Lech Kaczyński
Prezydent RP
Prezydent społecznej wrażliwości
Z największym trudem przychodzi pisać wspomnienie o Prezydencie Lechu Kaczyńskim. Najtrudniej pisać i myśleć o Nim w czasie przeszłym. Miałam zaszczyt spotykać wiele razy Lecha Kaczyńskiego jako prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, a wcześniej jako prezydenta Warszawy.
Najczęściej były to oficjalne spotkania, poświęcone problemom służby zdrowia. Nie brakowało też okazjonalnych – w okresie Świąt Bożego Narodzenia, podczas posiedzeń Komisji Krajowej czy zjazdów delegatów NSZZ „Solidarność”, na które zawsze przyjeżdżał.
Będąc jednym ze współtwórców NSZZ „Solidarność”, potem nawet przez pewien czas szefem związku – pozostał do końca życia wierny jego ideałom.
Wierność, lojalność, wrażliwość na ludzką krzywdę i cierpienie to były cechy Jego charakteru, którymi zjednywał serca zwykłych ludzi. Cechy, które tak rażą w politycznie poprawnym świecie! Niemodne i śmieszne, jak szacunek okazywany na każdym kroku ludziom starszym, kobietom, zapomnianym bohaterom.
Nie tylko pochylał się z troską nad słabymi, ale wydobywał z cienia zapomnienia tych wszystkich, dla których służba Ojczyźnie nie była przyczynkiem ani trampoliną do karier politycznych i lukratywnych stanowisk.
Syn powstańca warszawskiego, z determinacją walczył o należne miejsce w historii i pamięci Narodu dla poległych w sierpniowym zrywie 1944 roku. Muzeum Powstania Warszawskiego, które dał Warszawie i Polsce, pozostanie wiecznym dla nich hołdem.
Dbał o tych, którzy powstanie przeżyli, honorując ich najwyższymi odznaczeniami państwowymi. Spłacał dług Rzeczypospolitej wobec najwierniejszych synów i córek.
A ci odwdzięczali się Mu za pamięć i troskę przywiązaniem i miłością. Ileż łez w tych ostatnich dniach wylało się z ich oczu, jak głęboko zostały zranione ich serca. Prezydencie! Za życia zbudowałeś w nich swój pomnik.
Z ojcowską troską pamiętał też o cichych bohaterach „Solidarności”, tych, którzy nie potrafili skonsumować sukcesu „Solidarności”, ludziach, których zmiany ustroju wyrzuciły poza margines, często dotykając wykluczeniem społecznym. Pamiętał o nich, szanował i potrafił podnieść ich zasługi wbrew – niejednokrotnie – protestom „ojców założycieli”.
Nigdy nie obawiał się stanąć w prawdzie, walczył o nią każdego dnia – narażając się na szyderstwa i drwiny. Wielokrotnie patrzyłam z podziwem, jak mężnie znosi pomówienia i oszczerstwa ludzi podłych lub pseudoautorytetów. Wiedzieliśmy jednak, jak bardzo raniły Jego rodzinę i Jego samego!
Nic nie jest w stanie cofnąć czasu i wynagrodzić tych bezpardonowych ataków, poniżania godności osobistej tego niezwykłego człowieka, a przede wszystkim – poniżania godności urzędu i osoby Prezydenta!
Jak mało który polityk dotrzymywał obietnic składanych wyborcom. W kampanii prezydenckiej jasno i wyraźnie deklarował, że dostęp do służby zdrowia, zagwarantowany Polakom w konstytucji, nie może być uzależniony od grubości portfela. Że zdrowie nigdy do końca nie powinno się stać elementem gry rynkowej. Niedawno w marcu br., powtórzył te słowa, gdy 2 lata po tzw. białym szczycie gościł jego uczestników w Belwederze.
Był niezwykle wrażliwy na problemy ludzi chorych i cierpiących, znał ułomności polskiego systemu opieki zdrowotnej. Jako prezydent Warszawy wielokrotnie wykazywał troskę o sytuację podległych mu szpitali, nierzadko ratując ich finansowanie pożyczkami z miejskiej kasy.
Jako prezydent Najjaśniejszej Rzeczypospolitej nie wahał się – wbrew politycznej i medialnej nagonce – zawetować część pakietu ustaw zdrowotnych. Tę decyzję poprzedził wieloma spotkaniami z przedstawicielami strony społecznej, organizacjami pacjentów i samorządów zawodowych.
Chciał i potrafił słuchać innych, co u polityków tej klasy jest absolutną rzadkością. Ta umiejętność zjednywała mu dodatkową sympatię. Czuliśmy, że to, co mówimy, jest dla Niego ważne, że nie tylko nas rozumie, ale podziela nasze troski i obawy. Przy tym potrafił być tak bezpośredni i zwyczajnie, po ludzku, ciepły!
Związkowcy i cały świat pracy mieli w Nim szczególnego opiekuna i orędownika. Nie tylko jako byłego wiceszefa „Solidarności”, ale przede wszystkim jako profesora prawa pracy, który sprawy pracownicze traktował zawsze priorytetowo. Był patronem konkursu Pracodawca Przyjazny Pracownikom, w którym szczególnymi certyfikatami nagradzano pracodawców szanujących prawo pracy. Aktywnie współdziałał na rzecz poprawy warunków pracy w Polsce, upominając się o godność pracowników. Jego tragiczna śmierć przerwała wiele wspólnych działań i planów na przyszłość. To niepowetowana strata dla polskiego świata pracy.
Lech Kaczyński, mimo bezlitosnych ataków kierowanych nań w czasie trwania Jego prezydentury, emanował pogodą ducha. Miał niezwykłą wprost pamięć o innych ludziach. Nigdy nie zapomnę Jego troski o ciężko chorego prof. Zbigniewa Religę ani spotkania w Pałacu Prezydenckim, podczas którego uhonorował Profesora najwyższym polskim odznaczeniem: Orderem Orła Białego, ani rodzinnej, pełnej ciepła atmosfery tamtego wieczoru. Nie sposób się pogodzić, że tych dwóch mężów stanu nie ma już wśród nas…
I nie ma uśmiechniętej, wdzięcznej pani prezydentowej, mającej każdemu coś miłego do powiedzenia. Nie porozmawiam już z promieniejącą ciepłem, uroczą Basią Mamińską, która tak się cieszyła widząc zadowolenie prof. Religi z podarowanego mu przez parę prezydencką prezentu… To Basia wpadła na pomysł, by ofiarować Profesorowi nowoczesną wędkę…
Tak wiele osób, które odeszły wraz z Parą Prezydencką, staje przed oczyma... Tylu przyjaciół, ludzi, z którymi współpracowaliśmy: Grażynka Gęsicka, Przemek Gosiewski, Ola Natalii-Świat, Janeczka Fetlińska, Krzysztof Putra, panowie ministrowie: Władysław Stasiak, Paweł Wypych, Aleksander Szczygło...
Dwa dni przed tragedią pod Smoleńskiem spotkaliśmy się w BBN, gdzie przekazał nam raport dotyczący służby zdrowia. Wyraziłam swoją wdzięczność i radość, że wreszcie mamy Prezydenta i szefa BBN, którzy bezpieczeństwo zdrowotne obywateli traktują jako niepodważalny element bezpieczeństwa państwa.
W najbliższym czasie miało się odbyć posiedzenie Narodowej Rady Rozwoju, poświęcone sytuacji polskiego zdrowia. Dzień przed smoleńską tragedią dostaliśmy zaproszenie na kolejne spotkanie w Belwederze, podpisane przez Pawła Wypycha...
To niepowetowana strata dla Polski i dla naszego narodu, że tych ludzi – i tak wielu innych, tu nieprzywołanych z imienia i nazwiska – nie ma wśród nas.
Śmierć jednego bliskiego człowieka tak trudno przeżyć, zrozumieć. Jak pogodzić się z odejściem tylu wspaniałych ludzi, wyrwanych w jednej chwili z narodowej wspólnoty?
Możemy, nawet nie próbując rozumieć tego, co się stało, oddać Im hołd: ofiarować modlitwę, miłość i pamięć, które pokonają śmierć.
Podziękować za życie poświęcone Ojczyźnie i pamięci o prawdzie. Ponieść dalej wspólne, wielkie marzenie o Polsce solidarnej.
Panie Prezydencie Lechu Kaczyński! Nasz Prezydencie! W tych bolesnych dniach sztandary „Solidarności”, której pozostałeś wierny, pochyliły się przed Twoją trumną, łopotały przed Pałacem na Krakowskim Przedmieściu i królewskim Wawelem. Pełniliśmy przy Tobie wartę do końca, tak jak Ty zawsze byłeś z nami.
Niech dobry Bóg przyjmie Ciebie i wszystkich, którzy z Tobą odeszli. Niech skruszy sumienia i udzieli przebaczenia tym, którzy Cię boleśnie ranili.
Niech da Twoim Najbliższym i nam, których pozostawiłeś sierotami, pociechę i nadzieję.
Boże, w tych dniach bólu i łez, modlimy się słowami Papieża Jana Pawła II: „Spraw, by z tej śmierci wyrosło dobro – tak jak z Krzyża – Zmartwychwstanie”.
Mariola Ochman
przewodnicząca Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ „Solidarność”
Uroczy człowiek
Miał niesamowite poczucie humoru. Usłyszałam od niego niezliczoną liczbę dowcipów. Nie wiem, jak je wszystkie zapamiętywał. Pamięć miał po prostu genialną.
Pan Prezydent przez wiele lat prowadził wykłady na uczelni i pewnie dlatego miał trochę inne podejście do rzeczywistości i ludzi. Był bardzo wymagający, niekiedy pojawiały się u niego też cechy belferskie, z których się trochę podśmiewaliśmy. Czasem, gdy przemawiał publicznie, wpadał w ton mentorski. Ale to znikało w relacjach bezpośrednich. Nawet oponenci polityczni w bezpośrednich kontaktach z panem prezydentem byli zdumieni, że ten przedstawiany jest w mediach jako osoba niedostępna, choć jest tak ciepły i życzliwy.
Był niezwykle ambitny i pracowity, ale bardzo dużo czasu i uwagi poświęcał rodzinie. Rodzina była dla niego bardzo istotna. W ciągu dnia do brata dzwonił niemal raz na godzinę.
Jolanta Szczypińska, posłanka PiS
Był mądry i dobry
Prof. Lech Kaczyński, Prezydent RP nie był moim bliskim znajomym, ale w ciągu 20 lat nawet okazjonalne spotkania przekonały mnie, że to człowiek wyjątkowy, niezwykle życzliwy, dobry i mądry, bez dystansu do bliźnich, sympatyczny i serdeczny.
Przekonywałam znajomych, którzy nie poznali go osobiście, że jego medialny obraz jest fałszywy i krzywdzący. Dziś mam wyrzuty sumienia – należało równie głośno o tym mówić, jak ci, którzy Mu urągali.
O jego niezwykłych kompetencjach i ogromnej solidności przekonałam się, kiedy jako minister sprawiedliwości przygotowywał zmiany w Kodeksie karnym. Wówczas wielokrotnie, w imieniu korporacji zawodowej, korespondowałam z nim i jego biurem. Po raz pierwszy zetknęłam się z faktem, że minister czyta i odpisuje na korespondencję obywateli.
Ze spotkań z prof. Lechem Kaczyńskim zapamiętałam szczególnie jedno.
Był czas końcówki jego warszawskiej prezydentury. Moje koleżanki miały prośbę do prezydenta miasta. Postanowiły, że to ja mu ją przedstawię, jako osoba w sprawie neutralna.
Rzecz nie była łatwa, dlatego ustaliłam z resztą delegacji, że najpierw zbuduję klimat spotkania, a potem, stopniowo, przejdę do sedna, czyli naszej prośby. Nie przewidziałam jednak, że Lech Kaczyński to tak znakomity gawędziarz, który z każdego podrzuconego wątku zrobi piękną, bogatą rozmowę, do której, w dodatku, wciągnie całą naszą delegację.
Po pół godzinie wszyscy byliśmy pochłonięci ożywioną dyskusją. W żaden sposób nie mogłam się jednak przebić z wyartykułowaniem celu mojej misji. Czas leciał, z przerażeniem patrzyłam w drzwi, w których stanie zaraz pani sekretarka i powiadomi prezydenta o kolejnym spotkaniu. Drugie podejście nie wchodziło w rachubę, bo sprawa była terminowa.
W ferworze dyskusji jedynie Lech Kaczyński dostrzegł, że mam jakiś problem: „Pani Aniu – zwrócił się wprost – niech pani mówi, z czym przychodzi. W 2 minuty przedstawiłam prośbę z uzasadnieniem. Dwa dni później dowiedziałam się, że prezydent prośbę spełnił. Wiem też, że nigdy nie żałował tej decyzji.
Anna Grajcarek
prezes Fundacji „Ad Vocem”, Kraków
Zanim rozeszły się nasze drogi
W listopadzie 1980 r. Urząd Wojewódzki w Gdańsku stał się kombinatem strajkowym. Salę „Herbową” okupowała służba zdrowia, „Kominkową” – artyści, jeszcze inną nauczyciele.
Trudne warunki, trudne rozmowy, oczekiwanie na rejestrację „Solidarności”. „Solidarność” służby zdrowia domagała się realizacji załącznika nr 16 do słynnych 21 postulatów gdańskich, napisanych przez Arama Rybickiego. Ówczesny rząd, jak każdy następny, odmowę realizacji postulatów w sprawie służby zdrowia uzasadniał brakiem pieniędzy. W imieniu wszystkich strajkujących grup zawodowych negocjacje prowadziła śp. Alina Pienkowska oraz doradca komitetu strajkowego, dr prawa Lech Kaczyński. Był stanowczy, merytoryczny, cierpliwy, oszczędny w słowach i gestach, skupiony. No, i do tego miał brata – bliźniaka!
W drugiej połowie lat 80. w moim mieszkaniu w Toruniu prowadziłam Klub Myśli Politycznej. W ciągu kilku lat przewinęło się przez nie około setki działaczy, polityków, pisarzy – bohaterów wieczoru. W grudniu 1987 r. był nim Lech Kaczyński. Jak zanotował jeden z uczestników, „wypowiadał się na temat aktualnej sytuacji politycznej w kraju i w związku „S”, mówił o projektach zmian w systemie sprawowania władzy, o zamyśle dwuizbowego parlamentu” („Przegląd Pomorski” – 11/87). Słuchacze wyszli późną nocą. Resztę nocy przyszły Prezydent spędził w moim domu. Są tacy, co do dziś wspominają to spotkanie.
Późniejsze spotkania w Senacie czy w Sejmie nie budzą już żywszych wspomnień. Choćby dlatego, że rozeszły się nam drogi i poglądy polityczne.
Krystyna Sienkiewicz,
wiceminister zdrowia w rządzie T. Mazowieckiego,
poseł na Sejm II kadencji, senator V kadencji
Miał zdumiewającą pamięć
Poznaliśmy się w 1980 r., kiedy wybuchł strajk przedstawicieli służby zdrowia. Brałem udział w strajku okupacyjnym delegatów służby zdrowia w Sali Herbowej Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku m.in. wspólnie z Anną Gręziak, a Lech Kaczyński doradzał wówczas komitetowi strajkowemu i negocjował porozumienie z rządem.
To było nasze pierwsze zetknięcie. Ostatnią dłuższą rozmowę mieliśmy podczas konsultacji pakietu ustaw zdrowotnych. Rozmawialiśmy ponad godzinę. W zasadzie – o ustawach nie tak dużo, bo poglądy mieliśmy w tej sprawie wspólne i nie miałem kogo do czego przekonywać. Rozmawialiśmy też o latach 80. i prezydent sypał anegdotami oraz przypominał dotyczące mnie fakty. Sprawy, o których sam dawno już zapomniałem... Tymczasem on, po 30 latach, pamiętał je w szczegółach. Niebywałe. Przecież pamięta się coś, co porusza emocje, a te sprawy jego nie dotyczyły.
Podkreślić też muszę jego stosunek do zwykłych ludzi. Kiedy kandydował na urząd prezydenta, byłem ministrem zdrowia. Potrafił zadzwonić do mnie w nocy, żeby załatwić pilnie leczenie. Ale nie dla jakiegoś polityka czy wysoko postawionej osoby, tylko dla zwykłych ludzi, których przypadkiem spotkał w czasie kampanii. To się rzadko zdarza politykom – zwykle dzwonią w sprawach swoich znajomych.
Marek Balicki,
minister zdrowia w rządach Leszka Millera i Marka Belki,
poseł na Sejm I i II kadencji, senator V kadencji
Pro memoria
Na wieść o katastrofie prezydenckiego samolotu zareagowałem, jak chyba większość – niedowierzaniem. W trakcie przygotowań do zajęć ze studentami jednym uchem usłyszałem, że samolot Prezydenta się zapalił. Jednocześnie ktoś przysłał smsa, że prezydent miał wypadek. Gdy po minucie zadzwoniła żona, z tą samą wiadomością, byłem szczerze zirytowany i przekonany, że znów, tradycyjnie niemal, jak przy ważnych, patriotycznych uroczystościach, z powodu błahej awarii samolotu dziennikarze i etatowi szydercy będą próbowali ośmieszyć głowę naszego państwa. Przez myśl mi nie przeszło, że mogłaby się wydarzyć aż taka tragedia. I że dotknie osoby, które miałem okazję poznać.
Z Lechem Kaczyńskim spotykałem się kilkakrotnie – w okresie przedelekcyjnym. Najmilej wspominam okres kampanii prezydenckiej, którą wspierałem, uczestnicząc w spotkaniach wyborczych jako jedyny marszałek województwa z PiS-u.
Pamiętam wspólny obiad w „Ossolineum”, podczas którego zrelaksowany Lech Kaczyński ze swadą, ale spokojnie opowiadał o czasach „okrągłostołowych”, korygując nieco moją oficjalną wiedzę na ten temat. Gdy jego stary znajomy, prof. Andrzej Wiszniewski, zwrócił się do niego per „Panie prezydencie”, natychmiast go upomniał, że ewentualny wybór nie zmieni jego stosunku do przyjaciół.
Paweł Wróblewski,
wiceprezes Dolnośląskiej Rady Lekarskiej
Natychmiastowa reakcja
Lecha Kaczyńskiego, ówcześnie prezydenta miasta, poznałem podczas uroczystości otwarcia Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Szpitalu Bielańskim: pierwszego w mieście SOR zorganizowanego zgodnie ze standardami ratownictwa medycznego.
Od kilku miesięcy kierowałem, a właściwie organizowałem pracę nowego Oddziału Kardiologii w stołecznym Szpitalu Bielańskim. Warunki, w których leczyliśmy, były straszne – oddział nie był remontowany od 20 lat, wypadały futryny drzwi i okien, podłoga była dziurawa, pękały zardzewiałe rury w pomieszczeniach, które tylko z nazwy przypominały toalety. Słowem – jeden koszmar.
Wiedziałem, że bez kapitalnego remontu nie da się stworzyć przyzwoitych warunków chorym ani osiągnąć standardów leczenia w kardiologii, takich jak intensywna opieka, ocena hemodynamiczna, elektrofizjologiczna etc.
Znajomi doradzili mi szukanie poparcia prezydenta Kaczyńskiego, którego rodzinne korzenie były na Żoliborzu, a w efekcie – funduszy na przeprowadzenie remontu. Dlatego obecność Lecha Kaczyńskiego w szpitalu potraktowałem jako szansę na choćby krótką rozmowę. Udało się, gdy na czele świty gości robił przegląd nowego oddziału.
Byłem zaskoczony, gdy po przedstawieniu się skojarzył moją osobę – był już uprzedzony przez wspólnych przyjaciół naszych rodzin i wiedział, że staram się z nim spotkać. Dał mi numer telefonu komórkowego; termin wizyty w ratuszu mieliśmy ustalić telefonicznie.
Przygotowałem się do niej gromadząc fotografie najbardziej kompromitujących fragmentów oddziału. Był wstrząśnięty i nie ukrywał tego po obejrzeniu zdjęć. Widać, nie zdawał sobie sprawy, w jak opłakanych warunkach muszą przebywać chorzy w szpitalach należących do miasta. Natychmiast zaoferował pomoc finansową ze swojej rezerwy budżetowej – zbliżał się koniec roku i trudno było wygospodarować „poważne” sumy.
Jednak te prezydenckie kilkaset tysięcy złotych pozwoliły zacząć remont oddziału. Czas był gorący, ponieważ po załatwieniu wszystkich formalności z ratuszem pozostało zaledwie 2 tygodnie na wykorzystanie przyznanej nam sumy. Nie było czasu na organizowanie przetargów, nie mogliśmy się też skompromitować zwracając niewykorzystane pieniądze do miejskiej kasy. Kupiliśmy więc materiały budowlane i przy pomocy ekipy szpitalnej – wyburzyliśmy ściany w połowie oddziału. Postawione wobec faktów dokonanych Biuro Polityki Zdrowotnej m. st. Warszawy musiało przewidzieć w budżecie na kolejny rok sumy konieczne do zakończenia remontu.
Nowy, wyremontowany Oddział Kardiologii w Szpitalu Bielańskim uroczyście otworzył prezydent Warszawy Lech Kaczyński w listopadzie 2004 r.
Może to nieskromne, ale myślę, że tamta krótka rozmowa w ratuszu z prezydentem Kaczyńskim i mój komentarz do pokazywanych zdjęć oddziału, zrobionych przed remontem – uzmysłowiły panu prezydentowi, w jakim stanie znajdują się warszawskie szpitale.
Był pierwszym, po upadku komuny, prezydentem Warszawy, który zadbał o poprawę warunków leczenia chorych w miejskich szpitalach. W 2004 r. rozpoczęły się remonty innych oddziałów, zarówno w Szpitalu Bielańskim, jak i w innych, których organem założycielskim są władze miasta. Jesteśmy za to wdzięczni, Panie Prezydencie. I żal jest wielki.
Doc. dr hab. Marek Dąbrowski,
kierownik, ordynator Klinicznego Oddziału Kardiologii w Szpitalu Bielańskim
Domagał się zawsze równości w zdrowiu
Znaliśmy się 10 lat. Byliśmy na ty, więc wspominając go tracę dystans. Nie chcę patosu, ale muszę to podkreślić: jego obraz malowany w mediach był skrajnie niesprawiedliwy.
Poznaliśmy się w Sejmie, kiedy był posłem IV kadencji. Bardzo często w czwórkę – z Olkiem Szczygło i Aleksandrą Kruk – siadaliśmy wieczorem, żeby podyskutować przy kawie. Leszek był erudytą, z ogromną wiedzą historyczną, do tego znał setki anegdot, którymi sypał jak z rękawa. Rozmowa z nim mogła trwać bez końca i nikt nie czuł znużenia.
Był człowiekiem bezpośrednim, empatycznym. Pamiętam zdarzenie, ilustrujące jego wrażliwość. W czasie jednej z podróży po Polsce spotkał matkę 19-letniej dziewczyny, po wypadku samochodowym. Dziewczyna leżała w ciężkim stanie, była w śpiączce. Matka błagała prezydenta o pomoc. Pamiętam to wszystko dokładnie, bo tego dnia byłem w Sejmie i przygotowywałem się do wystąpienia na mównicy. Siedziałem w ławach rządowych, ostatni raz przeglądałem dokumenty, bo zaraz miałem wyjść na trybunę sejmową. I nagle dzwoni telefon, telefonuje pan prezydent.
Od razu zaczął opowiadać o sytuacji tej dziewczyny i pytać, czy nie da się jej pomóc. Prosił, żeby się zorientować, co naprawdę z nią się dzieje.
Zadzwoniłem po wystąpieniu do ordynatora, sytuacja była bardzo poważna, podejrzewano rozmiękanie mózgu, czyli już tylko krok od stwierdzenia śmierci mózgu. Prezydent prosił jednak, żeby dla tej dziewczyny zrobić wszystko, co możliwe. Widać było, że błagania matki bardzo go ujęły.
Udało się jednak wypożyczyć dla tego szpitala odpowiedni sprzęt, chyba był to zestaw defibrylujący, bo dziewczyna leżała pod respiratorem i miała problemy z oddychaniem. W zasadzie – nie wierzyłem w sukces. Uprzedziłem prezydenta, ale prosił o maksymalną pomoc.
Dziś ta dziewczyna studiuje. Nikt nie wierzył, że się uda, ale mobilizacja, której inicjatorem był Leszek, spowodowała, że ona żyje.
Kiedy rozmawialiśmy o służbie zdrowia, prezydent zawsze bezwzględnie domagał się przestrzegania w tym obszarze zasady równości. Bardzo był czuły na to, żeby nie dzielić pacjentów na tych, których stać na wszystko, i tych biedniejszych. I zawsze podkreślał potrzebę podniesienia nakładów na służbę zdrowia; ta sprawa leżała mu na sercu.
Bolesław Piecha, poseł PiS,
były wiceminister zdrowia
Zdrowie według prof. Lecha Kaczyńskiego
Poznaliśmy się w 1976 r. i od tego czasu utrzymywaliśmy przyjacielskie kontakty. Cztery lata później urodziła się moja najstarsza córka, a rok później, w 1980 r.
– Marta Kaczyńska. Najmilej wspominam czasy, zanim Leszek trafił do „dużej polityki”, choć nasze późniejsze, osobiste relacje pozostały niezmienne.
Sprawy ochrony zdrowia Pan Prezydent traktował ze szczególną powagą. Chętnie opowiadał o swoich doświadczeniach w tej sferze w czasie, kiedy był prezydentem Warszawy.
Charakterystyczna też była jego troska o zdrowie najbliższych oraz angażowanie się w pomoc w sprawach zdrowotnych różnych ludzi.
W trakcie naszych wielogodzinnych spotkań rozmawialiśmy o wszystkim, w tym również o polityce i zdrowiu. Podstawą poglądów Pana Prezydenta na temat systemu opieki zdrowotnej było przekonanie, że równy dostęp obywateli do świadczeń zdrowotnych w publicznym systemie – na dobrym poziomie – jest zdobyczą cywilizacyjną współczesnego świata. Był kategorycznym przeciwnikiem obligatoryjnej, powszechnej komercjalizacji, prowadzącej do urynkowienia świadczeń w taki sposób, który powodowałby znaczne ograniczenie dostępu do możliwości leczenia ludziom o niższych dochodach. Jednocześnie zgadzał się przecież z możliwością wykorzystywania mechanizmów rynkowych, ale pod warunkiem, że służyłoby to wszystkim pacjentom.
Pomysł, by zaproponować prof. Relidze funkcję ministra zdrowia, zaakceptował w jednej chwili. W trakcie pierwszego spotkania z Prezydentem Elektem, które odbyło się jeszcze w warszawskim Ratuszu, prof. Religa otrzymał w prezencie obraz. Był to, jeśli dobrze pamiętam, portret profesora, który miał związek z jakąś historią zapamiętaną zarówno przez Pana Prezydenta, jak i Pana Profesora. Bardzo ich to rozbawiło, ale niestety nie pamiętam już, o jaką historię chodziło. Obydwaj panowie bardzo się polubili, darzyli prawdziwą sympatią i szacunkiem.
Z prof. Religą oraz naszym wspólnym przyjacielem dr. A. Sametem od lat jeździliśmy na wyprawy na ryby do Norwegii. W czasie ostatniej takiej wyprawy mieszkaliśmy z profesorem, jego wnukiem i moim synem w jednym domku. Mieliśmy dużo czasu na wspólne rozmowy, dyskusje, wymianę poglądów. Większość z oczywistych względów dotyczyła systemu opieki zdrowotnej. Obserwowałem wówczas z podziwem, jak profesor pod wpływem argumentów potrafił zmieniać, albo tylko korygować swoje poglądy. Znając poglądy profesora, byłem więc przekonany, że nie są one odległe od poglądów Pana Prezydenta.
Najbardziej łączyło ich twarde myślenie kategoriami interesu pacjenta. Dziś nie ma ich obu, pozostały tylko uniwersalne, głośno i dobitnie artykułowane wizje państwa oraz poglądy na system opieki zdrowotnej, najlepiej zebrane w materiałach zespołu „Polskie Zdrowie”. Przez lata bardzo ceniłem sobie nasze przyjacielskie relacje. Dziś traktuję je jak szczególny zaszczyt.
Jerzy Milewski
bot