Janusz Kurtyka
prezes Instytutu Pamięci Narodowej
Absolwent Wydziału Historyczno-Filozoficznego UJ. W 1995 r. w Instytucie Historii PAN obronił rozprawę doktorską. W 2000 r. uzyskał stopień dr. hab. W latach 2000–2005 był dyrektorem i organizatorem Oddziału IPN w Krakowie.
W krakowskiej opozycji demokratycznej działał od 1979 r., był m.in. współzałożycielem NZS w Instytucie Historii UJ i członkiem Komitetu Założycielskiego NZS UJ, jak również wykładowcą podziemnego Chrześcijańskiego Uniwersytetu Robotniczego. Przewodniczący koła NSZZ „Solidarność” krakowskich placówek IH PAN.
Autor ok. 140 publikacji naukowych z historii Polski średniowiecznej i wczesnonowożytnej oraz historii oporu antykomunistycznego w Polsce po 1944 r., w tym książek: „Generał Leopold Okulicki »Niedźwiadek« 1898–1946”, „Tęczyńscy. Studium z dziejów polskiej elity możnowładczej w średniowieczu”, „Latyfundium tęczyńskie. Dobra i właściciele XIV-XVII w.”, „Odrodzone Królestwo. Monarchia Władysława Łokietka i Kazimierza Wielkiego w świetle nowszych badań”, współautor wielu opracowań zbiorowych.
Od 1994 r. redaktor naczelny „Zeszytów Historycznych WiN-u”. Współautor „Słownika historyczno-geograficznego województwa krakowskiego w średniowieczu”, jak również „Polskiego Słownika Biograficznego”.
Przewodniczył komitetowi redakcyjnemu serii „Konspiracja i opór społeczny w Polsce 1944–1956. Słownik biograficzny”, był członkiem redakcji czasopisma naukowego IPN „Aparat represji w Polsce Ludowej 1944–1989”. Należał m.in. do Polskiego Towarzystwa Historycznego, Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Przemyślu, Polskiego Towarzystwa Heraldycznego.
9 grudnia 2005 r. został wybrany przez Sejm RP na stanowisko prezesa IPN. W 2009 r. odznaczony przez Prezydenta RP Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Miał 50 lat. Żonaty, osierocił dwóch synów.
W imię prawdziwej historii Polski
Przyszliśmy mniej więcej w tym samym czasie do Instytutu Pamięci Narodowej. Janusz Kurtyka objął stanowisko dyrektora oddziału w Krakowie, ja – doradcy prof. Leona Kieresa, poprzedniego szefa IPN. Spotykaliśmy się na zebraniach dyrektorów. Od razu go zauważyłam, miał tak oryginalną, intrygującą urodę, że rzucał się w oczy.
Ale nigdy nie starał się epatować swoją osobą – przy powitaniu np. nie było zwyczajowych uśmiechów czy zwrotów: „A, jak miło panią widzieć” etc. Nie było nadskakiwania kolegom ani szefom.
Małomówny człowiek z wizją
Janusz był typem osobnym, wewnętrznym, małomównym, wręcz mrocznym. Często patrzył w stół w czasie rozmów. Ale jednocześnie miał dobry kontakt z ludźmi. Może dlatego, że zawsze wiedział, czego chce. I to zarówno w sprawach bieżących, jak i strategicznych. Miał swoje cele, dążył do nich, jemu się chciało chcieć.
Zawsze go ceniłam i podziwiałam. Miał piękne idee i wizję historyczną. Był państwowcem i uczciwym historykiem, dociekliwym do bólu, o wręcz genialnym umyśle historycznym i niezwykłej inteligencji. Kojarzył wszystkie fakty. A jakim był prezesem IPN?
W życiu nie widziałam tak krótkich, rzeczowych spotkań dyrektorów, na których wszyscy mogli powiedzieć, co chcieli. On nawet o to każdego imiennie pytał, zaczynając od lewej, zgodnie ze wskazówkami zegara, jakie mają problemy.
Instytutem kierował jednoosobowo. Miał zresztą doskonałe kwalifikacje na najwyższe stanowiska w państwie. Potrafił analizować, trafiać w sedno, od razu wiedział, jak działać. Miał do nas zaufanie.
Róbmy swoje, bez ceregieli
Pamiętam kilka charakterystycznych sytuacji. Raz poprosił mnie, żeby w ramach mojego klubu historycznego im. generała Stefana „Grota” Roweckiego zrobić sesję ziemiańską w Pałacu Porczyńskich. Janusz bardzo sobie cenił środowisko ziemiańskie, napisał zresztą pracę doktorską na temat jednego z największych rodów polskich. Po tej sesji jego współpracownicy przyszli do mnie z wyrazami uznania, a on… zapomniał się nawet pożegnać. Ale ja już go znałam, więc nie poczułam zawodu.
Innym razem robiliśmy benefis płk. dr. Jerzego Woźniaka (lekarza i żołnierza AK, miał być także na pokładzie samolotu do Smoleńska, ale odwołał wyjazd ze względu na zły stan zdrowia – red.). Prezes niezwykle go lubił i szanował. Można powiedzieć, że Woźniak – oficer WiN, skazany na karę śmierci – był wręcz jego idolem. Szef wydawał zeszyty historyczne WiN-u i był przewodniczącym tego środowiska, bo tak je czuł i tak chciał mu służyć. Ja więc robiłam ten benefis jak na skrzydłach, po spotkaniu prezes powiedział coś w rodzaju: „No, ładnie to pani zrobiła”.
To był człowiek, który po prostu robił swoje i uważał, że inni też powinni robić swoje, i że ceregiele są zbędne.
Uczciwy radykał
Pamiętam też, jak przyszedł kiedyś do IPN Janek Rulewski rozmawiać o tym, jak Instytut powinien uczcić rocznicę bydgoskiego marca 1981 r. Rulewski wspomniał też o tym, co ja wtedy robiłam, czyli organizacji izb chorych. W pewnym momencie powiedziałam, że kiedy Andrzej Gwiazda odwołał w telewizji strajk powszechny, to byłam bardzo szczęśliwa. Bo oczyma wyobraźni widziałam już Polskę zlaną krwią… I choć niektórzy koledzy krzyczeli, że za tą decyzją opowiedzieli się zdrajcy, ja odetchnęłam z ulgą.
– A ja nie – włączył się Kurtyka. Trochę zawstydzony, ale roześmiany, opowiedział, jak gorącą miał wtedy głowę, i że zgłosił się wówczas do jakichś struktur, by organizować bojówki młodzieżowe.
Był skłonny do myślenia zero-jedynkowego i radykalizmu, ale bezwzględnie uczciwy w badaniach historycznych. Nigdy nie było tak, by on „przygiął” czyjś życiorys, żeby coś z tego wyszło. Ale, niestety, z tymi życiorysami jest tak, jak z pięknymi budowlami historycznymi. Jeżeli chcemy taką budowlę pokazać w nocy, to jedni rzucą światło na piękne detale architektoniczne, a inni na zgrzybiałe mury, zaś jeszcze inni oświetlą całość, żeby było widać, gdzie grzyb, gdzie odłazi tynk, a gdzie pozostało prawdziwe piękno.
Spór o Wałęsę
I to właśnie było sednem naszego sporu o Wałęsę. Ale w związku z tą sprawą chcę też powiedzieć o prezesie wszystko, co najlepsze, choć się z nim głęboko nie zgadzałam i nie zgadzam. Kiedy książka o Wałęsie miała się już ukazać, byłam u szefa i długo rozmawialiśmy. Dyskutowaliśmy zresztą o tym przez kilka miesięcy, od marca do czerwca. Sprawa leżała mu na sercu, uważał ją za poważną i nie podchodził do tej publikacji lekkomyślnie.
Używaliśmy różnych argumentów – ja właśnie tego o oświetlaniu budowli, powoływałam się też na przepisy ustawy o IPN, która wskazuje kierunek naszych prac. Przekonywałam, że powinniśmy mówić o pięknych czynach bohaterów...
On wszystkiego słuchał, ale miał inne zdanie, choć swoich idei nie zdradzał do końca. Czego np. oczekiwał od przyszłej Polski? Był bardzo skryty.
Zapowiedziałam mu wtedy, że zareaguję. A kiedy ogłosiłam swój list do Wałęsy, prosząc, by nie patrzył na Instytut przez pryzmat tej książki – Kurtyka mnie nie zwolnił.
To był człowiek honoru, uczciwy do bólu. Chciał w życiu budować uczciwą historię Polski.
Któregoś dnia spytałam go, o co właściwie walczy. Spojrzał na mnie z takim błyskiem przekory w oczach i rzucił parę sloganów, że pracuje dla Polski. Ten błysk przekory znaczył, że odpowiedź na moje pytanie zna tylko on. I więcej nie pytałam.
Ostatni raz rozmawialiśmy w czwartek, dwa dni przed jego wylotem do Smoleńska. Zadzwoniłam, żeby powiedzieć, kto został wybrany kustoszem pamięci narodowej. I on się strasznie ucieszył, bo się okazało, że też myślał właśnie o tych osobach.
Maria Dmochowska,
wiceprezes IPN, lekarka, działaczka opozycji demokratycznej i NSZZ „S”, posłanka na Sejm I i II kadencji
bot