Będąc chłopcem chciał być piłkarzem i pojechać na Mundial. Został lekarzem, ale marzenie o udziale w mistrzostwach świata w piłce nożnej właśnie się spełnia.
Z Jerzym Grzywoczem, lekarzem reprezentacji Polski na Mundialu 2006 r., rozmawia Halina Pilonis.
– Wyjazd na mistrzostwa świata to wielka sprawa. Myślę, że wielu lekarzy chciałoby być na moim miejscu. Mundial oglądałem po raz pierwszy w 1974 r. jako 11-latek, kopałem wtedy piłkę z rówieśnikami i marzyłem, żeby pojechać na mistrzostwa. I jak sobie pomyślę, że choć nie zostałem piłkarzem, to jednak będę w Niemczech, w szatni, na ławce rezerwowych – to po prostu jestem szczęśliwy – mówi Jerzy Grzywocz.
Czy ma Pan jakiś wpływ na skład drużyny mundialowej?
- Tylko taki, że nie zakwalifikowałem Damiana Gorawskiego.
Jak sprawdzane jest przygotowanie zdrowotne zawodników do mistrzostw świata?
- Dwukrotnie, w Warszawie i we Wronkach, przeprowadzaliśmy badania sprawdzające zdolność zawodników do uprawiania sportu, czyli ortopedyczne, kardiologiczne oraz ogólne. Pozwalają one przede wszystkim wykluczyć wady serca i stwierdzić, czy zawodnicy nie mają problemów z krążeniem.
Czy w takich badaniach można przegapić ciężką astmę, jak to się stało w przypadku Gorawskiego?
- Astma nasila się w pewnych okresach. Stan chorego pogarsza się, jeśli choroba nie jest leczona systematycznie pod nadzorem alergologa. Damian przyjechał na badania w okresie, kiedy nastąpiło zaostrzenie choroby, co miało odzwierciedlenie w układzie krążenia. O tym, że był chory na astmę oskrzelową wiedzieliśmy, ale dopóki był w Wiśle Kraków, jego stan był dla mnie bardziej jasny, bo z lekarzami z tego klubu mam ścisły kontakt. Kiedy wyjechał do Rosji, kontakt się urwał, a Damian sam przyznawał, że leki brał nieregularnie. Poinformowanie go o tym, że nie pojedzie na mistrzostwa, było dla mnie niezmiernie trudne. Zwłaszcza że znamy się od 10 lat. I tak trzy dni po tym, jak dowiedział się o swoim udziale w mistrzostwach, musiałem mu powiedzieć, że niestety nie zagra. Dla kogoś, kto marzy o tym i kto każdego dnia o to walczy, to tragiczna wiadomość.
Czy uznaje Pan za słuszną decyzję trenera Pawła Janasa, że Jerzy Dudek i Tomasz Frankowski do Niemiec nie jadą?
- O tym, kto reprezentuje nasz kraj, decyduje pierwszy trener, a nie pierwszy lekarz. Nie ulega oczywiście wątpliwości, że bardzo lubię Jurka i Tomka.
Jak utrzymuje się dyscyplinę wśród młodych sportowców? Czy zabrania Pan zawodnikom pić alkohol, palić papierosy, uprawiać seks?
- To są profesjonaliści. Każdy chce się dobrze zaprezentować podczas meczu i dokłada wszelkich starań, by jego forma była najlepsza. Na zgrupowaniach nie pije się alkoholu. Jeśli chodzi o seks, to dopóki nie przyjadą żony zawodników, nie ma o tym mowy. Jeśli wyjdziemy z grupy i będziemy grali w półfinale, związek zaprosi żony. Opinie na temat wpływu seksu na formę sportowców są podzielone. Ja uważam, że każdy z nich sam jest świadom, jak na niego wpływa. Wiadomo, że zawodnik nie powinien się forsować dzień przed meczem.
Ile kalorii i co konkretnie będą spożywali zawodnicy w czasie Mundialu?
- Około 3,5 tys. kalorii dziennie. Jadłospis ustala nasz fizjolog. Jemy wszystko bez tłuszczu, w tym duże ilości warzyw gotowanych i surowych. Codziennie jest danie z rybą lub mięsem – ryby morskie, drób i wołowina – gotowane albo z grilla. Nie będzie wieprzowiny, bo jest za tłusta. Jedyny tłuszcz, na jaki zawodnicy mogą sobie pozwolić, to oliwa z oliwek. Sól – w ograniczonych ilościach. Ale po meczu nakłaniamy zawodników, żeby używali trochę więcej soli, bo zatrzymuje wodę w organizmie.
Jak będzie wyglądał Pana dzień na Mundialu?
- O godz. 8.15 – pobudka, o 8.30 – śniadanie. Przed śniadaniem sprawdzam posiłki – czy są takie, jak chcieliśmy. Pierwsze trzy dni po pierwszym meczu trening odbywa się rano, a im bliżej drugiego – wieczorem. Chodzi o to, by trenować w takich samych warunkach, w jakich będzie się go rozgrywać. Po treningu sprawdzam, czy z zawodnikami wszystko w porządku. Z reguły robimy laktotest, czyli badamy poziom kwasu mlekowego po wysiłku i w trakcie treningu, w godzinach porannych; na czczo pobieramy CPK, czasami elektrolity, głównie potas, i jest morfologia. Około 14.00, po obiedzie, są dwie godziny przerwy na odpoczynek zawodników. Wtedy zajmuję się dokumentacją medyczną. Muszę opisać każdy dzień, odnotować każdą wydaną tabletkę. Analizuję wyniki porannych badań, żeby się przygotować do rozmowy z trenerem. Po południu, około 16.00 – 17.00, są zajęcia teoretyczne albo trening. Uczestniczę we wszystkich. Poza działalnością medyczną zawsze jest coś jeszcze do roboty, no, choćby podawanie piłek na treningu strzeleckim. Oczywiście, robię to z radością, bo to ruch na świeżym powietrzu. Po treningu – kolacja. Na pewno będziemy też oglądać mecze wieczorne o 21.00, ale niestety trening jest najważniejszy, więc pozostałych nie zobaczę.
A co z kontrolami antydopingowymi? Mogą być przeprowadzane nawet w nocy?
- Jeśli chodzi o zawodników indywidualnych, którzy przygotowują się sami do zawodów, to muszą się tłumaczyć, gdzie przebywają, a kontrola może się zdarzyć nagle. Natomiast w przypadku drużyny, której rozkład zajęć i miejsce pobytu jest jawne, nie spotyka się nagłych kontroli. My jesteśmy badani na zlecenie FIFA, we wcześniej ustalonym terminie.
Jak będzie wyglądał Pana gabinet w Niemczech?
- Starałem się sprawić, żeby wszystko było na miejscu. Będę miał ze sobą lampy sterylizujące, sprzęt jednorazowy, opatrunki gipsowe. Moje pomieszczenie będzie przystosowane do udzielania pierwszej pomocy. Także rehabilitanci będą mieli osobny pokój do wykonywania zabiegów fizjoterapeutycznych czy masaży. Osobne pomieszczenie, gdzie ustawimy lodówki, stanie się naszym laboratorium. Tam będzie pracować mgr Ewa Rudnicka. Zabieramy aparat USG, którego użyczył nam nieodpłatnie dr Roman Eljas, który jest zagorzałym kibicem. Właściwie to on specjalnie kupił to urządzenie na Mundial – najlepsze w klasie przenośnych, warte 60 tys. euro. Dzięki temu nie będę musiał z zawodnikami jeździć 30 czy 40 km, żeby zrobić badanie, będę je mógł wykonać w każdym momencie. Jestem bardzo wdzięczny dr. Eljasowi, bo związku nie byłoby stać na takie urządzenie. Nasza reprezentacja ma też defibrylator, który kupiła FIFA dla wszystkich 32 reprezentacji. Dzięki temu moje samopoczucie też jest lepsze. Jeśli natomiast przytrafiłyby się zawodnikom poważniejsze urazy, mam kontakt telefoniczny z niemieckim lekarzem łącznikowym, który opiekuje się trzema reprezentacjami. On przygotowuje ewentualną diagnostykę lub leczenie w jednym z dwóch szpitali w Hanoverze.
Jak Pan porozumiewa się z zawodnikami w czasie meczu?
- Na migi. Na stadionie, gdzie jest 80 tys. ludzi, nie słychać nawet siedzących obok kolegów. Niektóre zdarzenia, np. urazy, mają miejsce nie tam, gdzie jest akurat piłka, ale na przeciwnym biegunie boiska. Pomagamy więc sobie w obserwacji zawodników.
Jak podejmuje Pan decyzję o udziale w meczu kontuzjowanego zawodnika? Czy są wtedy jakieś naciski?
- Nigdy nie ma presji trenera, on tylko oczekuje decyzji. Rozmawiam wówczas z zawodnikiem, obaj jesteśmy świadomi, że podejmujemy pewnego rodzaju ryzyko. Tak było np. z Markiem Żurawskim w Anglii. Miał poważny uraz mięśnia dwugłowego i fakt, że wystąpił, wykluczył go na długo z grania. Powiem szczerze – do dzisiaj mnie to męczy, że zgodziłem się na jego grę. Ale miesiąc czy dwa wcześniej Maciek występował z podobnym urazem i strzelił decydującą bramkę. Gra dla każdego zawodnika jest wielkim wyzwaniem, więc on chciał zagrać, ja nie oponowałem. Później z Maciejem doszliśmy do wniosku, że już nigdy na taką rzecz się nie zdecydujemy. Będę chyba bardziej stanowczy w swoich decyzjach. Czasami spoglądam na zawodników jak przyjaciel, a to nie jest dobre, bo tracę obiektywizm. Staram się więc patrzeć jak na normalnych pacjentów.
Kto jest Pana faworytem w tych mistrzostwach?
- Liczę po cichu na niespodziankę i naszą reprezentację. Myślę, że zarówno Niemcy, jak i Brazylia do finału nie dojdą. Nie będą to mistrzostwa dobre dla bukmacherów, gdyż będzie dużo niespodzianek. Poziom gry wyrównał się na całym świecie i w każdym meczu drużyna musi dać z siebie wszystko, by osiągnąć pozytywny wynik.