Janusz Krupski
Kierownik Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych
W latach 1970–1975 studiował na KUL. W 1976 r. przystąpił do Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie. W okresie 1977–1988 redagował poza cenzurą niezależne pismo „Spotkania”. W 1980 r. wszedł do władz zarządu regionu NSZZ „Solidarność” w Gdańsku.
Za swoją działalność był wielokrotnie szykanowany i represjonowany przez SB. 21 stycznia 1983 r. został uprowadzony do Puszczy Kampinoskiej w rejon wsi Truskaw przez trzech funkcjonariuszy Samodzielnej Grupy „D” Departamentu IV MSW pod dowództwem kpt. Grzegorza Piotrowskiego i dotkliwie poparzony żrącym płynem, w wyniku czego doznał poparzeń I i II stopnia.
W latach 1990–1992 był dyrektorem wydawnictwa Editions Spotkania. Brał też udział w pracach sejmowej komisji nadzwyczajnej do zbadania skutków stanu wojennego i komisji odpowiedzialności konstytucyjnej.
Od 1993 r. był prezesem Wydawnictwa Krupski i S-ka. W latach 2000–2006 pełnił obowiązki zastępcy prezesa Instytutu Pamięci Narodowej. 19 maja 2006 r. został kierownikiem Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych. Mieszkał w Grodzisku Mazowieckim. Miał 59 lat. Żonaty, osierocił siedmioro dzieci.
Żył zgodnie z dekalogiem
Zanim został kierownikiem Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, był przez 6 lat wiceprezesem IPN. Zajęłam jego miejsce w Instytucie, kiedy odszedł do Urzędu. To było stanowisko, którego chciał i do jakiego się przygotowywał.
Janusz był miłym, sympatycznym człowiekiem. Wyciszony, bardzo lubił dyskusje filozoficzne, religijne i historyczne, a zwłaszcza wspominanie czasów pierwszej „Solidarności”. Do dziś słyszę jego głos… Zawsze mówił mądrze, nie za szybko, ważył słowa. Nigdy nie spłycał rozmowy…
Miał wielkie zasługi dla opozycji. To on, z kolegami z kręgu lubelskiego, zdobył pierwszy powielacz. I nie tylko go udostępniał. Sam będąc zawsze w środowisku katolickim – oddał ten powielacz, by drukować na nim komunikaty KOR-u.
Nie był typem wojownika z szabelką. Żył zgodnie z dekalogiem i swoimi prawicowymi poglądami. Zawsze szedł pod górkę, nie dosiadał rzeczywistości jak konia.
Opowiedział mi kiedyś anegdotę, jak zdawał egzamin z nielubianej przez studentów historii starożytnej. To było już kolejne podejście, ale był znakomicie przygotowany. Pani profesor zapytała go sarkastycznie, dlaczego w ogóle przyszedł na te studia. Odpowiedział, że chce poszukać żony.
To był dowcip obnażający czcze gadanie tej pani profesor. Bo Janusz potrafił być ostry, gdy było trzeba.
Umiał bardzo wiele, a może wszystko zrobić. Nawet – przyjmować porody żony w domu, choć nie miał nic wspólnego z medycyną. Kiedy się do niego dzwoniło z jakąś sprawą, to do każdego oddzwaniał i każdego przyjmował. Ludzie go kochali i cenili. Przy Januszu nawet Władysław Bartoszewski czy Bogdan Borusewicz cichli.
Maria Dmochowska,
wiceprezes IPN, lekarka, działaczka opozycji demokratycznej i NSZZ „S”, posłanka na Sejm I i II kadencji
bot