Sąd nad dr. G. (część 5.)
Hipokrates świadkiem Helena Kowalik
Zeznający lekarze zwracali uwagę sądu na zwodniczo kulturalny sposób bycia dr. G. Nigdy nie krzyczał, nie używał ordynarnych słów. Ale dręczył po cichu. Michał K., który kiedyś się postawił, został ukarany w ten sposób, że przez 24 godziny stał przy stole operacyjnym. Skończyło się zakrzepicą żył, której ślady ma do dziś. Potem miał zakaz chodzenia na blok operacyjny. Beata N. nazywa zachowania dr. G. obcesowo: jest psychopatą. Cierpiał na syndrom Boga, dającego życie. Potwierdza zeznania z śledztwa, że kiedyś ordynator rzucił w nią książką planowanych przeszczepów, bo rzekomo wpisała do którejś z rubryk niewłaściwe nazwisko. "Długich rąk" ordynatora bała się tak bardzo, że gdy zaczęła szukać nowej pracy, nie odważyła się złożyć z wyprzedzeniem wymówienia. To nie była, jak twierdzi, jej imaginacja - dr G. wyraźnie jej powiedział: "Tak cię urządzę, że w całym województwie mazowieckim nie znajdziesz pracy". "Ostrą jazdą" nazwał to, co się działo między szefem a personelem, dr Jacek Cz. W szpitalu przy Wołoskiej był zatrudniony od 1986 r., miał wcześniej różnych ordynatorów, ale z mobbingiem zetknął się po raz pierwszy. - Ludzie nie dawali sobie z tym rady - twierdzi - załamywali się. W ciągu pierwszych czterech lat rządów dr. G. odeszło z kliniki około 60 osób. (...)
|