System leczenia SM w ramach programów lekowych już dawno przekroczył granicę wydolności. Wobec braków kadrowych w szpitalach obsługa administracyjna programów odbiera cenny czas lekarzom i skazuje chorych na kolejki – podkreślali neurolodzy z województwa dolnośląskiego podczas debaty zorganizowanej przez Instytut Ochrony Zdrowia i Uniwersytecki Szpital Kliniczny im. Jana Mikulicza-Radeckiego we Wrocławiu. Postulują więc odejście od programów lekowych w pierwszej linii leczenia SM i udostępnienie leków w aptekach.
Podczas debaty lekarze podkreślali, że chorzy na SM wciąż czekają w kolejce na rozpoczęcie terapii. Na przykład w Dolnośląskim Szpitalu Specjalistycznym im. T. Marciniaka we Wrocławiu oczekuje 80 chorych. Tymczasem badania pokazują, że największą korzyść z leczenia pacjenci odnoszą, kiedy jest ono rozpoczęte jak najszybciej, ponieważ nieodwracalne zmiany tworzą się częściej w pierwszym etapie stwardnienia rozsianego. Wtedy też zdolności naprawcze mózgu są jeszcze największe. Maleją one jednak w miarę trwania choroby i w efekcie prowadzi to do zaniku mózgu.
Leki refundowane
nie powinny być limitowane
Dr Artur Fałek z kancelarii Rafała Janiszewskiego, wcześniej dyrektor Departamentu Polityki Lekowej i Farmacji w Ministerstwie Zdrowia oraz dyrektor Departamentu Gospodarki Lekami Centrali NFZ, były przewodniczący Komisji Ekonomicznej przy MZ, przekonywał, że leki w programach lekowych nie mogą być limitowane. – Ich finansowanie jest opisane w ramach ustawy refundacyjnej i nie powinno być przeszkód finansowych w realizacji programów – mówił. Dr Fałek przyznał, że procedura tworzenia planów NFZ utrudnia zawieranie umów o wartości pozwalającej na stabilną i płynną realizację programów lekowych. – To, że szpital otrzyma refundację za leki w programie lekowym raczej nie budzi wątpliwości. Czasami jednak zapłata jest odroczona o parę miesięcy. Więc placówka nie może od razu włączyć do programu oczekujących chorych. Problem wynika z tego, że Fundusz musi zawierać umowy do wysokości posiadanych środków. Tymczasem różnica w ich wysokości pomiędzy początkiem roku a końcem jest spora i wynika z pojawienia się dodatkowych pieniędzy w ciągu roku, co do których nie ma pewności, że się znajdą. – Można by zastanowić się, czy czynniki i wagi brane pod uwagę przy ustalaniu planu finansowego są właściwie dobrane, bo co roku ta różnica się pojawia i jest to parę miliardów zł – postulował.
80% czasu zabiera biurokracja
Piotr Pobrotyn, dyrektor Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego im. Jana Mikulicza-Radeckiego we Wrocławiu podkreślał, że lekarze 80% swojego czasu pracy poświęcają na czynności administracyjne. – Gdyby nie musieli się tym zajmować, mogliby przyjąć pięć razy więcej pacjentów – wyliczał. – Nie jesteśmy w stanie podołać sprawozdawczości. 83 pilnych pacjentów czeka na leczenie, a my jesteśmy zajęci obowiązkami sprawozdawczo-administracyjnymi – podkreślała dr Anna Pokryszko-Dragan z Kliniki Neurologii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu. Dr Ewa Horoch-Łyszczarek z Dolnośląskiego Szpitala Specjalistycznego im. T. Marciniaka we Wrocławiu dodała, że od trzech lat włączenia do programów są sporadyczne.
– Merytorycznie jestem w stanie prowadzić leczenie oczekujących chorych, ale nie dokumentację i całą działalność administracyjną – mówiła. Również dr Tadeusz Kruzel, ordynator oddziału neurologicznego w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Legnicy tłumaczył, że tylko wymogi administracyjne nie pozawalają mu pomóc 25 chorym czekającym na leczenie. – Mam 11 asystentów, ale pracuje tylko 4. Jeśli nie znajdzie się ktoś do pracy, trudno będzie mi w ogóle podołać – mówił. Dr Ewa Ujma, ordynator Oddziału Neurologii Zespołu Opieki Zdrowotnej w Kłodzku pytała, jak czterema lekarzami zapewnić dyżury na oddziale. – Nie można w czasach katastrofy kadrowej zatrudniać lekarza, wykształconego specjalisty do kieratu biurokracji – podsumował dr Zbigniew Hałat, zastępca ds. medycznych dyrektora Dolnośląskiego Oddziału Wojewódzkiego NFZ we Wrocławiu.
Program lekowy niewydolny
W konsekwencji odziały szpitalne zaczynają odmawiać realizacji programów lekowych. – NFZ chce monitorować programy pracy lekarzy. Tymczasem z powodu braków kadrowych stoimy przed widmem zamykania oddziałów neurologicznych. I niebawem zamiast zastanawiać się, jak zwiększać liczbę chorych w programach, będziemy musieli pomyśleć, jak ją ograniczyć – przekonywali neurolodzy. Dr Ewa Horoch-Łyszczarek podkreślała, że – choć jest doświadczonym doktorem – zaczyna obawiać się prowadzenia leczenia w ramach programów lekowych. – Jako lekarz jestem zobowiązana zapewnić leczenie, a nie mogę się z tego wywiązać. Dyrekcja szpitala prowadzi określoną politykę ekonomiczną, a trzeba pamiętać, że programy terapeutyczne to jest akurat najmniej opłacalna działalność szpitala – mówiła.
Odpowiedzialność
prawna lekarza
– Ustawianie młodego pacjenta z SM w kolejce jest dla lekarza postępowaniem niezgodnym z jego etyką zawodową – podkreślał dyrektor Zbigniew Hałat z NFZ. Dr Artur Fałek dodał, że również niezgodnym z prawem, bo każdy pacjent spełniający kryteria leczenia w ramach programu lekowego ma prawo do finansowania świadczenia u świadczeniodawcy, który zawarł umowę z płatnikiem. – Na lekarza spada odpowiedzialność karna, bo nie ma on prawa odmówić świadczenia, jeśli istnieje ryzyko utraty zdrowia lub życia. Tymczasem opóźnienie leczenia SM powoduje nieodwracalne skutki – ostrzegał dr Fałek. – A przecież termin wdrażania pacjentów do leczenia nie zależy od nas. Nie jesteśmy w stanie go nawet określić – podkreślała dr Anna Pokryszko-Dragan. – Nie możemy i nie mamy prawa selekcjonować pacjentów na tych, którym należy się leczenie bardziej i tych, którym mniej. Bo przecież wiadome jest, że im prędzej je rozpoczniemy, tym okres sprawności, produktywności i braku inwalidztwa będzie dłuższy. Tymczasem przybywa pacjentów, młodych ludzi, którzy czekają na terapię w kolejce trzy, cztery lata – dodała dr Ewa Horoch-Łyszczarek.
Czas na zmiany
– Trzeba zdjąć z lekarzy obowiązki biurokratyczne i odejść od rozwiązań, których jedynym celem jest pilnowanie złotówek, a które w efekcie powodują utratę milionów, tworząc rzesze niepełnosprawnych pacjentów – postulował dyrektor Hałat. Jego zdaniem, terapia SM mogłaby być finansowana bez limitów poza budżetem NFZ, jak leczenie HIV. – Dlaczego tamta grupa chorych ma być uprzywilejowana? – pytał. – Gdyby leki na SM zamiast w programach lekowych dostępne były w aptece otwartej, wtedy lekarze mieliby więcej czasu na diagnozowanie, monitorowanie stanu zdrowia chorych i moglibyśmy przyjąć pięć razy więcej pacjentów. Szpital nie musiałby kupować leków i zajmować się całą działalnością handlową. Są przecież jednostki wyspecjalizowane, czyli apteki, mamy nadzór farmaceutyczny, za chwilę wejdzie e-recepta – zaproponował dyrektor Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego Piotr Pobrotyn. Dr Fałek przypomniał, że leki przechodziły już z programów do aptek, np. immunosupresyjne czy imatynib w przewlekłej białaczce szpikowej.
Uczestnicy debaty postulowali, aby konsultant krajowy w dziedzinie neurologii oraz konsultanci wojewódzcy i Polskie Towarzystwo Neurologiczne zwróciło się do resortu zdrowia o przeniesienie leczenia I linii w SM z programu lekowego do aptek.