiany nie mają wspólnego mianownika i zmierzają w różnych kierunkach, dezintegrując system ochrony zdrowia, powodują, że odetchnąłem z ulgą na tę wiadomość, której w tym przypadku należałoby sobie życzyć – nie dlatego, że NFZ jest instytucją doskonałą, ale dlatego, że brak jest spójnej wizji przeprowadzanych zmian. Niech więc na razie będzie, jak jest.