Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma rosnąć – uważał Alfred Hitchcock. Trzęsienie ziemi już za nami.
Fot. Thinkstock
Podczas pierwszej tury wyborów prezydenckich, niespodziewanie na scenie politycznej, wydawało się zabetonowanej na dekady, zaczął się realizować taki właśnie scenariusz. Żaden z analityków, nie mówiąc o politykach nie wie, co stanie się za dwa, pięć miesięcy. Napięcie rośnie.
Najpierw fakty dotyczące głównych rywali. Bronisław Komorowski, startujący do reelekcji z poparciem sięgającym 60 proc., przegrał wybory prezydenckie. Platforma Obywatelska poniosła pierwszą od ośmiu lat poważną klęskę wyborczą – wynik wyborów samorządowych, głównie dzięki świetnemu wynikowi PSL został potraktowany jako remis, co dodatkowo uśpiło czujność partii. Ewa Kopacz, premier i przewodnicząca Platformy, staje wobec wyzwania poprowadzenia partii do najcięższej od 2005 roku walki o głosy wyborców. Dzień po przegranych wyborach zebrał się zarząd PO – byłoby jednak błędem wyciąganie wniosków dotyczących strategii i taktyki przegranych na podstawie przecieków z tego spotkania.
– To była bardziej psychoterapia niż polityka – mówi mi jeden z polityków Platformy. Każdy mógł się podzielić swoimi refleksjami, a ponieważ w zebraniu uczestniczyli szefowie regionów PO, z których każdy mógł zostać obarczony odpowiedzialnością za klęskę Komorowskiego, refleksje – w dość zgodnym tonie – szły w kierunku: partia zrobiła co mogła, kandydat się nie starał, a cała wina spada na sztab.
– Bardzo wyraźnie było widać, że zwłaszcza „baronowie” nie mają oporów przeciw zwalaniu winy na Bronisława Komorowskiego. Że za szybko uwierzył w słupki poparcia, że nie chciało mu się prowadzić kampanii, że popełniał gafę za gafą, a kampanię do końca opierał na sztucznym podziale Polski. I właśnie ten ton dyskusji to jedyny konkret wart zapamiętania. Według znacznej części komentatorów, najważniejszym zadaniem PO jest szybkie znalezienie innego niż Ewa Kopacz przywódcy.
– Kopacz w starciu z rozpędzonym Kaczyńskim nie ma żadnych szans – zgadza się nasz rozmówca z PO. Ale kto miałby ją zastąpić? Radosław Sikorski nie, bo jest zbyt obciążony przez afery samochodową i podsłuchową. Grzegorz Schetyna nie, bo przy całym szacunku dla jego politycznego instynktu, nie jest to polityk zdolny porwać tłumy. Naturalnym kandydatem dla znacznej części PO mógłby być Bronisław Komorowski, który w wieczór wyborczy wyraźnie dał do zrozumienia, że nie zamierza przechodzić na polityczną emeryturę. Niektórzy uważają nawet, że PO powinna w sierpniu wymienić szefa rządu, by to Komorowski ścierał się z Dudą i Prawem i Sprawiedliwością. Wydaje się jednak, że na dziś PO nie jest gotowa na taki krok. Ba, pojawiają się głosy, że Bronisław Komorowski „nie pasuje” do dzisiejszego modelu kampanii wyborczej.
Andrzej Duda, dla którego w listopadzie ubiegłego roku podstawowym problemem była praktycznie żadna rozpoznawalność, nagminnie mylony z Piotrem Dudą, szefem NSZZ „Solidarność”, wygrał wybory prezydenckie. Prawo i Sprawiedliwość, po ośmiu latach klęsk, wróciło na ring, i wszystko wskazuje, że mentalnie jest gotowe do ostatecznego starcia w wyborach parlamentarnych, które odbędą się jesienią.
Jarosław Kaczyński, autor pomysłu „Andrzej Duda prezydentem” ma dylemat: otwarcie stanąć do starcia z Platformą Obywatelską, czy jeszcze raz wykorzystać metodę uniku, stawiając na polityka młodszego pokolenia, na przykład na znakomitą w swojej roli szefową sztabu Andrzeja Dudy, Beatę Szydło. To, jak ów dylemat zostanie rozstrzygnięty, może przesądzić zarówno o sukcesie PiS w jesiennych wyborach (czy w ogóle wygra) jak i o skali zwycięstwa (wygra „o włos” czy odniesie zwycięstwo więcej niż 3–4 punktami). Ale kształt sceny politycznej i układ sił w parlamencie będzie zależeć nie tylko od PO i PiS. Jedna i druga partia mają świadomość, że kapitał polityczny jest zamknięty w kilku innych rezerwuarach. Kto na czas zdobędzie do nich klucz, ten zwycięży.
Po pierwsze, młodzi wyborcy. Andrzej Duda zmiażdżył Bronisława Komorowskiego w tej grupie wiekowej. Nie jest jednak oczywiste, że PiS powtórzy ten wynik. Wybory parlamentarne są trudniejsze w przekazie, bardziej merytoryczne niż symboliczne, startują w nich osoby (nie wyłącznie, ale w dużej przewadze), nieczytelne dla młodego elektoratu. Niewybieralne wręcz. Ale PO będzie mieć taki sam kłopot. Partia, która od 2007 roku wygrywała w najmłodszych grupach wiekowych, zupełnie nie ma propozycji dla młodych. Polityka ciepłej wody w kranie sprawdza się tylko wobec tych, którzy mają kran. Młodzi nie mają nic albo mają poczucie, że niczego mieć nie będą – nie wiadomo, co gorsze.
Po drugie, wieś. To duży problem dla PSL (a więc i dla PO). PSL nie musi się przejmować sondażami, pokazującymi poparcie w wyborach parlamentarnych poniżej progu wyborczego. Stronnictwo ma swoją armię wyborców, która przy niezbyt wysokiej frekwencji „robi wynik” pozwalający wejść do Sejmu. Ale 2-procentowy wynik Adama Jarubasa, a przede wszystkim mobilizacja wsi w głosowaniu na Andrzeja Dudę, to dla PSL nie dzwonek, ale ostrzegawczy dzwon Zygmunta.
Po trzecie, elektorat zmiany. Nie chodzi tylko o wyborców Pawła Kukiza, czyli 20 proc. głosujących w pierwszej turze. Chodzi również, a z punktu widzenia Platformy Obywatelskiej przede wszystkim o tych, którzy do wyborów ani na pierwszą, ani na drugą turę nie poszli, choć wcześniej głosowali na Platformę. Choć Bronisław Komorowski wygrał drugą turę w dziewięciu zachodnich województwach, frekwencja w nich była na tyle niska, że siedem województw wschodnich dostarczyło pół miliona głosów więcej kandydatowi PiS. Czy Kukizowi uda się wokół swojego wyniku zbudować przynajmniej ruch społeczny, zdolny do wystartowania w wyborach parlamentarnych?
To wyzwanie organizacyjne, na które potrzeba pieniędzy i przede wszystkim – kompetencji. I to w całym kraju. Wcześniej wystartuje ugrupowanie Ryszarda Petru – NowoczesnaPL – wspierane przez Leszka Balcerowicza. To oferta przede wszystkim dla zawiedzionych wyborców PO, którzy zostali w domach lub z zaciśniętymi zębami, z motywacją wyłącznie negatywną, głosowali przeciw kandydatowi PiS. Ruch Kukiza, jeśli powstanie, może osłabić przede wszystkim PiS. Ugrupowanie Petru – odebrać punkty PO, ale też zmobilizować elektorat, który na tę partię już nie głosuje.
Napięcie – zdecydowanie – rośnie.