Jerzy Szmajdziński

wicemarszałek Sejmu RP

Od 1991 r. wybierany był do Sejmu RP. Od 1993 do 1997 r. przewodniczył Komisji Obrony Narodowej, a w latach 1997 do 2001 był jej wiceprzewodniczącym. Od 2005 do 2007 r. kierował Klubem Poselskim SLD.

Wicemarszałek Sejmu RP VI kadencji, minister obrony narodowej w rządach Leszka Millera i Marka Belki. Przewodniczący Delegacji Parlamentarnej do Zgromadzenia Parlamentarnego RP i Ukrainy, członek Polskiego Komitetu Olimpijskiego i wiceprezes PKOl. Uhonorowany m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, amerykańskim medalem „Za wybitne Zasługi w Służbie Publicznej”, medalem „Za przyczynianie się do członkostwa Łotwy w NATO”, a także medalem „Za zasługi we wsparciu Litwy na drodze do Unii Europejskiej i NATO”.

Był kandydatem SLD i Porozumienia Społecznego w wyborach prezydenckich 2010 r. Miał 58 lat. Pozostawił żonę Małgorzatę i dwoje dzieci: Agnieszkę i Andrzeja.

Siła spokoju i spokój argumentów

Gdy go poznałam, był rok 1992. Początki Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej. Miał 40 lat i był młodym (ale przecież nie dla nas, wówczas 19-letnich!) posłem na Sejm.

Młodzieżówka SdRP wykuwała swoje pierwsze schodki do władz partii, często w dyskusjach, także z Jurkiem. My dyskutowaliśmy zaciekle, On spokojnie. Jego „siła spokoju i spokój argumentów” doprowadzały mnie do szaleństwa.

Ten spokój w Jurku był jego prawdziwą siłą. Miał zdecydowane poglądy, ale ów spokój powodował, że rozmowy z nim nie zmieniały się w przerzucanie inwektywami. Jurek śmiał się często, i to szczerze, aż do zadyszki omalże.

Przez 17 lat mojej „zabawy w politykę” spotykałam go często. Na Rozbrat, w Sejmie. W ostatnich latach – najczęściej na ekranie telewizora lub przez głośniki radia. Był coraz bliżej osiągnięcia tego, czego od lat wielu z nas, jego kolegów – mu życzyło: reprezentowania lewicy w wyborach Prezydenta RP.

Kiedyś, gdy musiał zadecydować o moim życiu zawodowym, a jednym podpisem mógł spowodować, abym zajęła wysokie stanowisko – nie zrobił tego. Ale nie oznajmił mi po prostu tej swojej decyzji. Usiedliśmy, rozmawialiśmy. Nie usłyszałam: „jesteś za młoda…”. Powiedział, że ma kandydata. I tu padło wiele superlatyw. Powołany przez niego człowiek był świetnym fachowcem.

Dla mnie Jurek był właśnie taki. Tłumaczył, dyskutował, śmiał się często z zapalczywości i wyrazistości moich poglądów. Nie zgadzaliśmy się w sprawach ważnych i mniej ważnych. Co do reformy służby zdrowia czy posłania polskich wojsk do Iraku.

Dyskusje były ostre, długie, ale nawet pozostając przy swoim zdaniu – czułam do niego szacunek. Za wiedzę, za nielekceważenie młodszego o 20 lat dyskutanta, za spokój właśnie.

Zrobił wiele. Doprowadził do podpisania umów na dostawy samolotów wielozadaniowych F-16, transporterów kołowych „Rosomak”, wyrzutni przeciwpancernych pocisków kierowanych SPIKE, nowoczesnej generacji łączności radioliniowej.

W latach 2001–2005 doprowadził do pozyskania fregaty z USA, okrętów podwodnych typu Kobben z Norwegii, samolotów MIG–29 i czołgów Leopard 2 A4 z Niemiec. Za czasów jego aktywności jako ministra ON do służby wdrożono nowy samolot transportowy średniego zasięgu CASA. W tym czasie znacząco zaczęło się zmieniać również osobiste wyposażenie żołnierzy, od elektronicznych tarcz neutralizujących bomby-pułapki po hełmy kewlarowe, kamizelki kuloodporne, noktowizory i nowoczesne karabinki „Beryl”. I wiele, wiele więcej.

Wiedzieliśmy, że patriotyzm, ten jego spokój właśnie, zdecydowane poglądy oraz wiedza w dziedzinach, którymi się zajmował, powinny doprowadzić go do miejsca, w którym stanął w grudniu 2009 r., gdy wyrażał zgodę na kandydowanie w wyborach prezydenckich. Liczyliśmy, że dojdzie dalej.

Joanna Nowak-Kubiak,
była dyrektor Biura Organizacyjno-Prawnego Centrali NFZ

Był zwornikiem SLD

– Decyzja kandydowania na prezydenta była jego naturalną drogą polityczną. Stał się liderem lewicy. Kiedy Aleksander Kwaśniewski skończył pełnienie swoich funkcji politycznych i społecznych, to właśnie Jerzy Szmajdziński był zwornikiem Sojuszu Lewicy Demokratycznej i różnych nurtów tam występujących. Jego śmierć jest wielką stratą dla polskiej lewicy.

Był politykiem, który potrafił przejść z polityki w warunkach PRL-u, gdy działał w ruchu młodzieżowym, do warunków państwa demokratycznego. I doskonale się odnalazł w nowej rzeczywistości, szybko awansował.

Bardzo koncyliacyjny, świetnie się sprawdzał zarówno jako minister (w dwóch rządach kierował resortem obrony), jak również wicemarszałek Sejmu. Posłowie, nie tylko opozycji, lubili, gdy prowadził obrady, ponieważ robił to sprawnie, a ciętym dowcipem potrafił rozładować sytuację lub zgasić zbyt krewkiego parlamentarzystę.

Marek Balicki,
minister zdrowia w rządach Leszka Millera i Marka Belki, poseł na Sejm I i II kadencji, senator V kadencji

Nasz Kolega Szmaja

Wśród ofiar tej niewyobrażalnej katastrofy jest kilkunastu parlamentarzystów, których miałam zaszczyt poznać i z którymi współpracowałam w III i IV kadencji Sejmu RP.

Szczególnie dobrze znałam wicemarszałka Sejmu RP Jerzego Szmajdzińskiego, który był numerem 1 w okręgu wyborczym nr 1, niekwestionowanym liderem i autorytetem parlamentarzystów z Dolnego Śląska. Miał najdłuższy staż parlamentarny, ogromną wiedzę i doświadczenie, którymi umiał i chciał się dzielić.

Jerzy – albo Szmaja, bo tak do Niego i o Nim mówiliśmy – zawodowo i prywatnie był niezwykle spokojnym, serdecznym i życzliwym kolegą. Był jak opoka, z tym swoim charakterystycznym uśmiechem i celną, dowcipną ripostą.

Zawsze wrażliwy na sprawy ludzkie i otaczającą rzeczywistość, wspierał nasze działania oraz inicjatywy. Nie tylko w obszarze służby zdrowia.

Krystyna Herman,
posłanka III i IV kadencji Sejmu RP

***

Z Jerzym Szmajdzińskim spotykałem się, gdy jako minister obrony narodowej odwiedzał w szpitalu mojego podopiecznego, ówczesnego premiera Leszka Millera. Po raz pierwszy – nazajutrz po katastrofie rządowego śmigłowca. Premier i inni pasażerowie byli bardzo poturbowani. Ale panowała atmosfera zupełnie inna niż teraz – była to wręcz euforia ludzi, którzy cudem przeżyli, choć ich życie wisiało na włosku.

Brałem też wówczas udział w operacji pilota śmigłowca w Wojskowym Instytucie Medycznym i cieszę się, że mogłem go teraz widzieć w dobrym zdrowiu.

Marszałka Szmajdzińskiego już nie zobaczę…

Wojciech Maksymowicz,
minister zdrowia w rządzie J. Buzka, dziekan Wydziału Nauk Medycznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego

 Dodaj swoje wspomnienie:

Podpis:
(wspomnienie ukaże się po akceptacji przez moderatora)



bot