Dr Wojciech Lubiński
lekarz Prezydenta RP
Lekarz, specjalista chorób wewnętrznych i chorób płuc. Miał 41 lat. Był zastępcą komendanta CSK MON, rzecznikiem prasowym tego szpitala, sekretarzem Rady Naukowej Wojskowego Instytutu Medycznego, lekarzem Prezydenta RP.
W latach 1988–1994 studiował na Wydziale Lekarskim Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. Efektem jego zainteresowań badaniami czynnościowymi w diagnostyce chorób płuc była napisana pod kierunkiem prof. Anny Frank-Piskorskiej i obroniona w 2000 r. rozprawa doktorska pt. „Badania czynnościowe oddychania u zdrowych młodych mężczyzn w Polsce (1993–1998)”.
Autor dwóch monografii, współredaktor książki „Spirometria dla lekarzy”, pozycji przeznaczonej głównie dla lekarzy rodzinnych. W pracy habilitacyjnej analizował ograniczenia parametrów spirometrycznych w rozpoznaniach chorób obturacyjnych płuc i postulował wprowadzenie nowych zmiennych. Obronił ją w lutym 2009 r.
Odznaczony Brązowym Medalem Sił Zbrojnych w Służbie Ojczyzny, Brązowym Medalem za Zasługi dla Obronności Kraju oraz Złotą Odznaką Polskiego Towarzystwa Chorób Płuc.
Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, wykonujący obowiązki Prezydenta RP, awansował pośmiertnie pułkownika Wojciecha Lubińskiego na stopień generała brygady i odznaczył go Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Para prezydencka na przyjęciu po obronie
Wojtek bardzo chciał lecieć do Katynia. Mówił, że każdy Polak, a tym bardziej żołnierz powinien tam być.
O gen. bryg. dr. hab. n. med. Wojciechu Lubińskim, wybitnym specjaliście chorób wewnętrznych i chorób płuc, zastępcy komendanta CSK MON i rzeczniku prasowym tego szpitala oraz sekretarzu Rady Naukowej Wojskowego Instytutu Medycznego, wreszcie – lekarzu Prezydenta RP opowiada ppłk dr Piotr Dąbrowiecki, kierownik oddziału ratunkowego Centralnego Szpitala Klinicznego MON w Warszawie.
Poznaliśmy się 10 lat temu. Zostałem przeniesiony służbowo z Lublina do jednostki wojskowej w Pomiechówku pod Warszawą. Pierwsze kroki w nowym miejscu z racji moich zainteresowań skierowałem na oddział pulmonologii Centralnego Szpitala Klinicznego MON w Warszawie. W klinice poznałem Wojtka; pamiętam, jak usiłował osobie w starszym wieku wykonać poprawnie badanie spirometryczne. Udało się.
Medycyna jego pasją
A największą była pulmonologia. Napisał 40 prac na temat badań czynnościowych płuc, co dowodzi, że naprawdę go to interesowało. Robił badania naukowe, w ramach których jeździł po Polsce i przy okazji różnych imprez masowych wykonywał chętnym badania spirometryczne. Na tej podstawie próbował wyznaczyć normy w populacji polskiej, dotyczące prawidłowych wartości spirometrycznych. Wstępne wyniki jego pracy zostały przyjęte do publikacji przez renomowane czasopismo naukowe, a on obronił rozprawę habilitacyjną.
Wojtek lubił pracę z pacjentem. Zawsze starał się pomagać, potrafił podejmować słuszne decyzje terapeutyczne.
Dumny tato
Wojtka opłakuje jego piękna żona. Osierocił dwójkę małych dzieci. Marysia ma zaledwie 6 lat, a Jasio ponad roczek.
Był zaangażowanym ojcem. Kochał swoją rodzinę i starał się zapewnić żonie i dzieciom wszystko, czego potrzebowali. Opowiadał, jak kąpie syna, chwalił się jego postępami w nauce chodzenia. Często rozmawiał przez telefon z żoną i córeczką. Zawsze powtarzał, że jak już zrealizuje swoje cele naukowe, więcej czasu poświęci rodzinie. Drogą do spełnienia tych rodzinnych marzeń był zakup domu.
Za tydzień mieli się tam wprowadzić…
Perfekcjonista
Dbał o detale. Zawsze nienagannie ubrany: krawat, garnitur, koszula ze spinkami, a w szpitalu – śnieżnobiały fartuch lekarski. Lubił mundur, uważał, że powinniśmy go nosić z dumą – wszak niewielu zostało lekarzy w mundurach. Dbał o szczegóły również w trakcie wykonywania swoich obowiązków służbowych i pełnienia funkcji rzecznika prasowego szpitala.
Swoim profesjonalizmem i rzadko spotykaną łatwością formułowania zdań trafiających w sedno budował obraz szpitala na zewnątrz. Na moje pytanie, jak on to robi, odpowiadał: – Nigdy nie mów wszystkiego, co wiesz. Ale wiedz zawsze, o czym mówisz… to było jego credo.
Kolega, choć przełożony
Kiedy byłem jeszcze w trakcie specjalizacji, Wojtek zawsze dzielił się ze mną swoją wiedzą i, co ważne, robił to z pasją i przyjemnością. Opowiadał o ciekawych przypadkach, pokazywał i komentował interesujące zdjęcia rtg. Jako zastępca komendanta szpitala był nieoceniony.
WIM to ogromna instytucja – 32 kliniki, więc godzenie niekiedy sprzecznych interesów łatwe nie jest, ale Wojtek radził sobie z tym znakomicie. Uśmiechnięty, nierzadko w żartobliwym tonie, rozwiązywał złożone problemy. Był lubiany.
Autorytet
Potrafił zjednywać sobie ludzi. Jako zastępca komendanta nieraz mógł uderzyć pięścią w stół i wydać decyzję, ale zawsze rozmawiał, tłumaczył swoje racje. Na rannych spotkaniach adiunktów klinik zastanawialiśmy się wspólnie, gdzie przenieść danego pacjenta z SOR-u. Do Wojtka należała ostateczna decyzja, a argument był jeden – dobro chorego.
Po stronie pacjenta
Pamiętam, jak bez wahania przyjął na oddział poparzoną Ukrainkę, choć kilka klinik odmówiło. Dla niego liczył się pacjent, a nie ubezpieczenie zdrowotne. Powtarzał często, że na SOR-ze nie można się zastanawiać, czy pacjent jest ubezpieczony, czy nie. Mówił: – Karetka może kiedyś przywieźć na SOR kogoś z twojej rodziny czy przyjaciela bez dokumentów.
Był lekarzem z powołania, dla niego najważniejszy był chory.
Społecznik
Razem z Wojtkiem organizowaliśmy wykłady w Centrum Edukacji w Chorobach Przewlekłych. Wiedzieliśmy, że w ich przypadku pacjent, poza leczeniem potrzebuje czegoś więcej: informacji i porady, jak żyć z chorobą. Dlatego właśnie Wojtek tak bardzo wspierał utworzenie Centrum i we wrześniu ub.r. zaczęło ono działać. Przychodzili tam chorzy przewlekle z oddziałów, ale też spoza szpitala: z cukrzycą, POChP, astmą i chorobami układu krążenia, a my ich edukowaliśmy.
Lekarz prezydenta
Pamiętam zaskoczenie, kiedy pewnego dnia Wojtek powiedział, że nie może uczestniczyć w badaniach, bo wylatuje z prezydentem. Pomyślałem: dokąd i dlaczego? Wtedy się okazało, że jest lekarzem Prezydenta RP. Nie chwalił się tym, że sprawował taką funkcję. Kiedy już wiedzieliśmy, rozumieliśmy jego nieobecności. Nie opowiadał zbyt wiele o swojej służbie. Mówił, że podjął tę decyzję po rozmowie z prezydentem. Był dyskretny.
Dla Wojtka prezydent był głową państwa, ale przede wszystkim pacjentem, którym się opiekował. W lutym br., w trakcie przyjęcia po obronie jego habilitacji nagle zrobiło się zamieszanie, pojawili się ludzie w czarnych garniturach, a zaraz potem weszła para prezydencka z gratulacjami. Widać było, że są zaprzyjaźnieni.
Patriota i oficer
Wojtek bardzo chciał lecieć do Katynia. Mówił, że każdy Polak, a tym bardziej żołnierz, powinien tam być.
Ucieszył się, kiedy Jurek Smoszna – drugi z trzech lekarzy prezydenta – zaproponował mu, by pojechał za niego. Z grafiku wynikało, że powinien lecieć Jerzy, ale on był w Katyniu 2 lata temu.
Dzień wcześniej, o godzinie 23.00, rozmawialiśmy o pracy. Wojtek powiedział, że pada ze zmęczenia, a rano leci do Katynia. Pożegnaliśmy się. Informacja o katastrofie wydawała mi się nieprawdopodobna, niemożliwa. Wojtek miał tyle planów, marzeń, wszystko przed sobą. I rodzinę, małe dzieci. Co z nimi będzie?
W szpitalu też go zabrakło. Jest coś okrutnego w świadomości, że nigdy nie wróci…
Ppłk dr Piotr Dąbrowiecki,
szef SOR w CSK MON w Warszawie
Wschodząca gwiazda wojskowej medycyny
Ukończyliśmy tę samą uczelnię – łódzką Wojskową Akademię Medyczną, on – już w ostatnim dziesięcioleciu jej działalności.
W 1994 r., w stołecznym szpitalu na Szaserów, gdzie i ja wówczas pracowałem, odbył staż podyplomowy, a następnie rozstał się z tą jednostką, by powrócić do niej w 2000 r. I już do końca pracował w Klinice Chorób Wewnętrznych, Pneumonologii i Alergologii.
Pięć tygodni temu obronił habilitację (zajmował się bezdechem), od 5 lat piastował stanowisko rzecznika prasowego WIM, a od 2 – był zastępcą komendanta CSK MON.
Kilka lat temu został lekarzem Prezydenta RP i jego rodziny. Łączył kompetencje lekarskie, menedżerskie, a także umiejętnie prezentował publicznie swoje poglądy, co w sumie rzadko stanowi udaną kombinację. Miał przy tym ujmujący styl bycia i, można by rzec, dobrze na nim leżał mundur. Mówiliśmy, że rzeczywiście jest „Lubiński”. Sam o sobie mówił, że jest dzieckiem szczęścia, co sprawdzało się przez 40 lat, aby w końcu zawieść.
Miał przed sobą ogromne perspektywy kariery zawodowej, mówiło się, że był wielką nadzieją szpitala na Szaserów. Pozostawił żonę z dwójką małych dzieci.
W sobotę 10 kwietnia, gdy w drzwiach ich mieszkania niespodziewanie pojawił się w generalskim mundurze dyrektor Wojskowego Instytutu Medycznego, niespełna półtoraroczny Jaś bardzo się ucieszył. Nie mógł, biedny, wiedzieć, że w wojskowej pragmatyce taka wizyta przełożonego ma za cel powiadomienie, że tatuś nie żyje.
Za tydzień mieli się przeprowadzać do nowego domu; wdowa z dziećmi pozostają w sprzedanym już mieszkaniu. W momencie, kiedy w życiu zaczęło im się świetnie układać, bo i dzieci, i habilitacja, i dom – jego życie zostało nagle przerwane. To najbardziej tragiczny scenariusz, jaki można sobie w prywatnym życiu wyobrazić.
Prof. Wiesław W. Jędrzejczak,
konsultant krajowy ds. hematologii, szef Kliniki Hematologii, Onkologii i Chorób Wewnętrznych SP CSK UM w Warszawie
bot