Mimo zgłaszanych poprawek i protestów, ustawa o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego pracowników wykonujących zawody medyczne zatrudnionych w podmiotach leczniczych została przyjęta przez parlament w kształcie proponowanym przez rząd. Nastroje jednak nie stygną.
Od 1 lipca wszystkie zakłady opieki zdrowotnej muszą podnieść płace najsłabiej zarabiającym. Ale ustawę przyjęto na tyle późno, by placówki medyczne zdążyły na czas. To niejedyny problem – mogą być kolejne z jej sfinansowaniem. Nawet jeśli NFZ sypnie kasą (gdy zamykaliśmy to wydanie miał już wstępną zgodę na uruchomienie rezerw), to pieniądze pokryją wzrost płac minimalnych i „godzinówkę” (13 zł) wprowadzone z początkiem tego roku. Wyrównanie wszystkich wzrostów kosztów może być trudne.
Przełom? Tak! Ale raczej mały
Ustawa o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego pracowników wykonujących zawody medyczne zatrudnionych w podmiotach leczniczych została uchwalona przez Sejm 8 czerwca 2017 roku. I faktycznie jest o tyle sukcesem, że uporządkowano pracowników medycznych w grupy, opracowano wskaźniki i przede wszystkim udało się przekonać do ustawy resort finansów (w pewnym zakresie chodzi też o jego pieniądze). Nie są to typowe podwyżki dla wszystkich, lecz raczej wyrównywanie najniższych płac. Część osób nie będzie nią objętych, bo już teraz zarabia więcej, wiele dostanie podwyżki rzędu kilku do kilkudziesięciu złotych. Mimo to, jak wynika z uzasadnienia do projektu, ma ona służyć zwiększeniu zainteresowania kształceniem w zawodach medycznych, promowaniu podejmowania zatrudnienia na terenie kraju oraz zachęceniu już zatrudnionej kadry do podwyższania kwalifikacji zawodowych w drodze specjalizacji. Kadr medycznych ma być więcej i bardziej profesjonalne, co ma przełożyć się na bezpieczeństwo chorych. Choć konkretne stawki – jak przyznawało w czasie prac w parlamencie ministerstwo – są kompromisem i nie zadowalają zainteresowanych. – Żaden z poprzednich rządów nie podjął się tego rozwiązania, które my właśnie proponujemy. Celem tej ustawy jest zlikwidowanie poczucia niesprawiedliwości, które funkcjonuje wśród pracowników ochrony zdrowia, jeśli chodzi o wynagrodzenia. Jest to pierwsza tego typu systemowa regulacja w ochronie zdrowia – tłumaczyła w senacie wiceminister zdrowia Józefa Szczurek-Żelazko.
Przepisy obejmą etatowców, także zatrudnionych np. w czysto komercyjnych placówkach oraz w fundacjach i stowarzyszeniach, których celem statutowym jest wykonywanie zadań w zakresie ochrony zdrowia i których statut dopuszcza prowadzenie działalności leczniczej.
17 mld zł czy więcej
Koszty dla całego sektora ochrony zdrowia to blisko 17 mld zł (obejmują m.in. zmianę wynagrodzeń rezydentów). Na SPZOZ-y przypadnie ponad 2,2 mld zł, a kolejne, przynajmniej kilkaset milionów, na samorządowe spółki. Ale jest niemal pewne, że podniesienie płac najsłabiej zarabiającym będzie nakręcać oczekiwania tych, którzy teraz mają od nich nieco więcej, ale np. odpowiedzialniejsze zadania. Szpitale szykują się więc na przebudowę siatki płac – tak jak wiele było zmuszonych zrobić po wprowadzeniu podwyżek dla pielęgniarek przez poprzedniego ministra Mariana Zembalę. Podobnie może być z pracownikami etatowymi i zatrudnionymi w innej formie, np. na kontrakcie, których podwyżki ustawowe nie obowiązują.
Hamulec zaciągnięty
Co przewiduje ustawa? Do grudnia 2021 r. placówki będą musiały stopniowo niwelować różnice między przyjętymi w ustawie wskaźnikami a wysokością płac ich pracowników zarabiających poniżej minimum. Od 1 lipca trzeba zniwelować tę różnicę o minimum 10 proc., a w kolejnych latach po 20 procent. Projekt resortu zdrowia przewidywał, że pensje będą stale indeksowane wraz ze wzrostem płac w gospodarce. Ale właśnie z końcem 2021 r. przestaną z automatu rosnąć (ich poziom prezentujemy w tabeli poniżej).
Sposób podwyższania wynagrodzenia zasadniczego ustalać mają, w drodze porozumienia, strony uprawnione w danym podmiocie leczniczym do zawarcia zakładowego układu zbiorowego pracy. Mogą podwyżki przyspieszyć, mogą objąć nimi też inne niż medyczne zawody. Ale nie muszą. I właśnie o tę kwestię do ostatnich chwil toczyły się spory. NSZZ Solidarność chciała w ustawę włączyć też pozamedycznych pracowników, jak rejestratorki czy salowe. Marszałek Senatu przełożył nawet o tydzień głosowanie nad ustawą. Senator Waldemar Kraska, który był sprawozdawcą dla ustawy, przyznał, że marszałek wycofał projekt, aby senackie Biuro Legislacyjne mogło określić skutki finansowe poszczególnych poprawek, które były zgłaszane. – Mogę powiedzieć, że np. to, co proponowały grupy pielęgniarek, czyli zwiększenie współczynnika pracy, mogłoby rodzić mniej więcej kwoty ponad 60 mld zł – mówił Kraska. Podkreślał, że sam, jako lekarz, chciałby, by pracownicy medyczni mieli lepsze płace niż zaproponowano. – W tej sytuacji budżetowej nie jesteśmy w stanie finansowo tego udźwignąć – dodał.
Z kolei co do tego, czy ustawa powinna obejmować pracowników niemedycznych zastrzeżenia mieli też sejmowi i senaccy prawnicy. Jak zwracali uwagę, tytuł ustawy sformułowany został w sposób niezgodny z przytoczoną dyrektywą, ponieważ wbrew jego treści, ustawa dotyczy również sposobu ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego pracowników zatrudnionych w podmiotach leczniczych, niewykonujących zawodów medycznych (chodzi o wspomnianą możliwość, a nie obowiązek).
Powiaty postulowały zaś dopisanie do listy pielęgniarek pracujących w domach pomocy społecznej, które też pracują na dyżurach, często z osobami chorymi.
Pośpieszne rachunki
Teraz szpitale muszą szybko przeliczyć płace. Gdy pod koniec czerwca pytałam je o liczbę uprawnionych i koszty podwyżek, część nie miała jeszcze szacunków. Te, które je podały wskazywały na 10–70 proc. zatrudnionych. Od 10 do 40 proc. zatrudnionych w szpitalach klinicznych, a w powiatach nawet 60–70 procent. W Miejskim Szpitalu Zespolonym pensje wzrosną 622 osobom, co stanowi 72 proc. wszystkich zatrudnionych, a w Stacji Pogotowia Ratunkowego – 200 osobom, co stanowi 73 proc. pracowników wymienionych w ustawie w tabeli. Z kolei w stołecznych placówkach podległych miastu w dużym zakładzie lecznictwa otwartego dotyczyć to może ok. 400 osób i ok. 84 proc. załogi, a w innym do ok. 120 osób i 56 proc. pracowników, ale niektóre z placówek szacowały, że tylko co 10 pracownik etatowy zarabia mniej niż przewiduje ustawa. Odnośnie do warszawskich miejskich szpitali – najwyższa wartość to 355 osób – 52 proc. zatrudnionych, w innym jest to 40 proc. załogi, a w przypadku jednej z małych placówek zmiana może dotyczyć jedynie 29 osób – ok. 11 proc. zatrudnionych. Jest również szpital prowadzony w formie spółki z o.o., którego pracowników projektowana ustawa nie będzie dotyczyła.
Jeżeli NFZ nie zapłaci za te podwyżki, dość prawdopodobne jest to, że część szpitali będzie mieć problem z wypłatą wszystkim podwyżek. A samorządowcy w czerwcu brali pod uwagę, że nowe przepisy zaskarżą.
Szkopuł w tym, że z własnych pieniędzy, co zwłaszcza w powiatach nakręci zadłużanie. Dlatego ustawa może przez nie zostać zaskarżona. – Ja, jako starosta, nie mam pieniędzy, by te podwyżki przyznać – mówił Ludwik Węgrzyn, starosta bocheński i prezes Związku Powiatów Polskich.